Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 9 (91) z dnia 22 marca 2004

NADAL BARDZO POTRZEBNE!


     Najnowsze „Pogranicza” (nr 6/2003) blokiem zaangażowanych tekstów upominają się o tolerancję, akceptację, zrozumienie inności. I, rzecz jasna, wszelkich odmienności: seksualnych, rasowych, czy wreszcie takich, które wynikają z zupełnie indywidualnych preferencji. Proponują przemyśleć jeszcze raz sposób konstruowania tożsamości. Proponują przyjrzeć się obowiązującemu modelowi rodziny i normom etycznym. Proponują w ogóle przyjrzeć się wszystkiemu, co obowiązujące, podstawowe, wzorcowe i powszechne. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy po przeczytaniu tych kilku tekstów, było, że ładne jest to gadanie i pisanie, ale tylko ładne. Może jeszcze efektowne i „na czasie”, trochę koniunkturalne. I że już tyle razy czytałam podobne radośnie afirmujące inność teksty. Bo za ich „ładnością” i utopijnym profilem nic nie idzie. Co miałoby iść? Ano, jakaś zmiana w rzeczywistości, zmiana w społecznej świadomości. Ale, w końcu, czy to wina tekstów, że napotykają mur ze strony odbiorców? Absolutnie nie. To z pewnością wina społeczeństwa, przynajmniej jego większej części, która jest doskonale impregnowana na te właśnie treści. Można więc tylko podziwiać upór i konsekwencję wszystkich, którzy nie zrezygnowali z zaangażowanego pisania, po trosze krytykującego obecny, nieciekawy stan rzeczy, po trosze projektującego bardziej świadome siebie społeczeństwo.
      Spore wątpliwości tyczące faktycznego oddziaływania tego typu tekstów miała Inga Iwasiów. W słowie wstępnym do omawianego numeru napisała: „Czy ci, którzy nienawidzą, są zdolni o autorefleksji? Czy tym, którzy są obiektami antysemickich ataków, trzeba o tym przypominać? Pomiędzy mową nienawiści, niechęci, pogardy a idealistycznymi założeniami nowej humanistyki widać ogromną przepaść. Jedni chcą więcej rozumieć, drudzy nie mają ochoty zrozumieć niczego. Ci drudzy tych pierwszych chętnie nazywają niemoralnymi hedonistami. Gdzie mogą się spotkać, jak nawiązać dialog? Nie wiem. Pismo kulturalne jest zapewne jednym z takich miejsc, gdzie przynajmniej można tego dialogu próbować”. Ja również uważam, że warto próbować. Taką próbę podejmuje czwórka autorów, których teksty wraz z innymi objęto hasłem Tolerancja to mało: Arleta Galant, w tekście Ponad, czyli zupełnie w środku, będącym krytycznym omówieniem filmu Todda Haynesa Daleko od nieba, Joanna Mizielińska, w szkicu „Całkiem nowa etyka ma tutaj swój początek”. Rozważania na temat etyki queer, Jacek Kochanowski, pisząc Pogranicze Normy – uwagi na marginesie teatru Warlikowskiego i Wojciech Śmieja, którego podobnie jak Arletę Galant interesują realizacje kinowe, tym razem – Pornografia Jana Jakuba Kolskiego (Nieprzyzwoicie przyzwoita pornografia. O ekranizacji powieści Gombrowicza – polemicznie).
      Zacznę od końca, czyli od tekstu o filmowej Pornografii. Śmieja zwraca uwagę na wykluczenie z filmu wątku homoseksualnego. Przypomnijmy, cała pornograficzna przygoda dzieje się w czworokącie, między młodymi: Karolem i Henią, oraz starymi: Fryderykiem i Witoldem. Osobą, na której u Gombrowicza ześrodkowuje się pożądanie mężczyzn, jest Karol. Henia natomiast stanowi tylko symetryczne ramię miłosnego trójkąta, refleks, odbicie pożądania, którego właściwym adresatem jest Karol. Jego seksualność, na co zwraca uwagę Śmieja, w powieści zdaje się być homoerotyczna. On i tylko on gra pierwsze skrzypce i to jego homoseksualna namiętność objaśnia powieść. W filmie nie: ośrodkiem uwagi jest wyłącznie Henia. To jej pożąda Karol. Żadne z homoseksualnych znaków powieściowych nie pojawiają się w filmie. I o to ma pretensje Śmieja. Bo adaptacja adaptacją – w końcu rządzi się swoimi prawami – ale ten sposób ujęcia podstawowych dla Gombrowicza kategorii młodości i homoseksualnej atmosfery według Śmiei czyni z filmu Kolskiego niewykorzystaną szansę. Na co? Na zaistnienie w popularnym obiegu kultury dialogu o homoseksualności: „Materiał powieściowy stwarzał twórcom okazję, by Pornografia stała się zarzewiem szerokiej dyskusji, pozwalał tak się ukształtować, by stworzyć nową – tę postulowaną – umiarkowaną jakość w mówieniu o homoseksulaności”. Ignorowanie tego wątku dobitnie świadczy o tym, że w Polsce nadal niechętnie mówi się o homofobii, że problemu nie ma, tak po prostu. Nie chodzi tu zatem o nieustanne podkreślanie różnic między homoseksualnością a heteroseksualnością, o ekscytację odmiennością, ale, zdaniem Śmiei, o „proces (…) [który – A.K.] musi się składać z kilku etapów: dostrzeżenia zjawiska, przyswojenia go i, na koniec, uczynienia z powrotem transparentnym”. Transparentnym, neutralnym, więc nie ignorowanym, niedostrzeganym.
      Film Todda Haynesa, spod znaku kina queerowego, interesuje Arletę Galant z nieco innych powodów, a mianowicie: ze względu na różnicę między wykluczeniem inności seksualnej i rasowej, jaką widać w praktyce społecznej. Pozornie inność równa jest innej inności. A jednak czasem wygląda to tak, że lepiej być gejem niż Murzynem. Lepiej, bo preferencje seksualne są mniej widoczne niż kolor skóry. Niedwuznacznie wskazuje na to fabuła Daleko od nieba. Romans homoseksualny żonatego mężczyzny musi zostać ukryty, ale jest możliwy: otwiera miasto na przestrzenie zakazane, marginesowe, ale istniejące. Romans białej kobiety (żony wspomnianego bohatera) i Murzyna jest niemożliwy w ogóle, tutaj niestety ukryć się niczego nie da. Jeśli w naszym świecie dokonują się takie przeciwstawienia inności, to dlatego, że niemożliwe jest już myślenie w kategoriach dobrej, dającej azyl natury i represyjnej kultury. Film Daleko od nieba Haynesa, zdaniem Galant, doskonale pokazuje, że wszelkie zachowania lokalizowane są w heteronormatywnej kulturze. Z tego powodu trudno o azyl, o miejsce, w którym porządek większości nie zadziała. Konsekwencją tej oczywistości jest także i to, że kultura, obejmując wszystkich i wszystko, robi to dość niesymetrycznie.
     We wspominanych szkicach fabuły filmowe są oczywiście pretekstem do rozważań ogólniejszych. Zwłaszcza w wypowiedzi Galant, podnoszącej kwestię tożsamości, antyesencjalności ludzkiej seksualności, homoerotycznego i rasistowskiego tabu. Natomiast tekst Mizielińskiej, najbardziej chyba z wszystkich w swoim charakterze przyszłościowy i projektujący inne myślenie o tożsamości, opowiada o nowej etyce. Takiej, która zrywa z normatywnością, narzucającą pewne wzory zachowań, a zbliża się do codziennej praktyki. Polecam go, jest naprawdę piękny w swoim radosnym projekcie wolności każdego z nas, wiary w mądrość tej wolności i odpowiedzialność za nią. Brutalny i ostry, jak brutalne i ostre są przedstawienia Warlikowskiego na podstawie dramatów Sary Kane i Szekspira, jest zaś tekst Jacka Kochanowskiego. Tak też należy pisać, żeby swoim pisaniem potwierdzać opór przeciw Normie, który nie jest równoznaczny z występowaniem z pozycji jej prostego odwrócenia, nie-Normy.
      Tekstów o inności wcale nie jest tak mało, tylko jakoś nadal, żyjąc, nie chcemy jej brać pod uwagę. Pewnie łatwiej brać ją pod uwagę, pisząc. I, zgoda, od tego wszystko się rozpoczyna: od możliwości innego języka. Tylko że znalezienie języka, o który upomina się Kochanowski i Śmieja, to chyba nie wszystko.
     

Anna Kałuża





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 9 (91) z dnia 22 marca 2004