Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 11 (93) z dnia 12 kwietnia 2004

POŻYTKI Z ZAMKNIĘTEJ KOPALNI


      Rozmaitość pism mniej lub bardziej kulturalnych (pomimo niestabilności całej branży!) jest naprawdę imponująca. Prezentują one różne obszary kultury, nawet te, które uznać można za jej odległe czy nieco egzotyczne marginesy. Jest wśród nich nawet pismo poświęcone… przestrzeni. Czy właściwie – jak chcą redaktorzy kwartalnika – „dobrej przestrzeni”. Mam na myśli wydawany od 2003 roku przez Małopolski Instytut Kultury „Autoportret”. Jest to tytuł jeszcze dosyć „młody” i słabo rozreklamowany, więc zanim przyjrzę się ostatniemu numerowi „Autoportretu”, podam kilka ogólnych informacji na jego temat.
      Redaktorzy w pierwszym numerze tak określili profil pisma: „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni. Przestrzeni kultury: salach koncertowych, widowniach teatralnych, galeriach muzealnych. Ale także o przestrzeni miejsc, w których kultura może dopiero zagościć: ulicach, dworcach, blokowiskach”. Przy czym twórcy pisma nie ograniczają się do opisywania przestrzeni z punktu widzenia architekta czy historyka sztuki. Idą, mówiąc obrazowo, na skos przez rozmaite dyskursy, starają się ukazywać interesujące ich przestrzenie z różnych perspektyw (również socjologicznej, antropologicznej, etnograficznej czy historycznej). Jak dotąd wydane zostały cztery numery „Autoportretu” poświęcone – kolejno – przestrzeni muzealnej, bibliotekom, dworcom i rewitalizacji. Każdy numer stanowi spójną całość zarówno pod względem tematycznym, jak i wizualnym. Warto zwrócić uwagę na ciekawą szatę graficzną tego bogato ilustrowanego pisma (koncepcję graficzną opracował Marcin Klag).
      W ostatnim numerze „Autoportretu” (2003, nr 4) redaktorzy i autorzy skupili się na problemie rewitalizacji. Termin ten oznacza przywrócenie do życia, powtórne ożywienie, a w odniesieniu do przestrzeni – zmianę charakteru i funkcji przestrzeni czy miejsca, które z jakichś względów przestały już spełniać funkcje wcześniej im przypisane. Problem rewitalizacji szczególnie mocno objawił się w Polsce po roku 1989. Przemiany ekonomiczno-społeczne, przekształcenia w gospodarce, której pewne gałęzie (np. przemysł ciężki) traciły na znaczeniu, a inne (choćby handel i usługi) rozwijały się dynamicznie, inwestycje budowlane – wszystko to mocno odcisnęło się na przestrzeni, w której żyjemy. Na mniejszą czy większą skalę problem miejsc, które straciły „witalność”, pojawia się praktycznie wszędzie. Pozostanę przy przykładach z mojego, krakowskiego, podwórka. Od lat próbuje się zrewitalizować Nową Hutę, zamienić tę podupadłą dzielnicę w atrakcję turystyczną. Na razie z mizernym skutkiem. Trwają dyskusje na temat charakteru przemian krakowskiego Kazimierza, powoli przeobrażającego się w nowe knajpiano-rozrywkowe centrum miasta. Wiele emocji budził projekt zabudowy części Błoń (o krakowskich Błoniach w tekście Moje miejsce. Największy kawałek nieba nad Krakowem pisze w tym numerze „Autoportretu” Krystyna Pawłowska).
      Sukces przedsięwzięć rewitalizacyjnych nie zależy – jak przekonują autorzy tekstów z „Autoportretu” – wyłącznie od ciekawego pomysłu i odpowiednich funduszy. Nie wystarczy wymyślić, że starą kamienicę można przekształcić w hotel czy knajpę, a nieużywaną halę huty – w galerię czy salę teatralną. Potrzebne jest także wejście w dialog z historią wpisaną w dane miejsce i przekonanie ludzi do nowej „twarzy” przestrzeni. Nie jest to bynajmniej łatwe, ale jednak możliwe. W „Autoportrecie” prezentowane są takie właśnie, udane przedsięwzięcia rewitalizacyjne. Marcin Klag (Nie tylko Brel i Bruksela. Chaotyczne belgijskie impresje) opisuje między innymi Le Grand Hornu, dawną kopalnię węgla kamiennego. Na jej terenia działa fundacja Grand Hornu – Images, zajmująca się rewitalizacją tego miejsca. Belgowie dążą do połączenia „nowego” ze „starym”, wprowadzenia nowoczesności w przestrzeń dziewiętnastowiecznych zabytków poprzemysłowych. Na terenie kopalni otwarto szkołę projektowania grafiki, muzeum dizajnu i Muzeum Sztuki Współczesnej. Co ważne, nowym właścicielom obiektów kopalniach udało się przyciągnąć tam nie tylko turystów, ale i okolicznych mieszkańców, przełamując ich niechęć do miejsca, w którym swego czasu stracili pracę. Joanna Orlik (Posłuchać, co mówi miejsce. Centrum pracy nad tekstem dramatycznym w Villeneuve) przedstawia zaś dawny klasztor kartuzów położony niedaleko od Awinionu. Budynek klasztorny od czasu rewolucji francuskiej popadał w ruinę. Zaczęto restaurować go w XX wieku, a trzydzieści lat temu założono w nim centrum eksperymentów kulturalnych. Orlik pokazuje, w jaki sposób stopniowo ewoluował projekt centrum. Autorka podkreśla przy tym wpływ samego miejsca na kierunek przemian: „To miejsce udziela informacji, podpowiada, co należy robić. Reaguje pozytywnie na pewne projekty, inne – te które do niego nie pasują – odrzuca. (…) Dziś w Villeneuve działa centrum pisania dramatu. Ale stało się tak, ponieważ sama Chartreuse podyktowała projekt, a zespół [ludzi tam pracujących – przyp. R.O.] potrafił ją wysłuchać”.
      Udane rewitalizacje zdarzają się także w Polsce. Przykładem są budynki dawnej kopalni „Wilson” w Katowicach, w których powstała galeria sztuki i centrum edukacyjne. Nabył je Johann Bros, który zajmuje się skupowaniem i rewitalizacją poprzemysłowych zabytków na Śląsku. W zamieszczonym w „Autoportrecie” wywiadzie Bros tłumaczy, że postindustrialne budynki na Śląsku „są skarbem tej ziemi, o który musimy zadbać, bo stanowią część odchodzącej w przeszłość rzeczywistości”. Opowiada również o swoim nowym projekcie zatytułowanym wtór.art. Z inspiracji Brosa dwóch krakowskich rzeźbiarzy, Andrzej Siek i Julian Tomaszuk, tworzy ogromne rzeźby z postindustrialnych odpadów.
      Autorzy „Autoportretu” nie skupiają uwagi wyłącznie na dużych projektach rewitalizacyjnych, prezentują również działania prywatne, w dużej mierze napędzane nostalgią za tym, co odchodzi albo już odeszło w przeszłość. Dla przykładu, Węgrzy Katali Balázs i Zita Kun w tekście Pożegnanie domu. Budapeszt, 11-12 kwietnia 2003 opisali festiwal artystyczny zorganizowany „ku czci” przeznaczonej do rozbiórki kamienicy z początku XX wieku. Ściągnięcie do kamienicy ludzi miało w zamyśle animatorów wydarzenia niejako przedłużyć żywot budynku poprzez utrwalenie jego wspomnienia w pamięci ludzi. Oczywiście, tego rodzaju rewitalizacja sentymentalna może być różnie oceniana. Jedni – zwolennicy zmian i wszystkiego, co nowoczesne – uznają takie działania za niepotrzebne grzebanie się w śmietniku przeszłości, drudzy – ceniący ciągłość rozwoju cywilizacyjno-kulturowego – będą podkreślać znaczenie takich zabiegów, jako tych, dzięki którym współtworzona i podtrzymywana jest nasza tożsamość. Klag w przywoływanym już przeze mnie tekście pisze: „Według pani Timmermans coraz więcej ludzi zauważa, iż znikają z ich otoczenia przedmioty, budynki, krajobrazy. Zawsze były obecne, wydawały się wieczne i nie zwracały niczyjej uwagi – dopiero gdy ich nie ma, odczuwa się ich brak”. Z tym brakiem nie przesadzałbym, bo – na przykład – wielu tworów przodującej, socjalistycznej myśli architektonicznej, które znikły z polskiego krajobrazu, raczej nikomu nie brakuje. Myślenie w kategoriach rewitalizacyjnych warto jednak upowszechniać. Po co? A choćby po to, aby nie godzić się zbyt pochopnie na wyburzanie starych budynków i zastępowanie ich koszmarkami ze szkła i stali.
     

Robert Ostaszewski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 11 (93) z dnia 12 kwietnia 2004