Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 9 (91) z dnia 22 marca 2004

TRZECIE OKO


     Redaktorzy środkowoeuropejskiego kwartalnika „Kafka” przygotowują wyłącznie numery monograficzne. Najczęściej sięgają po tematy sformułowane ogólnie; właściwie należałoby w tym przypadku mówić o hasłach wywoławczych czy katalizatorach dyskusji, dla przykładu: tematem numeru 4 (2001) były generacje, numeru 6 (2002) – migracje, a numeru 9 (2003) – woda. Poza tym zazwyczaj redaktorzy pisma dają swoim autorom sporo swobody, co sprawia, że ci wpisują się nawet w odległe marginesy głównego tematu. Niektórych czytelników taka praktyka może pewnie irytować, mnie jednak przypadła do gustu. Tym bardziej że dygresyjne rozchwianie jest przecież z ducha jak najbardziej środkowoeuropejskie.
     Nowy, 12 już numer wydawanego w Berlinie kwartalnika poświęcony został słowu. Ale zza słowa zaraz wyłania się język, a zza niego znowu – jego użytkownik. Już w tekście od redakcji (Ingke Brodersen i Rüdiger Dammann, Istna wieża Babel) czytam: „Uznaliśmy więc za słuszne »pisemne« ukazanie różnych twarzy języka, tego jedynego w swoim rodzaju medium, które tworzy, a zarazem rozsadza rzeczywistość”. I faktycznie, w nowym „Kafce” wiele jest o słowie, ale też świecie, na który ludzie „działają” słowami.
     Numer otwiera słowo (niejedno) o polityce; w końcu, było nie było, jesteśmy w rozpolitykowanych klimatach Europy Środka. Niemiecka publicystka Carola Stern w artykule Świat oświetlony opisuje przygody niemieckich pisarzy z polityką, zaczynając od przełomu wieków XIX i XX, a kończąc na dniu dzisiejszym. Przedstawia trudny, rwący się raz po raz „dialog między duchem a władzą” („ducha” uosabiają w tym przypadku oczywiście pisarze). Najbardziej zaintrygowało mnie to, co Stern pisze o ostatnich latach. Okazuje się, że w Niemczech, podobnie jak u nas, ludzie literatury przestali się interesować polityką, nie mają ambicji czynnego uczestniczenia w życiu publicznym, o jakimkolwiek zaangażowaniu nie ma nawet co mówić. Inaczej rzecz ujmując, nie zamierzają prowadzić dialogu z władzą. Dlaczego tak się dzieje? Niemiecka publicystka stwierdza: „literatura straciła swoją siłę oddziaływania”. I ma oczywiście rację. W świecie zdominowanym przez agresywne, goniące za newsami mass media, zarzuconym popukulturowym śmieciem, poddanym w każdej dziedzinie dyktatowi rynku literatura spychana jest na margines, a głos pisarzy coraz słabiej słychać. Pisarze nie pchają się więc do pierwszego szeregu, bo i tak mają świadomość, że szanse dostania się tam mają mizerne. Nie można jednak tłumaczyć wszystkiego spadkiem autorytetu pisarza. Jest jeszcze druga strona medalu: świat władzy i polityki postrzegany jest – niestety – w społeczeństwach demokratycznych jako swoista szara strefa, w której krzyżują się niejasne interesy, wielu „graczy” jest na bakier z prawem, a prawda nie jest wartością przesadnie cenioną. Brak zaangażowania w sprawy publiczne może brać się również z niechęci do babrania się w politycznym bagnie. Stern mimo to jest przekonana, że literatura wciąż jeszcze może spełniać ważną rolę. Publicystka pisze: „Słowo pisane oświetla świat, przynajmniej tyle: oznacza to, że pomaga nam dokładniej przyglądać się nieustannie bombardującym nas obrazom, ich manipulacjom i zakłamanej chciwości w towarzyszącym im komentarzach, pomaga wyostrzać naszego ducha oporu i odważać się na własne myśli i czyny”. U nas rolę literatury podobnie postrzega Przemysław Czapliński.
     Natomiast Stefan Chwin w artykule Władcy słów zastanawia się, kto jest „panem dyskursu” we współczesnym społeczeństwie, a – co za tym idzie – kto ma nad ludźmi władzę oraz moc kształtowania przestrzeni zarówno rzeczywistej, jak i symbolicznej. Chwin wychodzi od powszechnego przekonania, że władzę mają nowi „oni”: „Teraz – wierzymy w to mocno – nad słowem panują koncerny medialne, elity polityczne, premier rządu, prezydent, właściciele wielkich gazet i wielkich przedsiębiorstw”. Ale – zaraz dopowiada autor tekstu – ta władza nie wzięła się znikąd, „oni” rządzą z nadania społeczeństwa, masy głosującej w wyborach i kupujących takie a nie inne produkty. Pisarz zauważa: „To nie tylko wielkie koncerny medialne, dysponujące ogromnymi pieniędzmi, terroryzują demokratyczne społeczeństwo, narzucając mu słowa i myśli. To także demokratyczne społeczeństwo terroryzuje wielkie koncerny medialne procentem »słuchalności« i procentem »oglądalności«”. Można oczywiście dyskutować, kto kogo bardziej terroryzuje oraz w jakim stopniu wyniki „słuchalności” i „oglądalności” zależą od działań speców od marketingu i reklamy, pracujących dla mass mediów. Mnie jednak zaintrygowało co innego. Chwin zwraca uwagę, że „niebezpieczeństwem jest także niezdolność polityków, rządów i stacji telewizyjnych do posiadania własnego języka”. To jest – moim zdaniem – rzeczywisty problem. W tym przypadku brak własnego języka oznacza również brak wizji, pomysłu na rzeczywistość. Skutki owego braku odczuwamy na własnej skórze nieomal codziennie.
     Kilka tekstów z „Kafki” (na przykład Zsuzsanny Gahse Co jest, a czego nie ma czy Petera Rosenthala Wędrówki słowne) poświęconych jest problemom z – szeroko pojętym – przekładem. Nie chodzi w tym przypadku wyłącznie o techniczne problemy translatorskie. Autorzy opisują doświadczenia ludzi, którzy, emigrując z własnego kraju, zmuszeni byli zmienić język, oswajać nowe słowa, zmienić – jak to ujmuje Gahse metaforycznie – językowe „umeblowanie” w głowie („Później wprowadziłam do mojej węgierskiej głowy niemieckie umeblowanie, całymi zdaniami i słowami, tak że węgierszczyzna zamilkła, bo tak naprawdę te dwa światy językowe nie bardzo do siebie pasują.”). Zastanawiają się, jakie są zyski i straty wynikające ze zmiany języka, pokazują, w jaki sposób zmiana języka modeluje myślenie, a nawet do pewnego stopnia styl życia.
     Na koniec przywołam jeszcze nietypową definicję funkcji języka pochodzącą z interesującego tekstu Stanislavy Chrobákovej-Repar zatytułowanego Trzecie oko: „A co robi język? Wyposaża nas w trzecie oko, które pozwala nam wejrzeć w odległe światy. Jeśli go sobie nie zaczopujemy. Jeśli nie pozwolimy, aby nas zaskoczyła nasza własne dyskursywna fermentacja, egocentryczne upojenie. Jeśli nie narzucamy niczego światu językiem swoich własnych ograniczeń”. Oby nasze „trzecie oko” zawsze wyraźnie widziało świat…
     

Robert Ostaszewski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 9 (91) z dnia 22 marca 2004