Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 13 (95) z dnia 2 maja 2004

PROBLEMY Z ZAGŁADĄ


     Wydawać by się mogło, że przez z górą pięćdziesiąt powojennych lat temat Zagłady został już wszechstronnie przedstawiony i przedyskutowany, przyswojony i oswojony. A jednak wciąż budzi emocje – często niezdrowe – i prowokuje zażarte spory. Wystarczy się nim zająć, a zaraz – przepraszam co wrażliwszych czytelników za określenie – wypadają trupy z szafy i objawiają się lęki, fobie i urazy. Tak dzieje się nie tylko w obszarze działań społeczno-politycznych, który w tym miejscu mniej mnie interesuje, ale także w dziedzinie sztuki i literatury. Dlaczego w Polsce, ale przecież nie tylko u nas, swoboda artystyczna w traktowaniu obrazu Zagłady w wielu przypadkach natrafia na duże opory? Wystarczy przecież przypomnieć oburzenie, które towarzyszyło prezentacjom pracy Zbigniewa Libery LEGO. Obóz koncentracyjny, pokazom filmu Roberto Begniniego Życie jest piękne czy wydaniu komiksu Arta Spiegelmana Maus. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że temat Zagłady dotyka radykalnego zła i przez to wymusza rozpatrywanie podejmujących go dzieł przede wszystkim w perspektywie etycznej. Jak zauważa Lawrence L. Langer: „cała literatura [ale uwagę tę odnieść można do wszelkich dziedzin sztuki ukazujących Holokaust – uzupełnienie R.O.] poświęcona Holokaustowi, czy będą to wspomnienia, biografie, czy proza literacka, jest ufundowana na stosach trupów, i dlatego nigdy nie stanie się aktem radości, triumfu formy nad chaosem ludzkich doświadczeń” (Dwa głosy: Cynthia Ozick i Art Spiegelman). Pamięć o owych „stosach trupów” często działa paraliżująco i na artystów, i na odbiorców sztuki, wymuszając trzymanie się „kanonicznych”, oswojonych i zaakceptowanych ujęć historii Zagłady. Poza tym wszelkie eksperymenty z przedstawianiem obrazu Zagłady są szczególnie ryzykowne w kraju takim jak Polska; w końcu ciągle jeszcze nie do końca rozliczyliśmy się z niechlubnymi kartami naszej historii, a do tego wciąż przerażająco trwałe są u nas aberracyjne postawy antysemickie. Ale problemy z Zagładą pojawiają się nie tylko u nas. Nowy numer „Literatury na Świecie” (1-2/2004) przynosi bardzo obszerny blok materiałów prezentujących to zagadnienie.
      Redaktorzy „Literatury na Świecie” przygotowali ponad 400 stron materiałów, na które składają się m.in. teksty Heydena White’a, Cynthii Ozick czy Pascala Quignarda, ukazujące problemy z Zagładą z różnych punktów widzenia: filozofii, literatury, sztuki, pedagogiki czy teorii literatury. Klamrą tego bloku są teksty Emmanuela Levinasa (Kilka myśli o filozofii hitleryzmu i Cierpienie bezużyteczne). Pojawiły się one w tym numerze nie tylko, jak sądzę, dlatego że francuski filozof rozważa w nich kwestię zła i zbrodni w XX wieku, odwołując się do przykładu Holocaustu. Levinas wiele miejsca poświęcił w swoich pracach filozoficznych namysłowi nad cechamirolą, jaką w społeczności odgrywa „inny” i „inność” (a przecież jedną z egzemplifikacji „innych” są Żydzi), oraz etycznym wymiarem relacji między ludźmi. A kłopoty i kontrowersje związane z prezentowaniem Zagłady w literaturze i sztuce sprowadzić można właśnie – oczywiście w pewnym uproszczeniu – do zmagania etyki z estetyką.
      Najbardziej zainteresowały mnie te z tekstów pomieszczonych w „Literaturze na Świecie”, które przedstawiają i analizują przypadki skandalizujące. Ernst van Alphen (Zabawa w Holokaust) pisze o dziełach należących do kategorii „toy art”, czyli wykorzystujących formę dziecięcych zabawek. Badacz przywołuje przykłady trzech takich dzieł, które prezentowane były widzom w atmosferze skandalu: Davida Levinthala Mein Kampf (1994-1996; fotografie ukazujące sceny z wojny czy obozów koncentracyjnych inscenizowane przy użyciu figurek „żołnierzyków”), Ram Katzira Twoja książeczka do kolorowania (1996; dokumentalne zdjęcia z okresu wojny podane w formie dziecięcych „kolorowanek”) i przywoływaną już przeze mnie pracę Libery LEGO. Obóz koncentracyjny. Alphen nie dziwi się, że dzieła te, wykorzystujące konwencję „gry/zabawy” Holokaustem, zostały szeroko oprotestowane, łamały przecież tabu i wykraczały poza przyjętą praktykę postępowania z tematem Zagłady. Badacz pisze: „sztuka o Holokauście zdaje się zredukowana do roli promotorki nauczania o Holokauście i pamięci o nim. (…) W kontekście edukacji i pamięci Holokaustu nienaruszalny aksjomat mówi, że gatunki i dyskursy historyczne takie, jak dokument, wspomnienie, świadectwo czy pomnik są znacznie bardziej efektywne i bardziej odpowiedzialne moralnie niż dyskursy oparte na wyobraźni”. Analizując jednak wypowiedzi artystów, Alphen dochodzi do wniosku, że typ „nauczania o Holokauście” oparty na prezentowaniu tzw. nagich faktów przestał się sprawdzać. To prawda, podawanie tych samych faktów w ten sam sposób prowadzi koniec końców do znudzenia, a w konsekwencji obojętnego przyjmowania kolejnych prac ukazujących Zagładę. Inaczej rzecz ujmując, teksty i dzieła o nazistowskich zbrodniach przeciw Żydom są zauważane i komentowane, tego wymaga choćby polityczna poprawność, ale siła ich oddziaływania na odbiorcę staje się coraz mniejsza. Levinthal, Katzir czy Libera (ale przecież nie tylko ci artyści) próbują zmienić ten stan rzeczy, wstrząsnąć widzem, poruszyć nim. W tym celu oddziałują przede wszystkim na jego emocje, na przykład poprzez – jak pisze Alphen – „zachęcanie do częściowej i czasowej identyfikacji z oprawcami”, a nie jak to jest w kanonicznej wersji literatury/sztuki o Zagładzie – z ofiarami.
      Zmiana perspektywy ukazywania historii Zagłady – odejście od repetycji faktów na rzecz emocjonalnego ich przepracowywania i opanowywania – może przynieść ciekawe efekty i spowodować, że sensowny dialog na ten temat nie zamilknie. Nie można jednak zapominać, że tego rodzaju „gry/zabawy” Holokaustem mogą być bardzo ryzykowne. Pisze o tym między innymi Lisa Saltzman w tekście Awangarda i kicz raz jeszcze. O etyce reprezentacji. Pokusa, aby posługiwać się kiczem do prezentacji historii jest spora. Saltzman pisze: „Kicz w połączeniu z przedstawianiem historii faszyzmu, Holokaustu, ludobójstwa czyni tę historię zbyt zrozumiałą, przyswajalną, łatwą do konsumpcji”. A przez to do pewnego stopnia unieważnia zbrodnie, czy raczej – formułując myśl nieco ostrożniej – odbiera im grozę, czyniąc łatwymi do zrozumienia. A przy wciąż zmieniających się granicach sztuki rozróżnienie, czy dane dzieło jest jeszcze awangardową grą z historią czy już kiczowym jej przywołaniem, bywa trudne.
      Problemy z prezentowaniem Zagłady w literaturze i sztuce można sprowadzić do pytań: jaką swobodą dysponuje pisarz/artysta ukazujący w swoich dziełach zbrodnie ludobójstwa? Na ile powinien być wierny kanonicznym wersjom opisu Zagłady? Nie wiem, czy istnieją jednoznaczne odpowiedzi na te pytania. Chyba nie. Zygmunt Bauman pisał w Nowoczesności i Zagładzie: „Współczesne znaczenie Holokaustu zawiera się w lekcji, którą stanowi dla całej ludzkości”. Treść tej lekcji można – jak sądzę – przekazywać na wiele sposobów. Tyle tylko, że do jej prowadzenia powinni zabierać się odpowiedzialni „pedagodzy”, dbający nie tylko o estetyczny, ale również o etyczny wymiar swojego dzieła. W innym przypadku temat Zagłady będzie wykorzystywany do tanich prowokacji.
     

Robert Ostaszewski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 13 (95) z dnia 2 maja 2004