Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 16 (98) z dnia 12 czerwca 2004

NASZE ULICE


     I znowu biorę się za pisanie o „Autoportrecie”, co może wyglądać z mojej strony na nadmierny lans tego tytułu. Myślę jednak, że przynajmniej z dwóch powodów warto powiadomić Czytelników o pojawieniu się kolejnego numeru krakowskiego kwartalnika. Po pierwsze, „Autoportet” ma dosyć słabą dystrybucję i zdobycie jego numerów poza Krakowem może nastręczać pewne trudności, po drugie – jest to pismo robione z pomysłem i konsekwencją, których często brakuje redaktorom innych tytułów, więc zapoznawanie się z nim to bez dwóch zdań „zabawa przyjemna i pożyteczna”.
     Tematem nowego numeru „Autoportretu” (2004, nr 1) są ulice i place. Zaraz gdy tylko wziąłem pismo do ręki, zacząłem się zastanawiać, co kojarzy mi się z hasłem „krakowskie ulice i place”. Przyznam szczerze – nic przyjemnego, mimo iż Kraków lubię i uważam, że jest to jedno z przyjemniejszych miejsc w Polsce. Ulice w centrum zatłoczone są wycieczkowiczami, a fasady kamienic upstrzone reklamami i szyldami. Chodniki ulic poza centrum natomiast pozastawiane są parkującymi samochodami i zasłane psimi ekskrementami. A do tego jeszcze nieodmienny brud na ulicach, jakby kosze na śmieci były jedynie elementem dekoracyjnym w pejzażu miasta.
     Problem tkwi nie tylko w niewydolności różnych służb miejskich, które nie są w stanie zapanować nad chaosem kompetencyjnym dezorganizującym funkcjonowanie miasta. Istotne jest przede wszystkim to, że nie myślimy o naszych ulicach i placach w kategoriach przestrzeni publicznej, która generować może pewne sensy i służyć społecznej komunikacji oraz kształtowaniu więzi grupowych. Jak do tego doszło, pisze w najnowszym „Autoportrecie” Andrzej Basista (Spojrzenie z ukosa. Tęsknota za ulicą i placem). Gwałtowny rozwój środków komunikacji, które „pożerały” kolejne fragmenty przestrzeni miejskiej, oraz promowanie przez XX-wiecznych urbanistów i architektów koncepcji zabudowy osiedlowej – wszystko to spowodowało, że ulice i place zatraciły swój wcześniejszy charakter, stając się jedynie fragmentami ciągów komunikacyjnych. A przecież – jak pisze Basista w zakończeniu artykułu – „Piękne rynki rozcięte ruchliwą arterią tracą swą wartość. Z drugiej zaś strony ludzie akceptują przestrzeń, która wydaje się byle jaka, lecz która pozwala im spokojnie usiąść i cieszyć się towarzystwem”.
     Z potrzeby towarzystwa innych ludzi i chęci działań wspólnotowych wyłoniła się koncepcja współczesnej agory opisywana przez Marka Kowickiego (Współczesna agora: rynek pod dachem). Autor przedstawia pomysły holenderskiego architekta Franka van Klingerena, który opracował i zrealizował projekty współczesnych agor. „Agora miała być według niego miejscem ogniskującym życie społeczne miasta, dzielnicy, okolicy” – pisze. Składają się na nią duże, przestronne hale, zaprojektowane tak, aby łatwo można było je zaadaptować do różnych celów: działalności handlowej, zawodów sportowych, działań kulturalnych, wieców i spotkań. Miejsca, w których ludzie sami mogą podejmować jakąś aktywność i poznawać przejawy aktywności innych, tworzone między innymi dla celów edukacyjnych. Jak podkreśla Kowicki, stworzenie tego rodzaju przestrzeni jest przedsięwzięciem „niezwykle pomocnym w kształtowaniu społeczeństwa obywatelskiego”.
     Często jednak bywa tak, że wprowadzanie nowych elementów w przestrzeń ulic i placów, szczególnie gdy wiąże się z rewitalizacją miejsc zaniedbanych, zamieszkałych przez ludzi o niskim statusie materialnym, prowadzić może do nasilania się konfliktów społecznych. Problem ten przedstawia socjolog Maciej Kowalewski w tekście Kontrasty w obrębie ulicy – miasto podzielone. Próby rozbijania murów współczesnych gett miejskich obarczone są dwuznacznością. Z jednej strony dają możliwość ożywienia miejsc wcześniej wyłączonych z życia miasta, z drugiej – mogą przyczynić się do utrwalenia, a nawet powiększenia, podziałów między grupami ludzi. Kowalewski napomina: „sąsiedztwo dwóch ładunków kulturowo czy społecznie różnych zmienia kontrast w pęknięcie i rozdziera mikrokosmos ulicy. Działajmy tam, gdzie możemy wzmacniać różnorodność, która jest zaletą, ale jednocześnie bądźmy aktywni w tych obszarach, gdzie nierówność prowadzi do społecznej izolacji”. Wszystko pięknie, tyle tylko że – moim zdaniem – często trudno jest ustalić, w którym momencie wzmacnianie różnorodności zmienia się w umacnianie podziałów. Dobrym przykładem jest chyba przypadek krakowskiego Kazimierza. Ta, przez dziesięciolecia zaniedbywana, rozpadającą się – dosłownie – dzielnica, w ostatnich latach dzięki aktywności animatorów kultury, właścicieli knajp i galerii stała się nowym centrum kulturalno-rozrywkowym miasta, alternatywą dla wypełnionego wycieczkami Starego Miasta. W dużym stopniu wizerunek tego miejsca budowany jest na kontrastach: zrujnowanych kamienic i odnowionych budynków, nowoczesnych knajp i archaicznych sklepików oraz zakładów usługowych, miejskiej bohemy i kazimierzowskiej biedoty. Te kontrasty doprowadziły do konfliktu. Starzy mieszkańcy Kazimierza coraz mocniej protestują przeciwko życiu w dzielnicy, w której nieomal nieustannie trwa imprezowa fiesta. A konflikt ten może doprowadzić do spowolnienia, albo nawet zatrzymania, procesu rozwoju dzielnicy.
     W najnowszym „Autoportrecie” przeczytamy jednak nie tylko o tego rodzaju problemach, ale również o poznawaniu, odkrywaniu na nowo ulic i placów już znanych, oswojonych, które zdają się nie mieć dla nas tajemnic. Julia Kluzowicz („Skrót” w Krakowie. Mariaż teatru i przestrzeni miasta) przedstawia niecodzienny projekt niemieckiego artysty Stefana Kaegi. Przygotował on parateatralny spektakl Skrót, czyli Krakau Files. Pomysł spektaklu oparty jest na schemacie gry w podchody. „Widz” otrzymuje kopertę zawierającą wskazówki pozwalające dotrzeć do miejsc, w których ukryte są informacje dotyczące bohatera spektaklu, samotnego człowieka zagubionego w obcym mieście. Chociaż właściwie – jak wskazuje Kluzowicz – spektakl ma aż trzech bohaterów: „Jednym z nich jest owa tajemnicza postać, która prowadzi nas szlakiem swoich doznań (…) Drugim bohaterem jest samo miasto (…) Trzecim zaś bohaterem jesteśmy my – widzowie”. I ten trzeci bohater jest chyba najważniejszy. Projekty takie jak Skrót pozwalają na spojrzenie na nasze miasto z nowej perspektywy, na kolejną fascynację naszymi ulicami i placami, które, oglądane codziennie, szarzeją i powszednieją.

Robert Ostaszewski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 16 (98) z dnia 12 czerwca 2004