Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 11 (93) z dnia 12 kwietnia 2004

DYSKRETNY UROK AZJI


     „Wiek XXI nie będzie – lecz już jest wiekiem Azji i Pacyfiku – stwierdza w artykule wstępnym ostatniego, nr 20-21 (2004), „azjatyckiego” numeru „Stosunków Międzynarodowych” prof. Waldemar Dziak, autor wydanej niedawno znakomitej biografii przywódcy KRL-D, „dinozaura stalinizmu” Kim Dzong Ila. I zaraz dodaje: „Ktokolwiek dziś powie, że Azja skazana jest na sukces – będzie miał rację; kto powie jednak, że Azja jest miejscem problemów i konfliktów, również się nie pomyli. Taka jest dzisiejsza Azja – nieprzewidywalna”. Czołowa rola w tym azjatyckim marszu ku potędze przypadnie – jego zdaniem – aspirującym do rangi drugiego światowego supermocarstwa Chinom, ulubieńcowi zagranicznych inwestorów, wśród których, i to na trzecim miejscu, znajduje się Unia Europejska. Czy nasze inwestycje w Kraju Środka wzrosną po 1 maja? Zobaczymy. Póki co możemy obserwować, jak układają się stosunki Chin z innymi państwami członkowskimi Unii. W omawianym numerze „Stosunków Międzynarodowych” – za sprawą artykułu Dominika Mierzejewskiego U progu multilateralizmu. ChRL i UE. Chiny to jednak nie tylko ulubieniec inwestorów, ale też, od niedawna – studiujących. W ostatnich latach liczba zagranicznych studentów w Chinach i na Tajwanie wzrasta o 30% rocznie. Zalety studiowania na tamtejszych uczelniach przybliża w swojej korespondencji Ryszard Zalski (Studiować w Chinach).
     W „azjatyckim” numerze „Stosunków Międzynarodowych” nie mogło zabraknąć tekstów o Japonii, wciąż jeszcze drugiej potędze gospodarczej świata. Aktualną sytuację polityczną kraju „kwitnącej”, czy raczej ostatnio, ze względu na trwający tam kryzys – „więdnącej wiśni” analizuje Gniewomir Kuciapski (Japonia po wyborach). Swą fascynacją japońską kulturą stara się natomiast zarazić czytelnika Katarzyna Nabiałczyk (Kultura po japońsku), m.in. oferując krótki kurs miejscowego savoir-vivre'u. Pamiętajmy: w delegacji wymieniamy się prezentami, koniecznie ładnie opakowanymi.
     Japonię gonią powoli azjatyckie Tygrysy. Frapujący przypadek Singapuru, jednego z najzamożniejszych państw Dalekiego Wschodu o imponującym dochodzie narodowym 30 tys. USD na jednego mieszkańca opisuje w swej korespondencji Gniewomir Kuciapski (Mała-wielka potęga). Tylko Singapurowi pozazdrościć! No może jednak nie wszystkiego... W tej dawnej brytyjskiej kolonii zamieszkanej dziś głównie przez Chińczyków, Malajów i Tamilów panuje bowiem powszechnie akceptowany przez obywateli państwowy zamordyzm, a cenzura i drakońskie prawodawstwo idą tu w parze z liberalizmem gospodarczym i etosem przedsiębiorczości. Za żucie gumy w miejscu publicznym, jedzenie w autobusie czy śmiecenie grozi astronomiczna grzywna, a czasem, transmitowane w telewizji, obowiązkowe prace społeczne. Mało tego! Za mazanie po murach czy rzucanie w kogoś lub coś jajkami można zostać poddanym chłoście i to nie jakiejś tam symbolicznej, tylko takiej, że z pleców tryska krew, a skazany nieraz mdleje z bólu. Nie narzekajmy więc zanadto, że u nas wszędzie tak brudno, że na ulicy, dworcach i przystankach pełno śmieci... Przynajmniej nikt nas nie chłoszcze. Kiepski żart? Wiem, rzecz w tym, że – jak wykazuje Jan M. Fijor (Przewrotna droga) – sukcesy gospodarcze osiągano często w krajach rządzonych zgoła niedemokratycznie, dyktaturach, reżimach i wszelkiej maści systemach autorytarnych. Warto poświęcać demokrację dla wolnego rynku i wzrostu gospodarczego? Mimo wszystko chyba nie.
     Ale Azja ma też inne oblicze. Nie demokratyczne, bo kontynent ten zasadniczo cierpi na deficyt demokracji, lecz to naznaczone piętnem gniewu i straconych złudzeń, zżerane frustracją i poczuciem bezsilności. Iran np., kraj kojarzony ostatnio już nie tylko z religijnym fanatyzmem, ale także z bardzo ambitnym kinem artystycznym i zaangażowaniem kobiet w walkę o prawa człowieka, ma w tej chwili jedną z najmłodszych populacji na świecie – na 70 milionów obywateli aż 35 milionów nie ukończyło jeszcze 20 roku życia, co w połączeniu z ogromnym bezrobociem sprawia, że wielu młodych nie bardzo wie, co ze swoim życiem zrobić. Według ocen demografów w roku 2011 ludność Iranu będzie liczyła 102 miliony. Iran może nie przetrzymać takiego boomu demograficznego. Kraj pęka w szwach, a jego młodzież się po prostu już dusi. „Młodzież przeprze?” – nad możliwością optymistycznego scenariusza przemian demokratycznych w Iranie zastanawiał się kiedyś Wojciech Giełżyński. Coraz bardziej rozczarowani do teokratycznego reżimu młodzi Irańczycy mieliby skierować swój kraj na drogę reform. Ale to nie takie proste. Młodzieńczy entuzjazm w starciu z brutalną rzeczywistością i skostniałym systemem traci stopniowo swój impet. Nie przeprze więc? Na pewno samej młodzieży będzie trudno. Słabnie bowiem obóz reformatorski, coraz bardziej bezradny wobec twardogłowych mułłów okazuje się prezydent Chatami. Bohaterowie są zmęczeni. Zdaniem Olgi Szubert (Demokracja, mułłokracja czy amerykanizacja) wiele zależy od polityki USA względem Iranu. Przypomnijmy za autorką, że za prezydentury Clintona we wzajemnych stosunkach nastąpiło pewne ocieplenie. 11 września 2001 młodzi Irańczycy wychodzą na ulice z zapalonymi świecami na znak solidarności z rodzinami ofiar zamachu, a Iran przystępuje do koalicji antyterrorystycznej. Ale na początku 2002 r. prezydent Bush wypowiada niezbyt przemyślane słowa, zaliczając Iran do państw „osi zła”. Iran cofa się na arenie międzynarodowej do stanu z lat 90. i roli enfant terrible światowej polityki. Równocześnie w kraju odżywają nastroje antyamerykańskie, do tej pory – wbrew potocznym wyobrażeniom – znacznie słabsze niż w świecie arabskim. Pentagon coraz śmielej wzywa do obalenia reżimu w Iranie. „Czy presja z zewnątrz zmieni system?” – pyta autorka. I natychmiast odpowiada: „Nie tędy droga”. Sytuacja bowiem wygląda tak: reformatorzy mówią, że Iran musi się demokratyzować, bo to go uchroni przed amerykańskim atakiem, na co konserwatyści odpowiadają, że nie warto zmieniać czegokolwiek, skoro Amerykanie i tak zaatakują. Ostatnio Iran znów znalazł się na cenzurowanym. I to nie tylko z powodu swojego programu nuklearnego, ale śmierci kanadyjskiej dziennikarki irańskiego pochodzenia, aresztowanej za fotografowanie demonstracji przed więzieniem w Teheranie. Oficjalne komunikaty mówiły, że „zmarła podczas przesłuchania”, co najprawdopodobniej oznacza, że została zakatowana. Sprawę nagłośniono w zagranicznych mediach. Reformatorzy zyskali kolejny argument w walce z konserwatystami. Czy go wykorzystają? Tu znów autorka zwraca uwagę na znaczenie polityki amerykańskiej, sugerując, że wiele zależy od tego, czy do głosu dojdą ostatecznie „jastrzębie” Donalda Rumsfelda czy „gołębie” Colina Powella, oraz tego, czy Ameryka postawi na „misję cywilizacyjną” czy na fanatyczną krucjatę przeciw „terroryzmowi”.
     Jest więc Azja nieprzewidywalna, bo i świat jest nieprzewidywalny. Może jednak co nieco da się tu przewidzieć? Niedawno drżeliśmy na myśl o konflikcie jądrowym między Indiami a Pakistanem (jakby było mało powodów do niepokoju), tymczasem wiele wskazuje na to, że rządzące elity obu krajów poszły po rozum do głowy i się opamiętały. Wojny na razie chyba nie będzie – uspokaja Gniewomir Kuciapski, przybliżając kompetentnie dzieje konfliktu o Kaszmir i kulisy obecnych negocjacji (Pakistan i Indie wznowią dialog). Oby rzeczywiście nie było. Choć z drugiej strony już sam Pakistan to prawdziwa beczka prochu. Sunnici mordują się z szyitami w obronie swojej wiary, mężczyźni zabijają kobiety w obronie „honoru rodziny”, a niezliczone i przez nikogo niekontrolowane medresy to kuźnia ekstremizmu religijnego. Taki właśnie jest ten członek koalicji antyterrorystycznej. Mocno niepewny. Ale kluczowy. Przewidywalną czy nie można Azję kochać lub nienawidzić. Jedno natomiast nie ulega wątpliwości – nie można jej lekceważyć.
     

Jerzy Rohoziński





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 11 (93) z dnia 12 kwietnia 2004