Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 33 (80) z dnia 2 grudnia 2003

MY, KOLABORANCI


      10 lat temu Andrzej Wajda nakręcił Pierścionek z orłem w koronie według powieści Aleksandra Ścibor-Rylskiego, każąc swojemu bohaterowi – młodemu akowcowi, ofierze prowokacji UB – w finale popełnić samobójstwo. Reżyserowi zarzucano, że śladem książki nie pozostawił Marcina przy życiu, jako uczestnika wielkiej narodowej kolaboracji, obywatela państwa, którego godło zostało pozbawione korony – bo innego kraju nie było. Wajda pozwolił jednak bohaterowi na gest godny kodeksu Boziewicza, ale czyż jedno honorowe samobójstwo daje alibi całemu pokoleniu? Peerelowskie demony wracają za sprawą tekstu Jana Olszewskiego Marzenie. Jakie jest kino polskie? Jakie powinno być?, zamieszczonego we wrześniowym „Kinie”. Owo marzenie dotyczy uwolnienia się od spadku po grupie START, zmycia grzechu kolaboracji, którym skażone jest powojenne polskie kino, sterowane przez ludzi wpajających marksistowską historiozofię – stąd też i jego słabość. Tekst jest kontrowersyjny, opatrzony nagłówkiem „artykuł polemiczny”, dlatego nie dziwi odzew: za pióra chwycili Ewa Mazierska, Jerzy Stuhr i Krzysztof Kłopotowski – ich riposty zawiera numer listopadowy.
      Tekst Krzysztofa Kłopotowskiego zawiera postulaty znane z jego wcześniejszych publikacji w „Filmie”, które doskonale oddaje sam tytuł: O potrzebie desowietyzacji. Nie jestem przekonana, czy jakiś rodzaj lustracji jest tym, czego kinu polskiemu potrzeba najbardziej, niemniej w kilku kwestiach z autorem zgodzić się muszę. Słuszne bowiem, jak sądzę, jest podawanie w wątpliwość tezy Olszewskiego, że słabość polskiego kina wynika z małej wiary twórców w metafizyczny porządek wartości – skłonna jestem raczej, za Kłopotowskim, szukać przyczyny w niedostatkach warsztatowych, braku talentu wręcz. I co to w ogóle jest siła / słabość naszego kina, czym ją mierzyć – wynikami box office’ów, międzynarodowymi nagrodami? Kłopotowski rehabilituje również Wajdę, negatywnego bohatera tekstu Olszewskiego, zauważając, że autor Marzenia pisząc o Popiele i diamencie wychodzi z błędnego założenia, sugerując, że reżyser miał pełną swobodę wypowiedzi, a przemilczenia świadczą o opowiedzeniu się za reżimem. Zarzut Olszewskiego, że bohatera niszczy Historia, a nie konkretny system, Kłopotowski odpiera, zauważając, iż widzowie doskonale wiedzieli, kto i co miażdży Chełmickiego. Sama, za każdym razem gdy słyszę, jak zakłamany jest Popiół i diament, przypominam sobie fragment Dzienników Marii Dąbrowskiej, gdzie pisarka zauważa te wady filmu, podkreślając jednak, że być może to maksimum prawdy jaką można dzisiaj pokazać – dzisiaj, czyli w 1958, a nie w 2003 roku.
      Spontaniczna reakcja na lekceważącą polską kinematografię artykuł – tak nazywa swój list Jerzy Stuhr, ganiąc uproszczenia, jakich w tekście Olszewskiego sporo i słusznie protestując przeciwko porównywaniu Dnia świra z Polish kicz projekt. Czy istotnie – jak twierdzi Stuhr – chorobą polskiego kina jest rozminięcie się oczekiwań, ocen krytyki i twórców, gdzie szukać lekarstwa i kto komu pierwszy powinien je zaaplikować – to zapewne tematy godne kolejnej dyskusji.
      Zdecydowanie, spośród polemik, najbliższy jest mi tekst Ewy Mazierskiej, którego sam tytuł (Polskie kino – moje olśnienia i marzenia) sugeruje to, co w krytyce cenię najbardziej: mówienie we własnym imieniu. Autorka zaraz na wstępie – i chyba nie bez ironii – zauważa, że walka z komunizmem to ciągle papierek lakmusowy, którym bada się polskie filmy i określa ich rangę. Tymczasem to nie jest jedyna perspektywa badawcza, co więcej – dla części odbiorców, zwłaszcza młodych i zagranicznych, może być nieciekawa. Mazierska, podążając tokiem myślenia Olszewskiego, stwierdza coś bardzo w tym kontekście oczywistego: skoro przed 1989 pieniądze na kino dawało państwo, to wszyscy reżyserzy byli kolaborantami, łącznie z Zanussim, którego autor w tekście oszczędza i rozgrzesza. Pewnie, idąc jeszcze dalej, można się pokusić o stwierdzenie, że i widzowie, kupując bilety, stawali się częścią systemu, słowem – wszyscyśmy kolaboranci. Autorka poprzestaje na krótkiej polemice, skupiając się na czymś istotniejszym: spojrzeniu na polskie kino pod kątem jego atrakcyjności dla odbiorcy z zewnątrz, kogoś, kto nie zna polskiej specyfiki albo takowa go nie interesuje. Dla Mazierskiej ideałem jest połączenie prowincjonalizmu z uniwersalizmem, czyli polskie problemy w atrakcyjnej formie, fuzja, która najczęściej się nie udawała, po części dlatego, że za ważniejsze uważano właśnie kino poruszające kwestie narodowe, czyniąc z niego swoistą wizytówkę. Autorka sporą część tekstu poświęca twórcy, o którym ani Olszewski, ani Kłopotowski nie wspominają – Wojciechowi J. Hasowi, artyście osobnemu, perfekcyjnie łączącemu polską specyfikę z uniwersalnymi problemami. Poza jego twórczością do bliskich ideału zalicza adaptacje utworów Iwaszkiewicza w reżyserii Wajdy i Kawalerowicza, filmy, wobec których stosowanie kryteriów ideologicznych jest zajęciem conajmniej jałowym oraz przypomina o kinie Stanisława Różewicza. Zarzucając naszemu kinu nadmiar prowincjonalizmu, Mazierska piętnuje też zbytnie ambicje uniwersalistyczne, które, według niej, zaszkodziły później twórczości Kieślowskiego, a także filmom Zanussiego – reżyserom, których Olszewski stawiał za wzór.
      Kino różnorodne stylistycznie i tematycznie, twórcy wypowiadający się w imieniu swoim, a nie Narodu czy Boga, jeśli moralizowanie to dyskretne – oto marzenie Ewy Mazierskiej. Mnie też się marzą dobre filmy, czytelne i atrakcyjne zarówno dla Polaka, jak i Francuza i mam nadzieję, że takowe w przyszłości powstaną. Jednocześnie mam świadomość, że choć na błędach przeszłości można się uczyć, to jej samej się nie zmieni – kino lat 1945-89 to zamknięty rozdział, a obarczanie winą za słabość współczesnych filmów polskich Wandy Jakubowskiej czy Aleksandra Forda to jednak przesada. Zresztą, kto jest bez grzechu (i nigdy nie dał konduktorowi „w łapę”) niech weźmie kamień, mnie się jednak wydaje, że skoro efektem kolaboracji jest Popiół i diament albo Rękopis znaleziony w Saragossie, to nie ma się co śpieszyć z przystawianiem pistoletu do skroni, bo naprawdę mogło być gorzej.
     

Katarzyna Wajda





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 33 (80) z dnia 2 grudnia 2003