Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 7 (89) z dnia 2 marca 2004

DWAJ PANOWIE A.


      Bardzo efektowna jest okładka ostatniego „Kina” (nr 2/2004): piękne, młode dziewczęta tanecznym krokiem przemierzają korytarze Ermitażu. To zdjęcie z plakatu reklamującego Rosyjską arkę, film Aleksandra Sokurowa, jedenasty w jego dorobku, a pierwszy pokazywany w Polsce. Ten rosyjski reżyser-wieczny eksperymentator, którego filmy pokazywane są na najważniejszych światowych festiwalach, u nas jest niemal zupełnie nieznany, bo kino, jakie uprawia, niełatwo znajduje dystrybutora. Rosyjska arka, film złożony z jednego półtoragodzinnego ujęcia, to jeden z jego nowatorskich pomysłów. Wcześniej tę metodę zastosował Hitchcock w Sznurze, o ile jednak mistrz suspensu pokazał historię zbrodni niemal doskonałej, o tyle Sokurow opowiada o dwóch wiekach rosyjskiego imperium. Film jednych zachwyca, innych raczej nie (vide felieton Bożeny Janickiej Ja, Gałkiewicz), ale wszyscy mają chyba świadomość, że obraz Sokurowa jest w historii kina zjawiskiem wyjątkowym. O innych filmach reżysera, jego ulubionych środkach ekspresji, powracających motywach, pisze w swoim tekście Jerzy Płażewski (Sokurow – opętany wizjoner). W lutowym „Kinie” zaintrygowało mnie jednak co innego, a mianowicie: zupełnie przypadkowe zestawienie rosyjskiego reżysera, znanego raczej z nazwiska niż twórczości jako takiej, z polskim twórcą, którego niegdyś znali wszyscy, a dziś poza historykami filmu mało kto, zresztą Sukorowa imiennikiem.
      Aleksander Ford – bo o nim mowa – w latach 30. dzięki swoim ambitnym dokumentom i okrzykniętej rewelacją fabule Legion ulicy zyskał miano cudownego dziecka polskiego kina. Związany był ze „Startem” – stowarzyszeniem młodych lewicujących filmowców, którzy gardzili ówczesną branżą filmową i jej produkcją, domagając się filmu artystycznego i użytecznego. To twórców wywodzących się z tego środowiska Jan Olszewski, również na łamach „Kina”, kilka miesięcy temu obarczał winą za zły stan polskiej kinamatografii. Spośród nich to właśnie Aleksander Ford uważany był za tego, który zawinił najbardziej, bo po wojnie najwięcej mógł. Reżyser bowiem wojnę spędził w ZSRR, gdzie zorganizował Czołówkę Filmową I Dywizji WP i do kraju wrócił na sowieckich czołgach jako pułkownik, który odtąd przez kilkadziesiąt lat miał rządzić polską kinematografią. I o tym, że trudno jednoznacznie oceniać jego powojenną twórczość i działalność, pisze w swoim tekście Aleksander Ford – artysta, car, pułkownik Stanisław Janicki.
      Tekst twórcy cyklu „W starym kinie” jest swoistym suplementem do jego filmu dokumentalnego o Fordzie Kochany i znienawidzony – czyli dramat życia i śmierci twórcy Krzyżaków, zrealizowanego dla TVP. Autor opowiada w nim o kulisach realizacji, gromadzeniu dokumentów, rozmowach przeprowadzonych ze współpracownikami Forda, jego rodziną, a także swoich spotkaniach z samym reżyserem, który należał do milczków i potrafił przez godzinę nie odezwać się ani słowem.
      Tytuły – zarówno tekstu, jak i filmu – pokazują, jak niejednoznaczną postacią był Aleksander Ford. Jego powojenne filmy – Ulica Graniczna, Młodość Chopina czy Piątka z ulicy Barskiej – pod względem warsztatu na pewno wyróżniały się na tle ówczesnej produkcji. Do dziś przecież oglądamy – mimo nacjonalistycznego przesłania – jego Krzyżaków, pierwszą superprodukcję, ciągle chyba największy przebój polskiego kina. O ile jednak doceniano dorobek Forda–artysty, o tyle Ford-car budził niechęć środowiska, w tym także dziennikarzy i krytyków, których przy okazji publicznych wystąpień obwiniał za zły stan polskiego kina. „Przed wojną to był nasz kolega, po wojnie – Pan Pułkownik” – powiedziała o nim Wanda Jakubowska, dodając, że w tamtych latach zrobił się z niego klasyczny „tematenfresser”, czyli ktoś szalenie żarłoczny na tematy, co w praktyce sprowadzało się do tego, że zabierał innym najlepsze pomysły. Tak ponoć było z jej scenariuszem Ostatniego etapu, na którego realizację miał ochotę, ale reżyserka okazała się uparta i sprytniejsza, zwracając się o koproducencką pomoc do bratniej kinematografii i – jak głosi legenda – sam Stalin płakał nad opowieścią o dzielnych więźniarkach, każąc dać towarzyszce Jakubowskiej wszystko, czego chce. Ford, członek politycznej elity, był wytrawnym graczem, dlatego niektórych pomysłów realizować nie chciał – tak było z adaptacją tendencyjnej powieści Bohdana Czeszki Pokolenie, opowiadającej o Młodej Gwardii. To zadanie powierzył swojemu młodemu asystentowi, Andrzejowi Wajdzie, który zgromadził ekipę złożoną z takich jak on debiutantów: Kazimierza Kutza, Jerzego Lipmana, Andrzeja Markowskiego oraz młodych aktorów: Tadeusza Łomnickiego, Romana Polańskiego, Tadeusza Janczara. Efektem ich pracy jest Pokolenie, pierwszy film Wajdy, a zarazem jeden z przełomowych obrazów lat 50. sygnalizujących odejście od socrealistycznej formuły. Skądinąd w przypadku tego filmu, pierwszego debiutu absolwentów łódzkiej „Filmówki”, los trochę zakpił z Forda, który nie był zadowolony z faktu istnienia szkoły filmowej, zwłaszcza, że jej wykładowcą był nielubiany przez niego (i zwalczany) Antoni Bohdziewicz.
      O zmienności losu Ford przekonał się już pod koniec lat 50., gdy zrealizowany przez niego Ósmy dzień tygodnia, adaptacja opowiadania Hłaski (kto czytał Pięknych dwudziestoletnich wie, co pisarz sądził o tej współpracy), został posłany na półki, gdzie przeleżał dwadzieścia pięć lat. Sam Ford, który naprawdę nazywał się Mosze Lifszyc i pochodził z żydowskiej rodziny, stał się ofiarą czystek marca '68 – upokorzony, pozbawiony stanowiska wyjechał na Zachód. W 1980 roku popełnił samobójstwo w tanim motelu na Florydzie, co w Polsce odnotowano jednym zdaniem w „Przekroju”.
      Dwaj panowie A., obaj reżyserzy – jeden niemal nieznany, drugi prawie zapomniany. Przykład Rosjanina pokazuje, jakie możliwości stoją przed kreatywnym twórcą i że aczkolwiek samo eksperymentowanie nie jest równoznaczne z tworzeniem arcydzieł, to warto poszukiwać, by po dziesięciu filmach odnaleźć swoją Rosyjską arkę. I dobrze byłoby, gdyby znalazł się u nas reżyser na miarę Aleksandra Sokurowa, potrafiący znaleźć polską arkę, wehikuł, dzięki któremu można by w niebanalny sposób opowiedzieć o naszej historii, tradycji. A częścią tej opowieści mogłyby być, tragiczne w sumie, losy Aleksandra Forda, artysty, który uległ pokusie władzy – innym pod rozwagę.
     

Katarzyna Wajda





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 7 (89) z dnia 2 marca 2004