Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 10 (92) z dnia 2 kwietnia 2004

FORUM CZESKIEGO JAZZU


     Platon przypisywał muzyce wyjątkową siłę perswazji, słusznie podejrzewając, że przemawia bezpośrednio do niższych warstw psyché, w których gnieżdżą się najdziksze popędy i namiętności. Tam też lokował ośrodek wszelkiej przyjemności zmysłowej. Nic więc dziwnego, że zadziwiająca i tajemnicza do dziś więź muzyki ze sferą emotywno-sensualną skłoniła Platona do wykluczenia jej z wizji idealnego państwa filozofów. W merytokratycznym ustroju opartym na odgórnym decydenctwie wąskiej elity muzyka, apelująca do spontanicznej i cielesnej zmysłowości, musiała jawić się jako autentycznie niebezpieczna dywersja, tym bardziej więc Platon nie lekceważył jej aspektu ideotwórczego, zdając sobie sprawę, że choć sama z siebie nie jest koncepcyjna, to jednak stwarza w duszach specyficzny ferment, od którego już tylko krok do światopoglądowego przewrotu. Był przekonany, że zmiany obyczajów rozpoczynają się zawsze od zmian w muzyce. Historia pokazała, że miał rację. Antyludowe demokracje Europy Środkowej, wzorowane na radzieckim modelu komunizmu, instynktownie podzielały obawy Platona co do wpływu muzyki na rząd dusz, jakimi władały. A już w szczególności tej muzyki, która od samego początku stawiała na niczym nieskrępowaną swobodę wyrażania tego, co indywidualne. Chodzi oczywiście o jazz, którego siła tkwiła zawsze w braku pokory wobec kanonów. Ta nieodłączna cecha jazzowego odczuwania sprawia, że śledzenie jego losów zderzonych z różnymi formami totalitaryzmu jest niezmiernie interesujące. Możliwość takiej obserwacji daje w pewnym sensie marcowy numer „Jazz Forum”, który poświęcony jest przede wszystkim czeskiej scenie jazzowej. Najwięcej tu co prawda jazzu zupełnie świeżego, głównie z lat 90., nie brak wszakże i odwołań do jazzowej prahistorii.
      W losach czeskiego jazzu potwierdza się prawda ogólna: jazz przyszedł na świat w najmniej odpowiednim momencie. Muzyka z ducha witalna i afirmująca trafiła na wiek nihilizmu, obozów koncentracyjnych i wojen totalnych. Frapująca to zbieżność, jednak zrozumienie czynników, które decydują o jej powstaniu, wymagałoby olbrzymiej pracy. Tymczasem zadowolę się lapidarnym stwierdzeniem, że jakkolwiek by się sprawy nie miały, jazz przetrwał, zaś okropieństwa XX wieku należą już – a może wreszcie? – do historii. Zanim jednak do tego doszło jazz musiał stawić czoła nazizmowi i bolszewizmowi. Oczywiście jazz europejski, bo za oceanem, jak wiadomo, styl ten rozwija się swobodnie od początków swojego istnienia aż po dzień dzisiejszy.
      Czytając „czeskie” „Jazz Forum”, można częściowo odtworzyć historię tych zmagań. Echa kultury jazzowej docierają do naszych południowych sąsiadów w okresie międzywojennym. W normalnych warunkach import nowych idei zaowocowałby fazą odtwórczego naśladownictwa, która następnie przekształciłaby się w fazę niezależnych poszukiwań i oryginalnej kreacji. Niestety, krótka idylla demokracji I Republiki pod rządami T. G. Masaryka prędko zamieniła się w piekło protektoratu III Rzeszy. Obiecujące narodziny okazały się bolesnym poronieniem. O swoim spotkaniu z jazzem i – tym samym – o jego początkach w Czechach opowiada Josef Škvorecký w wywiadzie udzielonym Pawłowi Brodowskiemu. Škvorecký zaistniał powieścią Tchórze, która przedstawia przebieg okupacji czeskiej prowincji z perspektywy grupy młodych ludzi zafascynowanych jazzem. Podobnie jak w Pociągach pod specjalnym nadzorem Hrabala wojna dociera do bohaterów jedynie w postaci dalekiego, złowieszczego echa, towarzyszącego względnie spokojnemu biegowi codzienności. Ale to, że nie ujawnia się w swojej fizycznej postaci, nie odbiera jej egzystencjalnego ciężaru. Wprost przeciwnie, bezsilność i niemożność zamanifestowania swojego sprzeciwu czynem potęguje wewnętrzne napięcie i poczucie rozgoryczenia bohaterów. Synowie „tchórzliwych” ojców szukają więc ujścia dla swojego rozczarowania w... jazzie, który daje im to, czego nie znajdują u swoich ojców i matek – odwagę radości życia wbrew wszelkim przeciwnościom, mimo totalnej rezygnacji świata. Podobną – wyzwalającą moc ma jazz w opowiadaniu Škvoreckiego pt. Saksofon basowy. Urastający do rangi mitycznego symbolu instrument – właściwy bohater opowiadania – wnosi w klimat ospałego miasteczka powiew wolności rodem z innego świata. Paradoks polega na tym, że ów „wielki zwierz” – saksofon basowy – jest własnością niemieckiego bandu grającego dla nazistowskich prominentów.
      Resentyment i ideologiczna presja – w takich warunkach rozkwit szczeniackiej beztroski, tak charakterystycznej dla jazzu, był po prostu niemożliwy. Unaocznieniem tego niech będą fragmenty rozporządzenia jakiegoś lokalnego nazistowskiego gauleitera, niemalże wiernie oddane w noweli Škvoreckiego pt. Red Music i przedrukowane w bieżącym, nr 3/2004, „Jazz Forum”:
     
     „2. W repertuarze tzw. jazzowego rodzaju pierwszeństwo winno być dawane utworom durowym przed molowymi oraz tekstom głoszącym radość życia (Kraft durch Freude) przed tekstami żydowsko-ponurej liryki.
     5. Zabrania się surowo używania obcych duchowi niemieckiemu instrumentów, np. tzw. cow-bells, flexatone, brushes itp.), jak również wszelkiego rodzaju tłumików, które szlachetny ton instrumentów dętych zamieniają w żydowsko-wolnomularski wrzask (tzw. wa-wa, hat itd.).
     8. Wyzywające wstawanie w czasie występu solowego jest zakazane”.
     
     Ale i po wojnie sytuacja wcale się nie poprawia. Dowodzi tego przeprowadzony przez Freda Junga wywiad z Miroslavem Vitoušem (Wywiad przy kominku), czeskim basistą o międzynarodowej sławie. Jest kwestią wysoce wątpliwą, czy niepodważalny talent tego muzyka ujawniłby swój potencjał, gdyby nie stypendium do Berklee College of Music. Zostając w Czechach, Vitouš skończyłby prawdopodobnie jako mainstreamowy wykonawca standardów z obowiązkowymi elementami ludowymi – jak Jarosław z Żartu Kundery. Podobny los spotkałby zapewne drugiego czeskiego giganta basu – Georga Mraza, którego sylwetkę przybliża Dionizy Piątkowski. Zresztą, Mraz mówi o tym wprost: „Miałem ambicję grać dużo i z największymi. Wyjazdy do klubów w Niemczech umożliwiały mi realizację takich marzeń. To dzięki współpracy z Malem Waldronem i Bennym Baileyem oraz naszym wspaniałym koncertom w Monachium zrozumiałem, że coraz trudniej będzie mi być jazzmanem bez poznania Ameryki”. Swoje postanowienie wkrótce realizuje. Gdy do Pragi wjeżdżają wojska Układu Warszawskiego, Mraz migruje do Ameryki i ląduje w tym samym co Vitouš Berklee College of Music. Od tego momentu – co przypomina Piątkowski – zaczyna grać z największymi: Dizzym Gillespie’em, Oscarem Petersonem, Billim Evansem itd. Identycznie przebiegała kariera kolejnego wirtuoza kontrabasu, Jaromíra Honzaka, najbardziej dzisiaj wziętego jazzmana znad Wełtawy, z którym w „Jazz Forum” rozmawia Robert Supeł. Tak jak w przypadku Vitouša i Mraza kariera ta rozpoczęła się w Czechach, a prawdziwego rozpędu nabrała (znowu!) w Bostonie. Dziś, o czym wspomina Supeł, Honzák zaprasza do współpracy między innymi Piotra Barona i Kubę Stankiewicza.
      Czeski jazz w okresie stalinizmu, a później nieszczęsnej normalizacji po ’68 wiódł egzystencję nastawioną na przetrwanie, nie rozwinął skrzydeł, a jeśli już zabłysnął, to dopiero z dala od dusznej atmosfery ojczyzny, w Ameryce.
      Jak już wspomniałem, „czeskie” Jazz Forum koncentruje się głównie na najnowszych zjawiskach praskiej sceny jazzu. Pozwala to dopełnić obraz jej losów na przestrzeni XX wieku. Nawet pobieżny rzut oka na aktualne wydarzenia czeskiego jazzu pozwala stwierdzić, że znajduje się on teraz w fazie rekonwalescencji i rekonstrukcji. Ryszard Borowski w recenzjach objętych wspólnym tytułem Praski jazz zauważa, iż młodzi powracają do korzeni. Nic w tym dziwnego. Przypomnijmy sobie poród z poronieniem, jakim była II wojna światowa i późniejszą skarlałą wegetację w cieplarniach demoludu. Czy taka przeszłość może być żywą, zapładniającą historią? Odpowiedź młodych jazzmanów jest jednoznaczna. Budują historię od nowa. Stąd potrzeba wyrozumiałości i cierpliwości w odbiorze współczesnego jazzu z Pragi. Nie odnajdziemy tu silnych osobowości. Brak też zadziorności i prowokacji tak typowej dla wkraczającego pokolenia. Nie ma awangardowej neurozy... Ale zawsze należy dodać: jeszcze nie odnajdujemy, jeszcze brak, jeszcze nie ma. Bo według mnie współcześni czescy jazzmani są teraz na początku drogi, pomału wychodzą z cienia Bostonu i zaczynają tworzyć własną mitologię jazzu – kluby jazzowe w Pradze pękają w szwach (U Malého Glenna np.), w Usti nad Łabą – co odnotowuje także Tony Addy (Praga – miasto jazzu) – odbywa się z roku na rok coraz popularniejszy konkurs dla młodych artystów i zespołów, funkcjonują letnie warsztaty jazzowe, od września 2003 działa jazzowa akademia.
     
     

Igor Kędzierski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 10 (92) z dnia 2 kwietnia 2004