Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 10 (92) z dnia 2 kwietnia 2004

CZACHA DYMI...


     Zaciąganie się dymem skutkuje różnymi rodzajami wtajemniczeń. Spaliny używek (nie tylko tytoniowych) i paliwo pożywek (nie tylko intelektualnych) można poddawać równaniom wielu dziedzin. Czy jednak dym jako coś, co można przepędzić jednym ruchem ręki lub zaabsorbować metodą „wdech-wydech”, zasługuje na systematyzację? Najnowszy numer „Czasu Kultury” (6/2003) udziela odpowiedzi wymijającej, ale traktuje temat szeroko. Większość autorów artykułów dymi rozważaniami smolistej historii, geopolityki i kultury masowej. Joanna Mieszko-Wiórkiewicz pisze o zadymach Urlike Meinhof, rzucając światło na cień lewackich terrorystów z RAF-u, podczas gdy Anna Jakubik przypomina nierozerwalne związki kubańskich cygar z „romantyczną” rewolucją Che Guevary i Castro. Elżbieta Wiącek omawia z kolei filmy „tytoniowe”, Piotr Marcinak daje zarys historii komina, zaś Blanka Brzozowska analizuje film Święty dym. Jednak najbardziej efektownie dym ulatnia się z tekstów dwu autorów: szkicu Lecha Bukowskiego pt. Dymy opium, dymy kancelarii, dymy piekieł i tekstu Marcina Kuropatwy pt. „Dym pióra”.
     
     POMIĘDZY PŁUCAMI A MÓZGIEM
     Płuca, mózg i dym. W tekście Bukowskiego mamy dymy o niezwyczajnej konsystencji, osiadające mgiełką na skroniach i sadzą na oskrzelach. Bohater Opium Cocteau otwiera płuca na nośność dymu, podczas gdy pisarz otwiera zdanie na płynność słów okalających inhalowany błogostan. „To może się dokonać tylko poprzez ryzykowne otwarcie – zaręcza Bukowski – aby on, piszący, pomieścił w sobie cały świat odurzenia, ono, płuco uzależnionego, musi się otworzyć milionem pęcherzyków na światło trującego dymu”. Dym jest sojusznikiem smolistych myśli, które odpowiadają za sztukę i filozofię.
     Dym ma więc sens, w jego oparach rodzi się myśl (choć może opary towarzyszą tylko kiełkowaniu idei?), ale – jak pisze Bukowski – „tylko płuco jest upoważnione do pertraktacji z dymem”. Osobowość palacza u Cocteau ulega bowiem dezintegracji: „palacz szkicuje siebie w niestałych formach, plami powietrze oddechem i sczytuje z powietrza fantazmaty”. Ten sam palacz jako pisarz „krwawi pismem, wypuszcza je ze swej fajki, strona po stronie”. Dezintegracja w dymie jest chwilą, ale palacz-pisarz pragnie do niej powracać bez końca. Co z tego pozostaje dla obserwatora spoza dymu? – „chrapliwy oddech zlewający się ze skrzypieniem pióra sunącego po kartce papieru”.
     Józef K. również jest bezbronny wobec dymu, ale ten dym posiada inną jakość emanacji. To smog wypełniający zatęchłe pomieszczenie, zatem w przypadku Józefa K. nie chodzi o przyjemność uniesienia tego, co się wdycha, lecz o konieczność zniesienia tego, co dusi. Kancelaria Procesu zaczadza kafkowskiego bohatera w tym sensie, iż, jak twierdzi Bukowski, musi on się jej poddać, po krótkich negocjacjach z mózgiem. „Oto inauguracja uczestnictwa w rozprawach przez dymisję przytomności” – oznajmia Bukowski, w którego wypowiedzi niedostatek wentylacji urasta do rangi opresji systemu prawniczego, wykorzystującego dla swych celów defekty systemów grzewczych. Wszystko w mrocznym budynku władzy sądowniczej kopci i dymi, tak więc i reguły ferowanych wyroków pokrywa „chmura dymu”.
     Piekło bywa dymiącą hiperbolą, w tekście Bukowskiego musi jednak być zdrobniałym piekiełkiem, umiejscowionym gdzieś w ciele. Gdzie? Oczywiście, że w płucach. „Płuco stróżuje piekłu” – stwierdza Bukowski – „To w nim piekielne dymy usiłują przedostać się do krwiobiegu, nasycić krew pierwiastkami”. Płucem jest Pracownia Malarza, jak w przypadku Watteau: „piekiełko grzechu ludzkiego, występku, rozpętanego seksualizmu, obsceniczności, nagle trafia między nadgarstki malarza i jego równie gorący gruźliczy oddech a szmer pióra błyskotliwego egzegety tego dzieła” (egzegetą jest Jaques Henric). Piekło zatem dymi „wprost z rozwartego ciała, którego wnętrze udostępnia kaszel i seksualne pożądanie”. Bukowski pisze o kaszlu jako zwierzęciu chcącym wyprowadzić trzodę żądz na zewnątrz. Watteau wie, jak to osiągnąć. Kaszle obrazami układającymi się w Encyklopedię Zła i Grzechu.
     Dymiący opiumista Cocteau, zadymiona kancelaria Kafki, nadymiona (nadymana?) Pracownia Watteau – tekst Bukowskiego zapoznaje z trzema specyfikacjami twórczej dychawicy: sztucznym rajem halucynogennych miraży, przyziemnym czyśćcem zwierzchnich mechanizmów nakazu oraz potocznym piekłem wypędzonych żądz. A dym? Pozostały projekcje artystycznych natręctw i fobii, zaś sama fizjopsychiczna warstwa gęstwin wprowadzających się do płuc, jak była, tak jest zamgloną tajemnicą. Bukowskiemu udało się rozwiać ją ledwie na chwilę.
     
     POMIĘDZY ZIEMIĄ A NIEBEM
     Kiedy nie zamknięty, ani nie połknięty, to unosi się do nieba. Dym w tekście Marcina Kuropatwy (zainspirowanego artykułem Danuty Bolikowskiej) ulega sakralizacji. Idąc z ziemi, trafia do zaświatów. Tego ostatniego dowodzą nie tylko podania mitologii indyjskiej czy praktyki szamanów, gdzie „dym jest drogą dusz”, lecz również wierzenia Dalekiego Wschodu. Tam zasłoną dymną posługują się wyklęte demony i upiory.
     Moc sacrum to, zdaniem Kuropatwy, nie jedyna, chociaż powszechna, cecha przypisywana dymowi przez różne kultury. Jest bowiem i cyrkowa widowiskowość kłębów dymu, która „karmi złudzeniem”, jak w prologu i finale przedstawień minstreli, spektaklach kabaretowych, nocnych klubach i pubach. Najlepszą ilustracją zasady zawieszenia przez dym praw codzienności będzie koncert gwiazdy muzyki rockowej, gęstymi oparami kreującej swą sceniczną atrakcyjność.
     A na koniec – budująca zgoda dymnych znaków u Indian jako świadectwo źle zrozumianej, bo odczytywanej przez inną kulturę tradycji. Blada twarz przywłaszcza sobie fajkę pokoju. Powstają wspólnoty, które łączy palenie. Palą i spalają czas godzinami, niczym cytowany przez Kuropatwę Piotr Ibrahim Kalwas. Są na ziemi, ale nie uniosą się do nieba. Mogą jedynie puszczać ku niemu dymne obłoki.
     

Łukasz Badula





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 10 (92) z dnia 2 kwietnia 2004