Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 13 (95) z dnia 2 maja 2004

ZA GÓRAMI, ZA DECHAMI…


     Wpadłam do EMPiK-u w chwili, gdy ręka majstra już już przybijała ostatnią deskę, która miałaby ten przybytek ochronić przed atakiem antyglobalistów mogących grasować z okazji Europejskiego Szczytu Gospodarczego w Warszawie, i w lekkiej panice zaczęłam biegać między półkami, żeby znaleźć coś, co pozwoli mi przetrwać nadchodzący kataklizm z fasonem. No, to chyba „Fluid” – pomyślałam, sięgając po pismo, dla którego fason właśnie to chleb powszedni. Na wypadek gdyby należało się okopać w domowym zaciszu na dłużej, kupiłam także brytyjski „Face”, najbardziej bodaj wpływowy magazyn świata, do którego „Fluid” wyje całym ciałem i duszą, formą i treścią, szczerzy do niego wymyślne, choć niby proste czcionki, piszczy ziarnistymi zdjęciami i pręży biały z czerwonym paskiem grzbiet. Nie mam żalu – w końcu każdy, kogo interesuje popkultura i trendy, chciałby wydawać „Face” (ciekawostka: „Fluid” był na półce z tabliczką „muzyka”, a „Face” na półce „dla panów”).
     To, co – w kontekście polskiego rynku mediów – naprawdę imponuje, to fakt, że „Fluidowi” udaje się podobnie wykorzystywać na swoich łamach reklamy. Zastosowanie takiego sposobu na reklamę rozpoznaje się po tym, że jak już człowiek odróżni wreszcie co jest, a co nią w danym numerze nie jest, to tak się zmęczy, że odkłada pismo na kupkę „do recyklingu” i nie wnika w treść artykułów. Nie zalecam jednak tej metody w przypadku „Fluidu”, bo – o dziwo – tytuł ten, choć adresowany niewątpliwie do pokolenia wychowanego w kręgu kultury obrazkowej, teksty ma zadziwiająco poważne.
      Hasło przewodnie numeru 4 (40) 2004 to „Chiński syndrom” (choć skoro już o filmach mowa, bardziej pasuje „Chinatown”, bo pismo bardzo jest miastowe), będący pokłosiem wystawy Nowa Strefa / Sztuka Chińska w Zachęcie. W jaki sposób młoda sztuka przeciera sobie szlaki w Chinach, jaką ma tam do odegrania rolę i jak jest odbierana, a szerzej – na czym polegają zmiany zachodzące w ładzie społecznym, mentalności i stylu życia Chińczyków – o to w tekście Biedny nie znaczy gorszy Joanna Mytkowska i Andrzej Przywara pytają mieszkającego w Paryżu niezależnego krytyka i kuratora Hou Hanru. Twierdzi on, że chińska kultura obejmująca w zasadzie dwa zupełnie różne społeczeństwa – wielkomiejskie i tradycyjne wiejskie, jest bardzo zróżnicowana. „Nieustannie czegoś poszukujemy. Model jest zmienny, w istocie jest dynamicznym procesem. Trzeba pamiętać, że Chiny od dawna są z gruntu modernistyczną kulturą, a także o tym, że wszystkie struktury polityczne zostały przejęte z Zachodu. Mamy za sobą 150 lat modernizacji! Chiny są materialistyczne. Myślę, że Chińczycy nie wierzą w żadną religię. Wydaje mi się, o ile w ogóle jestem w stanie to ogarnąć, że Chiny są składanką, kolażem wielu różnych rzeczy. Myślę, że to z gruntu bardzo kolektywne społeczeństwo, bardzo pragmatyczne”. Jest w tych stwierdzeniach pewnie sporo uproszczeń, można jednak sobie wyobrazić, że sztuce współczesnej niełatwo trafiać do tak scharakteryzowanego odbiorcy. Również ona funkcjonuje nadal w kilku obiegach, choć zaczęła być zauważana przez oficjalne kręgi, a nawet w dobrym guście jest ją rozumieć, bo to ponoć poprawia wizerunek państwa na arenie międzynarodowej. Dla społeczeństwa tymczasem podstawą do oceny dzieł sztuki jest raczej ich wartość rynkowa. Obok nowej sztuki pojawiają się również nowi kolekcjonerzy. Komentarz Hou Hanru jest właściwie uniwersalny; „Na świecie większość działań w dziedzinie ekonomii sztuki nie ma nic wspólnego z produkcją czegokolwiek. Nastąpiło oddzielenie ludzi od idei, produkty są całkowicie niematerialne. Źródło władzy jest niematerialne. Powinniśmy z tego wyciągnąć wnioski. Jeżeli produkujemy przedmioty dające ludziom radość z ich posiadania, to przejawiamy staromodną burżuazyjną postawę. Trzeba mówić tym ludziom, by inwestowali pieniądze kupując nic, rzeczy niematerialne”.
     O złożoności kultury Państwa Środka możemy się przekonać, oglądając kilkadziesiąt zróżnicowanych w formie i treści fotografii. Mamy tu plakaty z okresu rewolucji kulturalnej przedstawiające wypasione – zarówno w dawnym, jak i obecnym znaczeniu tego słowa – różanolice bobasy, które wyglądają jakby miały zaraz zasilić szeregi zawodników Sumo. Bobasy taszczą gigantyczne arbuzy lub też naręcza cudnego kwiecia, a spokojna twarz Mao góruje nad nimi jako życiodajne słońce. Ale już na następnej stronie widzimy czarno-białe zdjęcia autorstwa Li Zhenshenga z tego samego okresu, w których trudno doszukać się propagandowego hurraoptymizmu, niezależnie od tego, czy przedstawiają egzekucję kontrrewolucjonistów, czy pozornie mniej dramatyczny obrazek – pływaków zaczytanych w czerwonej książeczce przed zbiorowym skokiem do wody. Z kolei Chiny współczesne w obiektywie Maćka Trybka i Miszki Jabłońskiego to prawdziwy miks tradycji, popkultury chińskiej i zachodniej oraz wdzierającego się wszelkimi szczelinami konsumpcjonizmu – ilość rzeczy, którymi kuszą pokazane tu tanie sklepiki i second-handy poraża. Najbardziej zaludniony kraj świata jest też chyba krajem najbardziej zagraconym.
     Skoro już jesteśmy przy gadżetach, to w tym numerze „Fluidu”, obok sesji mody à la karaoke, mamy ładny przegląd chińskich niby-markowych trampek, a także pokaźną kolekcję nylonów z lat 60. i 70. – zebraną jak zwykle przez Maurycego Gomulickiego na bazarach w Polsce i w Meksyku. Sama posiadam w szafie godziwy asortyment, więc doceniam i chylę czoła. Miłośnikom wzornictwa polecam też miłe dla oka sprawozdanie z mediolańskiego „karnawału designu” – można w nim znaleźć kilka zabawnych patentów do twórczego wykorzystania we własnym domu (najnowszy trend to rzeczy mające więcej niż jedno zastosowanie, np. miseczki, którymi po opróżnieniu można zagrać w kółko i krzyżyk).
     No i cóż, antyglobaliści nie zaatakowali, policjanci zaimportowani ze wszystkich miast w Polsce przeprowadzili sprawną akcję uratowania kaczki, za dwie godziny wejdziemy do Unii, za parę dni przejdę się po śmietnikach, bo potrzeba mi kilku nowych desek, a tam gdzieś za górami, za lasami, za wielkim murem Chińczycy uczą się nowego życia, produkują nową sztukę, stają się nowymi obywatelami świata. Hm, jakoś mnie nie dziwi, że hoża dziewoja na okładce nasącza komunistyczną flagę szczerymi glicerynowymi łzami.
     

Klara Kopcińska





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 13 (95) z dnia 2 maja 2004