Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 12 (94) z dnia 22 kwietnia 2004

KOMU CYFRA?


     Znajoma podarowała swemu ojcu aparat cyfrowy i w trakcie pierwszych prób fotografowania, przy świątecznym stole, dyskutowaliśmy o wyższości cyfrówki nad zwykłym aparatem. Wszyscy byli zgodni co do tego, że aparatem tradycyjnym robi się lepsze zdjęcia niż tzw. małpą. Jednak atut, nie do przecenienia, tej ostatniej to łatwość w obsłudze. Aparatem tradycyjnym nie każdy potrafi robić zdjęcia i nie każdemu się chce, a małpę naciskać może każdy, aż do skończenia filmu. Z małpy każdemu wyjdzie zdjęcie. Wydawałoby się, że z aparatem cyfrowym jest podobnie, a dodatkowo, dzięki podglądowi i możliwości natychmiastowej – po zgraniu na komputer – obróbki, w pełni panuje się nad obrazem. A wszystko tanio (kartę pamięci można wyczyścić przed kolejnym zapisem), więc każdy może być fotografem, do tego całkiem niezłym. Zaczęliśmy jednak temat drążyć i okazało się, że oczywiście cyfra z rąk amatora nie zrobi rąk mistrza.
     Rozmowa ta przypomniała mi się podczas lektury artykułu Katarzyny Taras Komu cyfra sprzyja? z numeru jesiennego – 43 (2003) – „Kwartalnika Filmowego”. W swoim szkicu autorka stara się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego młodzi twórcy wybierają kamerę cyfrową: czy dlatego, że pozwala im ona na wymarzony debiut (jej użycie nie jest aż tak kosztowne), czy chodzi o coś więcej – o nowy środek wyrazu? Gdyby ktoś był niecierpliwy i od razu postanowił przeczytać zdanie puentujące szkic, znalazłby w nim odpowiedź: „Mała kamera temu – czyli pragnieniu, by »pokazać nagą twarz w ruchu« [A. K.] – pomogła, wzmogła intymność i zapisu, i odbioru, no i nie spłoszyła emocji”. W którym filmie to się udało, a w którym niestety nie, dowiadujemy się po przeczytaniu całości.
     Autorka ogranicza dobór przykładów tylko do filmów debiutantów, po pierwsze dlatego, że to oni właśnie zainspirowali ją swoimi filmami do rozważań na temat cyfry, po drugie, mając w pamięci wypowiedź jednego z operatorów omawianych filmów, Jacka Januszyka, że to im, debiutantom, „cyfra sprzyja”. Trzeba od razu dodać, że słowa Jacka Januszyka – operatora pracującego dotąd kamerą filmową, wykorzystującego taśmę 35 mm – warte są przytoczenia nie tylko dlatego, że z wizualnej strony filmu uczynił on, jak twierdzi Taras, „intrygującą prowokację estetyczną”. Otóż, chodzi jeszcze o coś innego, mówi Januszyk: „W Portrecie podwójnym musiałem filmować wiedziony instynktem, impulsem chwili – prawie tak jak dziecko. Musiałem wrócić do dziewiczego stosunku do obserwowanego świata. Bez przerostu inscenizacji nad prostym postrzeganiem, bez nadmiernego oglądania się na światło, które determinuje ruch kamery. Kamera w dłoni jest mniej okiem – jest bardziej mną (…), pozwala mi uczestniczyć w ludzkim wymiarze dramatu, a nie w estetycznym”. I właśnie te propozycje filmowe, w których wraz z kamerą cyfrową stajemy się uczestnikami autentycznych, niezafałszowanych nadmierną estetyzacją emocji ludzkich, są propozycjami najdojrzalszymi.
     Ze względu na rolę, jaką w filmie odgrywa kamera cyfrowa, Katarzyna Taras dzieli realizacje debiutantów na cztery grupy. W pierwszej mieszczą się Inferno Macieja Pieprzycy i Belissima Artura Urbańskiego. W obydwu filmach pojawia się kamera cyfrowa, ale jej użycie Taras przyrównuje do użycia tostera czy wyciskarki do soku; staje się ona nic nie znaczącym przedmiotem, który mignął w tle opowiadanej historii. Ciekawszą propozycją jest, zaliczony do grupy drugiej, debiut Iwony Siekierzyńskiej Moje pieczone kurczaki. Zdaniem Taras autorka filmu próbuje uczynić coś więcej z kamery cyfrowej niż tylko gadżet uatrakcyjniający filmową opowieść, stara się nakłonić widza, by uwierzył, że kamera może być narzędziem porozumienia między ludźmi oddalonymi od siebie mimo pozornej, bo wynikającej z więzów rodzinnych, bliskości. Niestety ten ambitny zamiar nie powiódł się, nie udało się bowiem pójść Siekierzyńskiej dalej niż to zrobili poprzedni twórcy; kamera cyfrowa znów odegrała rolę gadżetu, może tylko bardziej eksponowanego. W trzeciej grupie znalazły się najciekawsze, zdaniem Taras, wizualnie propozycje kina polskiego sezonu 2002/2003, czyli Edi Piotra Trzaskalskiego i Złom Radosława Markiewicza. Wspólną cechą wymienionych filmów jest to, że kamera cyfrowa nie posłużyła w nich do tego, do czego najczęściej wykorzystują ją filmowcy. Decydując się na pracę z cyfrą, twórcy zazwyczaj swoją historię chcą opowiedzieć w estetyce wideoklipu i ze wszystkimi tego konsekwencjami, takimi jak rozedrgane zdjęcia, drżący rytm narracji, wrażenie halucynacji. Tymczasem Edi i Złom nie mają nic wspólnego z migotliwością wideoklipu, obrazy albo są powolnymi, długimi ujęciami, w których precyzyjnie posłużono się światłem, albo tworzą przemyślaną wizję przyjaźni alkoholika z zagubionym chłopcem, w której to wizji najważniejsza jest prawda uczuć i emocji. O Edim autorka szkicu mówi, że panuje w nim wycyzelowane i chłodne piękno, a w Złomie pojawia się kontrolowana estetyka szoku. Kamera cyfrowa nie tylko pozwoliła młodym filmowcom na debiut, dzięki niej udało się stworzyć oryginalne i twórczo spójne dzieła. Udowodniono poza tym, że nie chodzi tylko o to, żeby wziąć cyfrę do ręki, a film sam się nakręci; kamera cyfrowa w rękach amatora jest przedłużeniem pasji, w rękach mistrza, a przynajmniej utalentowanego twórcy, staje się narzędziem pełnoprawnie budującym filmową opowieść.
     Jako dwa ostatnie zostały omówione Portret podwójny Mariusza Fronta i Patrzę na ciebie, Marysiu Łukasza Barczyka, filmy tworzące czwartą grupę. Są to propozycje najdojrzalsze; kamera cyfrowa spełnia w nich podwójną rolę. Jest i przedmiotem wykorzystywanym przez bohaterów – dzięki niej zapisują swoje przeżycia (Portret podwójny), poznają bliską osobę, patrząc na nią przez oko kamery (Patrzę na ciebie, Marysiu – tu udaje się to, co nie wyszło Siekierzyńskiej), i środkiem zapisu – kamera cyfrowa zapisuje to, co najważniejsze, autentyczne i intymne, stając się w ten sposób nowym środkiem wyrazu.
     Szkic Katarzyny Taras adresowany jest do wszystkich osób, którym bliski jest film i zachodzące w nim zmiany – mogą nimi być i filmowcy, i krytycy, i wreszcie widzowie. Autorka chce zwrócić ich uwagę na to, że kamera cyfrowa to nie tylko nowa zabawka, tania i łatwa w obsłudze, ale też, czy raczej przede wszystkim narzędzie, które wymaga utalentowanych rąk. A w pierwszej kolejności - świadomej głowy kogoś, kto wie, co chce widzom pokazać.
     

Agnieszka Kozłowska





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 12 (94) z dnia 22 kwietnia 2004