Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 33 (80) z dnia 2 grudnia 2003

LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE


     Początkowo nie zamierzałem odpowiadać na tekst Przemysława Czaplińskiego Pięć po dwunastej. Dlaczego? Wydaje mi się, że mimo wszystko gramy w jednej drużynie, obu nam zależy, aby czasopisma literackie w naszym kraju miały się dobrze (a przynajmniej lepiej niż obecnie), więc wzajemne kopanie się po kostkach w takiej sytuacji jest trochę bezsensowne. Jednak po lekturze tego tekstu doszedłem do wniosku, że kilka kwestii wymaga komentarzy, sprostowań i dopowiedzeń.
      Czapliński zarzuca mi przede wszystkim, że moja diagnoza stanu miesięczników jest spóźniona, że wszcząłem alarm „pięć po dwunastej” (te „pięć minut” to w początkowych partiach tekstu trzy lata, w późniejszych – już siedem lat). Czy faktycznie sprzedałem mocno odgrzewaną rewelację? Odpowiem w stylu poznańskiego krytyka: i tak, i nie.
     Tak – ponieważ kondycja finansowa czasopism literackich (w tym i miesięczników) pogarsza się stopniowo już od kilku lat, więc rok 2003 nie jest wcale wyjątkowy. Zaznaczę wyraźnie: nie chcę przypisywać sobie żadnych zasług, nie twierdzę, że oto ja pierwszy przejrzałem na oczy i dostrzegłem coś, czyli „zmierzch miesięczników”, czego nie widzieli inni. O mizernej kondycji czasopism literackich mówi się już od dawna. Tyle tylko, że mówi się o tym po cichu, narzeka na spotkaniach ludzi z branży. Miałem dosyć tego pojękiwania po kątach, dlatego napisałem tekst Zmierzch miesięczników i opublikowałem go w gazecie codziennej. Problemy „Arkusza” i „Res Publiki Nowej” były dobrym pretekstem do ukazania się mojego artykułu. Czy miałem z niego nie skorzystać? Czy – świadom „spóźnienia” – miałem w ogóle na ten temat nie pisać? A swoją drogą ciekaw jestem, dlaczego Czapliński, który – jak wynika z tekstu polemicznego – od lat wiedział, jaka jest kondycja miesięczników, nic na ten temat nie pisał?
     Nie – ponieważ w roku 2000 sytuacja czasopism literackich nie była aż tak zła, jak teraz. Skąd Czapliński wie, że akurat w 2000 roku „zmierzch” już nastąpił? Otóż, z analizy polityki dotacyjnej Ministerstwa Kultury (wcześniej Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego), które z roku na rok ograniczało liczbę dotowanych czasopism i sum dotacji. To wszystko prawda, tyle tylko że brak czy zmniejszenie dotacji wcale nie musiały prowadzić do upadku pism. W przypadku stabilniejszych tytułów dotacja ministerialna stanowiła jedynie część przewidzianych w rocznym budżecie środków. Pisma mogły mieć się dobrze bez niej, gdyby pozostałe źródła finansowania były w miarę stabilne. W roku 2000 była jeszcze taka nadzieja. Potem jednak wraz z narastaniem kryzysu ekonomicznego pieniądze z tych źródeł (np. z instytucji samorządowych) płynęły coraz cieńszą strugą. Do tego doszło jeszcze wycofywanie się rozmaitych fundacji z dofinansowywania czasopism (np. Fundacja Batorego po roku 2003 zamyka swój program wspomagania czasopism). Być może poprawa sytuacji ekonomicznej w kraju spowoduje, że to się zmieni. Na razie jednak jest, jak jest. I jeszcze jedna uwaga: Czapliński podaje wiele szczegółowych danych. Wygląda to na rzetelną robotę. Ale nie wiem, czy poznański krytyk zdaje sobie sprawę, że nie zawsze informacje z prasy i internetowych stron Ministerstwa Kultury są ścisłe. I tak: Czapliński podaje, że „FA-art” w roku 2002 wypadł z listy dotacyjnej Ministerstwa. Wypadł, ale później niewielką kwotę dotacyjną w tymże roku uzyskał. Autor przedstawia listę dotowanych czasopism w roku 2003. Wszystko pięknie, są tytuły i kwoty, ale sprawa w rzeczywistości wygląda tak, że część pism (np. „Dekada Literacka”) jeszcze w tym roku żadnych pieniędzy z Ministerstwa nie dostała (stan na 1 grudnia) i nie wiadomo, kiedy one spłyną.
     Przemysław Czapliński tak bardzo sam skupił się na analizie polityki dotacyjnej Ministerstwa, że i w moim tekście dostrzegł zainteresowanie jedynie działaniami ministerialnymi. Autor pisze: „Z tekstu Roberta Ostaszewskiego jasno wynika, że winę za upadek pism ponosi wyłącznie Ministerstwo”. Wcale nie, pisałem przecież, że kiepska kondycja czasopism literackich bierze się z braku zainteresowania mediów i prywatnych sponsorów, ograniczania dotacji przez instytucje samorządowe i fundacje. Podkreślę raz jeszcze: chaotyczna polityka Ministerstwa to tylko jeden z wielu powodów słabości pism.
     Poznański krytyk – bardzo słusznie – zwraca uwagę na jeszcze jeden czynnik: kurczenie się grona czytelników czasopism literackich. Do tego jeszcze można by dodać bezradność redaktorów, którzy nie zawsze mają na tyle zaangażowania i wiedzy, żeby sprawnie poruszać się w rynkowej rzeczywistości i skutecznie pozyskiwać fundusze z różnych źródeł. Pisząc Zmierzch miesięczników, nie chciałem sugerować, że winni są tylko ci, którzy nie dają kaski. Ale jest to już trochę inna opowieść – o szkołach, które nie zachęcają uczniów do czytania, uniwersyteckich polonistykach, na których nie przekazuje się studentom wiedzy o najnowszej literaturze i bieżącym życiu literackim, słabości polskiej inteligencji (której brakuje zarówno idei, jak i pieniędzy), zapóźnieniach cywilizacyjnych, które mocno odbijają się na funkcjonowaniu sfery kulturalnej… Dobrze by było, gdyby ktoś taką opowieść spisał – częściowo robi to Czapliński. Ja, przypomnę, pisałem tekst interwencyjny, nie mogłem poruszyć wszystkich ważnych kwestii, bo wyszedłby z tego sążnisty elaborat, który nie miałby szans na publikację w prasie codziennej. A tylko próby przenoszenia dyskusji o naszych problemach na szersze forum mają – jak sadzę – sens. We własnym gronie podobne dyskusje już prowadziliśmy, i zazwyczaj niewiele z nich wynikało.
     Na koniec zostawiłem sobie kwestię zasadniczą. Czapliński zarzuca mi retoryczną przesadę w kreśleniu katastroficznej wizji upadku miesięczników i – w wyniku tego upadku – zniknięcia, jak pisałem, ostatniej ogólnopolskiej przestrzeni dialogu o literaturze czy kulturze w ogóle. Oczywiście, w zapowiedzi zmierzchu miesięczników jest retoryczne przejaskrawienie. Na pewno nie wszystkie miesięczniki upadną, pozostaną choćby tytuły patronackie. Jestem jednak pewien, że nawet wtedy, gdy upadają pojedyncze tytuły trzeba ponosić krzyk – stąd obecność w moim tekście nachalnie perswazyjnej retoryki – bo oznacza to kurczenie się przestrzeni, jak to ujmuje Czapliński, polilogu, przestrzeni, w której możemy pielęgnować różnicę, opierając się w ten sposób dyskursowi dominującemu. A co do znikania ‘ostatniej ogólnopolskiej przestrzeni dialogu o literaturze czy kulturze w ogóle’ – nie wiem czy Czapliński nie chciał mnie zrozumieć, czy też ja sam przedstawiłem sprawę mętnie. Na wszelki wypadek wyjaśnię raz jeszcze. Pisałem o zaniku przestrzeni dialogu w kontekście wzrastającej dominacji mediów. Oprócz miesięczników przestrzeń tę – jak przenikliwie zauważył Czapliński – tworzą również kwartalniki czy nieregularniki, na łamach których możemy do woli dyskutować o literaturze czy kulturze. Tak, ale to jedynie miesięczniki mogą w miarę szybko i skutecznie reagować na to, co dzieje się w kulturze, prostować i wyjaśniać medialne uproszczenia i przekłamania, próbować pokazywać bardziej złożony obraz kultury niż ten prezentowany w mediach. W swoim tekście chciałem jedynie przestrzec, że znikanie kolejnych miesięczników powoduje, że umacnia się dominujący dyskurs medialny. Nawet gdyby upadły wszystkie miesięczniki, to dialog o literaturze będzie się toczył na łamach pism wychodzących co trzy miesiące, albo co pół roku, albo od czasu do czasu – dialog merytoryczny, poważny. Ale będzie to rozmowa w getcie, która nikogo poza sami mieszkańcami getta nie zainteresuje, więcej nawet, nikt spoza murów o niej nie usłyszy.
     Czapliński pisze: „nie to jest ważne, ile mamy pism literackich w Polsce, lecz to, ile jest literatury w codziennym i publicznym życiu w Polsce”. Racja, ale literatury w codziennym i publicznym życiu w Polsce nie będzie, jeśli my, ludzie zajmujący się mniej lub bardziej zawodowo literaturą, nie zachcemy o jej obecność zabiegać. Bo kto ma o to dbać? Niewydolne Ministerstwo Kultury? Media, które zabiegają jedynie o ciekawy news? A tymczasem wygląda na to, że ludzie zajmujący się literaturą nie bardzo chcą starać się o jej obecność w codziennym i publicznym życiu. Wolą wycofywać się, pozwalają spychać się do uniwersyteckich gett. A ja już mam dosyć tego odwrotu, mam dosyć słuchania bezsilnych stwierdzeń w rodzaju: „taki jest system”, „taki jest układ”. I dlatego piszę i publikuję takie teksty jak Zmierzch miesięczników, próbuję w miarę swoich możliwości zmienić „układ”. I chociaż może faktycznie – jak sugeruje Czapliński – jest już „pięć po dwunastej”, będę próbował dalej. Bo lepiej późno niż wcale…
     
     

Robert Ostaszewski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 33 (80) z dnia 2 grudnia 2003