Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 14 (96) z dnia 12 maja 2004

WSZYSCY Z HRABALA


     Na praskiej Libni, w jednej z tych nadprzeciętnie zwyczajnych knajp, które stopniem niewidoczności mogłyby swobodnie rywalizować z poligonowym kamuflażem, pojawił się pewnego razu niezwykły osobnik. „I’m an American writer”, powiedział z pewną nieśmiałością, ale i ekscytacją w głosie. „Looking for Mr. Hrabal, you know, Czech writer”, zwracał się do wszystkich siedzących, lecz bez odzewu. Aż wreszcie, po którymś pytaniu, jeden z gości, jak sfinks przyczepiony do uchwytu kufla, obrócił się, pokazał na stolik w rogu, przy którym siedziało trzech mężczyzn, jeden młodszy i dwóch starszych, z wyglądu mniej więcej rówieśników. Brodaty beatnik podszedł i zapytał, który z nich to Hrabal. Hrabal spojrzał na swego starszego przyjaciela i ze stoickim spokojem, wskazując nań ręką, powiedział: „To je on”. Tylko w jego wiecznie zmrużonych oczach zatlił się błazeński ognik…
     Hrabala w Polsce znają chyba wszyscy. Spośród czeskich pisarzy cieszy się, obok Kundery, największą poczytnością. Siła oddziaływania tej postaci nie ograniczała się wyłącznie do literatury. Hrabal to człowiek, który stał się ikoną duchowej i życiowej niezależności jeszcze za życia, geniusz, który posunął realizm do jego najbrutalniejszych krańców i przez to stał się niewygodny dla reżimu preferującego pseudodokumentalną fikcję. Jego specyficzny, bo przeniesiony na grunt codzienności heroizm był źródłem inspiracji dla pokolenia, które w latach 60. wkroczyło do czeskiej kinematografii. Nowa Fala, czechosłowacki cud – wymieniam tylko niektóre z określeń – zrodziły się z mieszanki rozczarowania i nadziei, tak charakterystycznych dla bohaterów Hrabalowskich historii. „A co ja? Żebym tylko doczekał, jak rentierzy w Paryżu będą zamiatać ulice i komuniści będą ich kopać w dupę, żebym już doczekał, jak Murzyni w Ameryce będą pierdolić milionerskie córuchny! Tylko szkoda, że w tym pierdoleniu nie będę brał udziału, bo ja daję ogłoszenie o sprzedaży domu, w którym już nie chcę mieszkać. Adije, stary świecie!” – mówi doktor filozofii w opowiadaniu Odlew i Odlewy, pochodzącym z tomu Sprzedam dom, w którym już nie chcę mieszkać. Ta sama ambiwalencja cechuje młodych filmowców. Czytając ich wypowiedzi w najnowszym numerze „Filmu na Świecie” [nr 404 (2003)], możemy przekonać się, jak głęboko, nawet w tym pokoleniu, zakorzeniona była wiara w socjalistyczne ideały, i jak głęboki wstrząs spowodowała ich korozja. Znajdujące się tu rozmowy z aż dwudziestoma sześcioma twórcami filmowymi zostały przeprowadzone w latach 60. przez Antoniego Liehma, czeskiego krytyka literackiego i dziennikarza, który znany jest także z Generace – zbioru wywiadów przeprowadzonych z czeskimi pisarzami.
     O tym, że filmowcy Nowej Fali zaciągnęli u Hrabala świadomy dług, świadczy fakt, że za debiut całego pokolenia, a zarazem przełom w czeskiej kinematografii, uważa się ekranizację opowiadań Hrabala pt. Perličky na dně (Perełki na dnie). Jeden tytuł objął tutaj filmy pięciu twórców, którzy, każdy na swój sposób, interpretowali wyjściowy tekst. Pierwsze opowiadanie, Śmierć pana Baltazara, zekranizował znany polskiemu widzowi z Pociągów pod specjalnym nadzorem Jiří Menzel. Drugie, zatytułowane Oszuści, nakręcił Jan Němec. Trzecie, Dom radości, zrealizował Evald Schorm. Kolejne, noszące tytuł Automat Świat, zrobiła Věra Chytilová. Serię kończy zaś Romanca Jaromila Jireše. Ten wspólny projekt połączył twórców, którzy już niebawem przeobrazili się w najwybitniejsze osobowości artystyczne czeskiego kina. I należy tylko ubolewać, że nazwiska te, wyjąwszy może Menzla, to dla polskiego widza stuprocentowe tabu. Dokonania, które zachodnia krytyka stawia bez mrugnięcia oka na równi z włoskim neorealizmem, francuskim cinema-verité czy angielskim free-cinema, u nas są całkowicie nieznane. Tym bardziej więc należy się cieszyć, że Polska Federacja Dyskusyjnych Klubów Filmowych (wydawca „Filmu na Świecie”) wydobyła czeską Nową Falę z pomroki dziejów, stwarzając świetną okazję to uważniejszego przyjrzenia się temu fenomenowi.
     Związków między Nową Falą a Hrabalem jest więcej. „Tylko w państwie, w którym nikt nie jest za nic odpowiedzialny, powierza się milionowe kwoty ludziom, o których nikt nic nie wie. Tak więc ten bałagan, dzięki któremu fryzjer mógł się stać dyrektorem fabryki, de facto umożliwił zaistnienie nowej fali. W pewnym sensie byłbym za kontynuacją tego chaotycznego nieładu” – mówi Menzel. Niedopatrzenia natury politycznej, fakt, że organy bezpieczeństwa bagatelizowały znaczenie kultury, oraz zwyczajny biurokratyczny bałagan spowodowały, że doszło do nigdy wcześniej i nigdy później już niespotykanej koincydencji wielkich talentów i sprzyjających im warunków. Podobnie było z Hrabalem, który wcześniej, bo już w latach pięćdziesiątych, pojawił się jako spóźnione dziecko poetyki surrealizmu w czasach socrealistycznej zadyszki. Postulaty komunistycznego budownictwa w zderzeniu z hasłami Bretona i innych surrealistów w rodzaju „piękno musi być konwulsyjne albo nie będzie go wcale” doprowadziły do powstania absolutnie unikatowej estetyki hipersurrealizmu. Jego założeniem było przywieść obserwację do percepcyjnego ekstremum, oderwać spojrzenie od jakiejkolwiek zewnętrznej instancji, co w efekcie da obraz rzeczywistości podzjawiskowej, prawdziwej w swym przyspieszonym pulsowaniu. Tym tropem poszło za Hrabalem niemal całe pokolenie Nowej Fali. Z ideologicznego rumowiska socjalizmu uratowało ono wytyczne realizmu, lecz odrzuciło wymóg naginania estetyki do jedynie słusznej linii partii. Dlatego realizm tego pokolenia w swej bezkompromisowości był dużo bardziej konsekwentny niż obowiązkowo optymistyczna produkcja mainstreamu. Nieuprzedzone i nieróżnicujące spojrzenie Hrabala odkrywało nieusuwalną wieloznaczność świata, w którym brzydota szła w parze z pięknem, zło ślad w ślad za dobrem, odwaga z tchórzostwem, wielkość odsłaniała swoją małość, a małość swoją wielkość. Taka jest piękna Poldi z opowiadania o tym samy tytule, fabryka-kochanka, demon wcielony i muza jednocześnie, tak współistnieją ze sobą symbiotycznie muzyka poważna i jarmarczne walczyki w Rozwalonym bębnie. Wśród wypowiadających się tu filmowców można zauważyć podobny sposób odczuwania świata, przy czym o ile np. u Miloša Formana czy Evalda Schorma widać wyraźną skłonność do formy paradokumentalnej, o tyle u Věry Chytilovej czy Juraja Herze widoczna jest silniejsza skłonność do stylizacji i alegorii. Pokrewny jest im za to indywidualizm perspektywy i silna awersja do historycznych syntez, w których lubował się film socrealistyczny. To także łączy ich z Hrabalem, który zawsze ograniczał krąg świata przedstawionego do możliwości poznawczych swoich bohaterów. Rysuje się jeszcze jedna analogia, mniej widoczna na pierwszy rzut oka: to ostentacyjnie manifestowany nonkonformizm. Tę postawę dostrzec można zwłaszcza u Věry Chytilovej. Jej Sedmikrásky (Stokrotki) to historia dwóch dziewcząt, które postanowiły, że będą złe i zepsute, skoro zły i zepsuty jest świat wokół nich. W rozwiązłych zabawach zaczynają wykorzystywać mężczyzn dla zaspokojenia swoich popędów. Film kończy się aktem dewastacji uroczystego bankietu – „dziewczęta” niszczą salę bankietową i przygotowane zastawy. Na koniec otrzymują reprymendę i nakaz pokuty, od samego narratora, lecz już w samej językowej formie tej przestrogi zawarta jest ironia, która odbiera jej wszelką skuteczność, sugerując, że możliwość naprawy zła jest niewielka lub żadna. Chytilová otwarcie łamie tu społeczne tabu dominacji płciowej i dogmat wiary w aprioryczną dobroć natury ludzkiej. Zbliża się w tym do kina włoskiego neorealizmu – Passolini w swoim Salò czyli 120 dni Sodomy dał równie pesymistyczny obraz człowieka.
      Analogie z pisarstwem Hrabala wskazują na istotną zależność między rozwojem literatury i filmu, w tym przypadku zaś zależność ta wyrasta z identycznych warunków zewnętrznych, którym podlegał tak Hrabal, jak i twórcy Nowej Fali. Rozczarowanie polityką i niechęć do społecznych form działania wpędziła nowofalowych artystów w swoistą schizofrenię – nie potrafili pogodzić się z nienormalną sytuacją, lecz jednocześnie nie widzieli drogi wyjścia. To istnienie prowizoryczne skłaniało ich do szukania ratunku w śmiechu, ironii i dystansie – jedynej możliwej odpowiedzi na pełną sprzeczności rzeczywistość. Cytując ponownie Menzla: „człowiek musi podróżować, żeby zrozumieć dlaczego właśnie w nas i w sprawach dla nas charakterystycznych tkwi humor. On nie jest wrodzony. Został nam narzucony. Ponieważ bez poczucia humoru w Czechosłowacji w ogóle nie dałoby się żyć”.
     

Igor Kędzierski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 14 (96) z dnia 12 maja 2004