Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 4 (86) z dnia 2 lutego 2004

WIELE TWARZY EUROCENTRYZMU


     Jeśli przestajemy marzyć o wspaniałych katedrach, to nie zbudujemy nawet ładnych kamienic, napisał pewien francuski personalista. Kto wie, czy nie nazbyt pochopnie wykluczyliśmy wszelkie alternatywy dla modelu naszej „jedynie słusznej cywilizacji”. Atak (obrona?) na WTC oraz absurdalny horror wojny (interwencji?) w Iraku zdają się to potwierdzać. Szczęście, że zator arterii autentycznie niezależnego myślenia o problemach współczesności nie jest całkowity i są jeszcze pisma, które mają odwagę wyrażania krytycznej opinii. Takim wyjątkiem jest z całą pewnością półrocznik „Lewą Nogą”, odwołujący się explicite do tradycji lewicowych, choć nie jestem pewien, czy ów przymiotnik w odniesieniu do „Lewą Nogą” jest na miejscu – wielość teoretycznych odniesień (anarchizm, neomarksizm, sytuacjonizm, antyglobalizm, krytyka europocentryzmu, teoria dyskursów Foucaulta, szkoła frankfurcka, neopsychoanaliaza itd.) jest tu imponująca, podobnie jak i różnorodność stanowisk poszczególnych autorów, polskich i zagranicznych. Może zatem lepiej posłużyć się przymiotnikiem „krytyczny”.
     W najnowszym – nr 15 (2003) – numerze znajdujemy między innymi tłumaczenie fragmentu książki Martina Bernala, angielskiego sinologa i historyka, zatytułowane Afroazjatyckie korzenie cywilizacji klasycznej, w którym w sposób systematyczny i przemyślany podważa się obowiązujący do tej pory mit starożytnej Grecji jako kolebki europejskiej kultury, będący według autora przejawem zwykłego rasizmu, tym gorszego, że wystrojonego w piórka naukowości. W tym samym dziale znajduje się także zwięzły i celny esej Ideologia amerykańska Samira Amina, wykształconego we Francji politologa pochodzenia algierskiego, który cofa się do kolonizatorskich początków społeczeństwa Stanów Zjednoczonych w celu rekonstrukcji przyczyn arogancji politycznej, tak dla Amerykanów charakterystycznej. Jest tu również tekst Przemysława Wielgosza Europocentryzm i horror trzeciego świata, w którym autor (i redaktor pisma zarazem) w erudycyjny sposób rewiduje dotychczasowe koncepcje na temat Trzeciego Świata, dowodząc, że jego podrzędność nie jest wybrykiem historii, lecz warunkiem niezbędnym funkcjonowania gospodarki kapitalistycznej, która bez imperialnej ekspansji i eksploatacji kolonii nigdy nie osiągnęłaby swojej dzisiejszej postaci. Rzuca to zupełnie nowe światło na takie zjawiska, jak tzw. fundamentalizm islamski czy terroryzm, uświadamia bowiem, że, jak pisze autor, to właśnie „mechanizm obcej ingerencji występuje tutaj w roli katalizatora kulturowo-politycznego konserwatyzmu”. Są również teksty dwóch badaczy fenomenu systemu-świata, Immanuela Wallersteina i Giovanni Arrighiego.
     Na uwagę zasługuje zwłaszcza szkic Wallersteina Europocentryzm i jego wcielenia (Dylematy nauk społecznych), będący zarazem ostatnim rozdziałem jego książki pt. Koniec świata jaki znamy. Wallerstein podejmuje kontrowersyjną kwestię europocentryzmu inaczej niż większość stron zaangażowanych w dyskusję. Bo też cechuje go światopoglądowy kosmopolityzm właściwy autorom pokroju Maxa Webera, Arnolda Toynbee czy Mircei Eliadego. W artykule Wallersteina chodzi z grubsza o to, że zachodnie nauki społeczne własny model cywilizacyjno-historyczny absolutyzowały jako jedynie postępowy, zaś światu nieeuropejskiemu przyprawiały gębę a to społeczności militarnej, a to statycznej, a to znów archaicznej. Subtelna solidarność z tzw. nienowoczesnymi, wyrażana hasłami relatywizmu kulturowego, multietniczności czy tolerancji, skrywała jedynie olbrzymie dysproporcje. Głoszenie równoważności kultur w praktyce zacierało ich realny rozziew, niebezpiecznie pomijało milczeniem ewidentną przewagę Zachodu i równie ewidentne upośledzenie tzw. Trzeciego Świata, co rodzi podejrzenie, że funkcja takiego unaukowionego pluralizmu miała (i ma) charakter ideologiczny. Zdaniem Wallersteina antyeuropocentryczne wolty oparte na logice deprecjacji wyjątkowego statusu zachodniej cywilizacji jeszcze bardziej pogarszają sytuację: „zaprzeczając zasługom Europy – pisze Wallerstein – zaprzeczamy również jej winie. Cóż jest takiego strasznego w europejskim „podboju świata”, jeśli stanowi on jedynie ostatni etap pochodu ekumeny? Rozumowanie tego rodzaju bynajmniej nie godzi krytycznie w Europę, lecz zawiera jej pochwałę – Europa, będąca marginalną częścią ekumeny, w końcu posiadła mądrość innych (i starszych) i skutecznie wprowadziła ją w życie”. Taka wersja europocentryzmu, według Wallersteina, odrzuca lub podważa konkurencyjne systemy wartości, które uznawało się lub nadal uznaje się w innych częściach świata. Dlatego też należy jego zdaniem „znaleźć solidniejsze podstawy dla sprzeciwu wobec europocentryzmu w naukach społecznych i pewniejsze sposoby postępowania w tym kierunku”. Unikalność europejskości należy zaakceptować, lecz wcale nie po to, by schlebiać konserwatyzmowi – tu ujawnia się cała oryginalność Wallersteina – lecz by zakwestionować jej pozytywną ocenę.
     Wallerstein stawia cały oficjalnie obowiązujący dyskurs nauk społecznych na głowie. Od zawsze skupiały się one bowiem na poszukiwaniu przyczyn tzw. cudu europejskiego, zakładając, że cudowność ta jest zrozumiała sama przez się. Otóż wcale tak nie jest. Dlaczego nie potraktować owego rzekomego cudu jako w istocie patologii? Dlaczego nie spojrzeć na kapitalizm jako na wynik historycznej dysfunkcji, która dowodzi, że w odróżnieniu od hinduskich, chińskich czy arabskich społeczeństw nasze było najgorzej uodpornione na atak kapitalistycznego wirusa? Wallerstein uczy, że nic nie stoi temu na przeszkodzie. Tym bardziej że, jak pokazuje zamieszczony w numerze esej Lorena Goldnera Europocentryzm, wielokulturowość czy kultura światowa? O „lewicowej” odpowiedzi na współczesny upadek społeczny, owa niepowtarzalność zachodniej cywilizacji ma bardzo podejrzaną genezę. Z pojawiających się bowiem ostatnio krytycznych opracowań historii kolonializmu wynika, że zachodzi ewidentna zależność strukturalna pomiędzy nędzą Trzeciego Świata i zamożnością Zachodu, do czego niechętnie (albo wcale) przyznają się członkowie WTO czy „elita” polityczna USA.
      Oprócz działu Polityka, gdzie dominuje ton teoretycznej powagi i zaangażowanej publicystyki, jest jeszcze w „Lewą Nogą” dział zatytułowany Artystyka. I bez obaw, nie jest to w żadnym razie artystyczna realizacja postulatów ideologicznych zawartych w dziale pierwszym. Wprost przeciwnie, występuje tu analogiczna jak w dziale politycznym różnorodność metod i punktów widzenia. Może z tym wyjątkiem, że tu dominują raczej młodzi i raczej Polacy, przynajmniej w omawianym, piętnastym numerze. I tak Katarzyna Szumlewicz pisze o dramatach „enerdowskiego Artaud” Heinera Müllera, który stworzył w swych sztukach alternatywny wobec oficjalnej dogmatyki partyjnej teatr marksistowski, w odróżnieniu od Brechta pełen cielesności, chaosu, okrucieństwa i popkulturowych podrobów. Dalej Jacek Uglik pisze o swojej fascynacji pisarstwem znanego, ale jakby trochę u nas zapoznanego abnegata Charlesa Bukowskiego, w tekście Pierścień Wagnera (Przeznaczenie, nadzieja, utopia) Jacek Zychowicz – na swój oryginalny sposób – rozprawia się z muzyką wymienionego w tytule kompozytora, kawałek wcześniej zaś poeta Henryk J. Kozak pisze ze zjadliwą ironią: „armie krzepły / generałowie objaśniali operacje / jeden martwy żołnierz przypada / na sto tysięcy martwych cywili / a domy były / z nieekologicznej gliny/ to moralna/ i humanitarna wojna / w dziejach świata / jeszcze takiej nie było [...]”. Jeszcze dalej znajdziemy przekłady dwóch krótkich opowiadań mistrza paraboli Dino Buzzatiego, nazywanego włoskim Kafką – Kolumber i Stworzenie świata.
      Podsumowując: piętnasty numer półrocznika „Lewą Nogą” potwierdza profil czasopisma, kształtowany od lat przez jego redakcję. „Lewą Nogą” to wciąż jedno z niewielu pism na polskim rynku, które bez sekciarskiego zadęcia stara się dać czytelnikowi możliwość zorientowania się w lewicowym (nie mylić z SLD) nurcie współczesnej krytyki. Podobnie jak poprzednie, tak i piętnasty numer jest tematyczny – skupia się na tak powszechnie dziś dyskutowanym kompleksie problemowym, jakim jest europocentryzm. Jednakże próba interdyscyplinarnego ujęcia owego kompleksu powoduje, że za każdym razem ukazywany jest on z innej strony: socjologicznej, ekonomicznej, psychologicznej, etnologicznej, historycznej, a nawet reportażowej. Jasno wyartykułowany, krytyczny wektor światopoglądowy pisma nie pozostawia zaś żadnych wątpliwości co do oceny naświetlanego problemu – jest ona jednoznacznie negatywna. O tym, czy ową przejrzystość intencji uznamy za zaletę czy wadę, zadecydować winna osobista lektura.
     

Igor Kędzierski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 4 (86) z dnia 2 lutego 2004