Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 30 (77) z dnia 2 listopada 2003

CZARNOWIDZTWO – CZYTELNICTWO


     Gdyby tak zapytać kogokolwiek, jak to jest z czytelnictwem, z pewnością odpowiedź brzmiałaby, że źle, albo bardzo, bardzo źle. W „Tygodniku Powszechnym” nr 44 sądzą tak samo. Pomijając fakt, że o każdej sytuacji w kraju osoba przypadkowo napotkana mogłaby odpowiedzieć, że jest źle – z czytelnictwem to najszczersza prawda. I nie tylko dlatego, że naród nie ma czasu na czytanie, bo akurat goni za chlebem lub ze słusznej oszczędności nie wydaje na makulaturę; i nie tylko dlatego, że w ramach rozrywki ogląda sobie telewizję, ale też dlatego, że pozastawiały się pułapki na wydawców! Być może niedługo (tfu, tfu i odpukać 3 razy) znowu pogrążymy się w wiekach mocno średnich, kiedy to dobra książka kosztowała wieś z okładem.
     
     Pułapka optymizmu
     W dodatku „Książki” „Tygodnika Powszechnego” nr 44 z 26 października w ramach portretów wydawnictw Jan Strzałka sportretował Prószyńskiego i Spółkę (tekst: Pułapki na wydawców). Zaczął od praprzodka Konrada, należącego do grona pozytywistycznej inteligencji, a na aktualnym dyrektorze generalnym wydawnictwa, Rafale Grupińskim skończył. Portret wyszedł elegancki, a konkrety przemówiły same za siebie; tzn. wydawnictwo powstało w połowie lat 90, rozrastało się pięknie, aż zaczął się kryzys i ludzie przestali stawiać na książki. Poczytne kolorowe miesięczniki firmowane przez Prószyńskiego wyprzedano, serie wydawnicze ograniczono, księgarnie firmowe odnajęto – no, smutek i żal pozostał, i jeszcze ludzie potracili pracę. Taki kryzys jak wszędzie, wiadomo...
     A powód tego stanu rzeczy, w jaki popadło wydawnictwo dokładnie wyjaśnił Rafał Grupiński: „Wpadliśmy (...) w pułapkę optymizmu”. Prószyński i S-ka przeceniło swoje możliwości, źle oceniło rynek, słowem – uwierzyło w świetlaną przyszłość czytelnictwa, a ono właśnie miało się ku upadkowi, schyłkując przecież od dawna. I nikt mu nie świecił. Była więc nadprodukcja i kłopoty z dystrybucją. Ratując się z tego optymizmu, od ręki ograniczono nakłady, ale dystrybucja pozostała chora. Dystrybutorzy bankrutowali na potęgę, nie rozliczali się z wydawnictwami, robiąc długi oraz zamieszanie o głębszym sensie, bo skąd wydawca ma wiedzieć, ile czego mu poszło, jeżeli mu dystrybutor nie powie? Trudno być czytelnikiem w dzisiejszych czasach, ale jak trudno być wydawcą, to można sobie wyobrazić czytając ów portretowy tekst. Do tego jeszcze straszy obie zainteresowane strony, czyli czytelników i wydawców, widmo umów wynegocjowanych z Unią Europejską względem podatku VAT, który z zerowego podniesie się w 2006 roku, tylko nie wiadomo dokładnie o ile. W każdym razie wystarczy na niespokojne sny.
     
     Teatr książki sensacji
     A w raporcie Biblioteki Narodowej, cytowanym przez „Tygodnik”, można przeczytać, że 44 % dorosłych Polaków nie przeczytało w 2002 r. żadnej książki! Wstyd, proszę państwa, chociaż można próbować fakt ten zrozumieć, jeżeli ów procent lubi literaturę sensacyjną. Może uważnie śledzi życie elit i to wystarcza? Jak „procent” jest inteligencją, to przemyśli sobie, skomentuje od czasu do czasu w swoim gronie i rzecz całą w odcinkach ma niewielkim kosztem. Ale nie wszyscy przepadają za sensacją.
     Wracając do „Tygodnikowego” tekstu, Prószyński założył nawet Klub Książki by koszty książek obniżyć, czym niespodziewanie zainteresował mieszkańców dużych miast, a nie prowincji, gdzie Klub miał nieść tanie słowo pisane, wzorem praprzodka Konrada (patrz „Promyk”). Poza tym wydawnictwo zainicjowało spotkania przedstawicieli najważniejszych polskich wydawnictw, by na bieżąco radzić, co dalej. I trochę pomogło. W końcu Prószyński wyszedł z pułapki optymizmu nie bez szwanku, ale z podniesioną głową, kontynuując kilka ambitnych serii, przymierzając się nawet do nowych, przygotowując ciekawe propozycje w ilości rozsądnej, rzecz jasna. Teraz to nawet dyrektor generalny marzy o wydawaniu poezji, ale interesujących debiutów w tej dziedzinie nie widzi. Może dziwnie patrzy, bo przecież ryzyko jest duże. Podobnie jest z czytelnikami – też poezji nie widują za często.
     
     Tam, gdzie rosną czytelnicy
     Na osłodę w „Tygodniku” Frankfurckie szaleństwo, tekst Bogusława Deptuły o Targach Książki. Udział w nich brało 6500 wystawców, zaproszono tam 600 autorów, odbyło się 1000 spotkań, a publiczność dopisała w liczbie 288 887 osób! Do tego, proszę sobie koniecznie wyobrazić: wokół wschodzących gwiazd nieustannie krążyły stada agentów, wieczory autorskie były nie tylko czytane, ale też tańczone, śpiewane i pite (np. szampańskie przyjęcie na cześć pielgrzyma Coelho). Polskie stoisko podobało się autorowi, choć spotkał się z różnymi opiniami. Było jednak ruchliwe i gwarne, a informator o polskich książkach dostosowany został do sytuacji, okazując się dziełem wielojęzycznym.
     Nie wdając się we frankfurckie szczegóły, należy zauważyć jedną istotą sprawę – tam się czyta! Tam można urządzić święto książki o wysokiej intensywności wydarzeń, można tak podnieść czytelnictwo, że nie starcza skali. Wniosek z tego jest taki, że człowiek jako człowiek – nie oprze się czytaniu, pomimo telewizora i dobrego samochodu, człowiek jako człowiek – normalnie czytałby i czytał, gdyby wiedział, że to lepsza rozrywka niż… (tu wpisz, co cię kręci czytelniku). Gdyby tak przekonać czytelnika sposobem, podgrzać atmosferę, odsłonić rąbek tajemnicy, wręcz uwieść słowem pisanym i wydrukowanym sprawnie, ech!
     Zapewne nadejdą czasy, gdy krajowy czytelnik zapała chęcią czytania, będzie miał warunki (własny pokoik i lampkę) oraz fundusze, czas i nade wszystko świadomość, iż czytając nie tylko poszerza sobie horyzonty, świat poznaje, sam sobie do głębi sięga, ale jeszcze podnosi czytelnictwo z upadku. Szlachetnie i praktycznie jednocześnie, akurat na nasze od zawsze ciężkie czasy.
     
     PS. A pod tekstem Deptuły, z pewnością dla smaku, umieszczono listę bestsellerów kilku krajowych księgarni. I tak w Warszawie, Krakowie i Gdańsku czyta się teraz głównie Kapuścińskiego, Yanna Martela oraz J. M. Coetzee, a w uniwersyteckim skądinąd Toruniu na 1 miejscu – Niania w Nowym Jorku. Pozdrawiając wszystkie nianie mam nadzieję, że być może to one właśnie uratują czytelnictwo, a jeśli nie, to od czasu do czasu coś takiego napiszą, że czytelnictwo uratuje się samo.
     

Miłka O. Malzahn





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 30 (77) z dnia 2 listopada 2003