Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 2 z dnia 20 września 2001

Kochajmy zabytki (czasopiśmiennictwa) – tak szybko odchodzą

„Apokryf” (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”)

     Omawiając w sieciowym TIN-ie premierę polskiej edycji „Newsweeka”, Marta Mizuro zanotowała przenikliwą i jakże prawdziwą, niestety, myśl. Zauważyła mianowicie, iż gdyby zaczęła się domagać tego, czemu nowoczesny tygodnik opinii nie chce i boi się sprostać, uznano by ją za czytelniczkę perwersyjną. (Zacytujmy: „Pewnie przez specjalistów od targetu zostałabym umieszczona w grupie dewiantów”.) Domagasz się długich i rzetelnych artykułów, nie zgadzasz się na dyskurs kretyna i strukturę teledysku w gazecie, gniewa cię cały ten barwny mętlik – idź do lekarza, bo najwyraźniej coś z tobą jest nie tak.
     Na szczęście istnieje – na razie i oby jak najdłużej – inna możliwość. Zamiast chadzać do doktora, zabytków czasopiśmiennictwa szukajmy. To znaczy tych miejsc, które jak dotąd skutecznie opierają się temu, co ponoć nieuniknione, a co pewien mój znajomy dowcipnie nazwał „wprostowaniem (się)” (od nazwy tygodnika „Wprost”). Jak wiemy, jednym z ostatnich bastionów oporu, twierdzą, która nie dała się jeszcze „wprostować”, jest „Tygodnik Powszechny”, przy czym najmniej „wprostopodobne” są oczywiście obydwa dodatki do „TP”, tj. „Kontrapunkt” i „Apokryf”. I nie jest to opinia na gębę czy moje widzimisię. Daleki jestem również od kurtuazji, którą zwyczajowo otacza się krakowskie pismo, wskazując na jego wiek, wybitnych autorów i współpracowników, zasługi dla kultury narodowej itd. Istnieją po prostu empiryczne dowody, takie a nie inne fakty prasowe. Wystarczy na przykład przyjrzeć się temu, jak prasa polska uczciła 80. urodziny Stanisława Lema, jak to zrobiono w „TP”, a jak w innych miejscach.
     Gazet codziennych czepiał się nie będę (wiadomo – standardowe notki i niewymyślne laurki). Pisma o dłuższym periodzie niż tygodniowy w zasadzie nie zamieszczają – i słusznie! – tekstów o charakterze rocznicowym. Zostają więc tygodniki. Czytelnik perwersyjny, o którym była mowa na wstępie, tylko z lektury „TP” wydobędzie frajdę. Jeśliś dewiant, o całej reszcie tytułów prasowych możesz spokojnie zapomnieć!
     Wrześniowy numer „Apokryfu” z całości został poświęcony dziełu i osobie Stanisława Lema. W tej właśnie kolejności, co rzadko się dzisiaj zdarza, a w obiegu popularnym, gdzie debilny „personalizm” typu hollywoodzkiego triumfuje, nie zdarza się w ogóle. Osoby dotyczy praktycznie jeden tekst spośród kilkunastu artykułów, do tego tekst najkrótszy (pióra Jana Józefa Szczepańskiego). Autorzy „Apokryfu” piszą więc o książkach autora Solaris, zaglądają do Lemowych tekstów, których nie przysłania cień tzw. zasłużonego twórcy, a samo gwiazdorstwo najmniej się liczy. Rzecz oczywiście w tym, co piszą i jak zaglądają? Ano również w sposób zaskakujący, ponieważ zasadniczo szukają nowych czy nie dla wszystkich oczywistych argumentów mających potwierdzić niezwykłość dzieła Jubilata. I tak Jerzy Jarzębski w najbardziej ze wszystkich obszernej rozprawce wskazuje m.in. na przekształcenia i innowacje gatunkowe, w jakich Lem się wyspecjalizował. Głównie idzie o to, jak autor Cyberiady zmodyfikował dla własnych potrzeb tradycję baśniową. Oryginalną argumentacją posłużył się także Przemysław Czapliński, dając szkic pod wymownym tytułem Sokrates piszący. Żeby było ciekawiej i zabawniej, Czapliński stwierdza coś dokładnie odwrotnego niż autorzy owych not i laurek, jakie wypełniły dzienniki i „wprostopodobne” tygodniki. Otóż popularne media z uporem godnym lepszej sprawy przedstawiają Lema jako tego, który wie. Tymczasem jest Lem, powiada poznański krytyk, dzisiejszym wcieleniem Sokratesa, który powtarza zawzięcie „wiem, że nic nie wiem”. To nie wokół wiary w możliwości nauki i potęgę rozumu zostało zorganizowane dojrzałe i późne dzieło Jubilata, lecz wręcz przeciwnie – Lema interesują wyłącznie problemy nierozwiązane, takie, które generują tysięczne aporie, uczą sceptycyzmu i pokory.
     Dość interesujący tekst, acz nie tak ambitny jak dwa wcześniej wymienione, dała do omawianego tu numeru „Apokryfu” Małgorzata Szpakowska. Autorka przywołuje Lemowską kreację postaci Ijona Tichego. Jak wiemy, z postacią dzielnego astronauty Jubilat związał się na dłużej, obserwując zaś przemiany tego bohatera, zachodzące przez lat bez mała trzydzieści, łatwo dojść do oczywistego w sumie wniosku, że „ewolucja Tichego odpowiada w jakimś stopniu ewolucji samego Stanisława Lema, który z entuzjasty technologii z biegiem lat stał się pesymistą”. Jeszcze inaczej pisze o prozie Lema Stanisław Bereś, który rekonstruuje własną, w pełni prywatną przygodę z tym dziełem. Z kolei Adam Poprawa w przystępny sposób, daleki tak od akademickiego hermetyzmu, jak i żurnalistycznej wulgaryzacji, opisuje relacje podmiotowe w prozie Jubilata. Okazuje się, że jeśli tylko nie przyjmie się założenia, iż nasz czytelnik jest pospolitym idiotą, to i nawet niezwykle złożony, specjalistyczny problem „ja” pisarskiego daje się jakoś sensownie wyłożyć. Ponadto w komentowanym tu numerze „Apokryfu” znalazły się głosy trojga Rosjan traktujące o niezwykłej przygodzie prozy Lema w ZSRR. Aż wierzyć się nie chce, że bibliografia przekładów na język rosyjski obejmuje ponad 300 pozycji, a jednotomowe wydanie dzieł wybranych Lema z 1988 r. miało nakład 600 tys. egzemplarzy. Liczby zgoła astronomiczne, kosmiczne jak dystans, który dzieli tzw. tygodniki opinii od „Tygodnika Powszechnego” w najbardziej ambitnej wersji (patrz: wrześniowy „Apokryf”).
     

Dariusz Nowacki





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 2 z dnia 20 września 2001