Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 28 (75) z dnia 12 października 2003

NIE-BAJKA O ODCHODACH DINOZAURA


     W ciemnym ponoć średniowieczu pod względem aktów terroryzmu nie było tak znowu siermiężnie. Wyrafinowani truciciele siali postrach na dworach. Najchętniej we Włoszech, ale także na wschodzie Europy grasowali bezwstydnie. I na tyle skutecznie, że do dziś mało co jest tu zdrowe, a na pewno nie: powietrze, woda, mutowana żywność, fast foody i wszelkie polepszacze, telewizja… A jak trudno wskazać winnych! Nawet smoczy język by zgłupiał! Jednak tak jak były, tak i są nadal na złoczyńców sposoby rozmaite…
     
     Truciciele a dynastia…
     Rafał Jaworski w tekście Jagiellonowie i trucizna, w październikowym numerze magazynu historycznego „Mówią Wieki” przypomina to, co o truciznach i sposobach na nie dobrze było/jest wiedzieć. W trudnej relacji: truciciele a dynastia Jagiellonów nie obyło się bez tragedii. Bona Sforza nie uniknęła śmierci z rąk takiego skrytobójcy (w swojej ojczyźnie wprawdzie). Na szczęście pod wieloma względami władczyni ta była wyjątkiem. Ale wszyscy Jagiellonowie bardzo byli ostrożni i dbali o swoje zdrowie. Jaworski zauważa, że każde niewytłumaczalne w owych odległych czasach zejście władcy wiązano z trucizną, bo też zawsze znajdywał się ktoś, kto na takiej nagłej śmierci nieźle wychodził. Doprawdy trudno było się nie bać. Na przykład pierwszy król Litwy, Mendog, padł ofiarą trucicielskiego zamachu, podobnie dziad Jagiełły, Giedymin, i dwaj Jagiełłowi bracia. Niewesoło było w państwie litewskim, oj niewesoło, a z pewnością – bez sentymentów. Dość wesołe za to, z naszego punktu widzenia, okazują się sposoby jakich używali możnowładcy, by nie dać się otruć, skoro już dali się nastraszyć.
     
     Klucze do piwnic…
     Do niezwykłej rangi podniesione zostały urzędy podczaszego i podkomorzego, osób dbających o spiżarnie i o zastawę. Klucze do piwnic musiały być w pewnych rękach, kierowanych najlepiej mądrą głową. I niejednemu słudze działalność antytrucicielska przyniosła nie lada splendory. Jeżeli się sprawdzał, rzecz jasna. Zaufani dworzanie próbowali też królewskich potraw, bynajmniej nie po to by oceniać ich walory smakowe.
     Wierzono iż w winie najłatwiej jest ukryć zapach i smak trucizny. Ostrożni królowie odmawiali więc sobie mocnych trunków i pokornie pijali wodę. Ciekawe czy dwa litry dziennie, zgodnie z nakazem współczesnych dietetyków? Podobno Kazimierz Jagiellończyk jadał szczególnie fatalnie. Lekarze namówili go w końcu, by te wszystkie tłustości popijał winem, na co na starość się zdecydował. Na wszelki wypadek jednak wieszał sobie smocze języki. Przed nosem.
     
     Najdziwniejsze rzeczy…
     Gdyż przed otruciem chroniły biesiadników najdziwniejsze rzeczy. Do nich należały porcelanowe naczynia. Jako egzotyczne i wyjątkowo delikatne miały ogromne wzięcie. Porcelana powinna bowiem mętnieć i pękać w zetknięciu z trucizną.
     Popularne były także puchary z orzecha kokosowego. Kokos uważano za owoc morza, bo przynosiły go fale mórz słonych ze słodkim mleczkiem w środku, co było niezbitym dowodem na skuteczność orzecha. Koral również posiadał moc oczyszczania zatrutych płynów, tak jak jaspis, topaz, a nade wszystko – róg. Najlepiej jednorożca. Współczesne badania naukowe dowodzą niezbicie, że w królewskich skarbcach za róg jednorożca „robił” róg nosorożca oraz zęby narwali. Szkoda. Najwyraźniej o prawdziwego jednorożca było dokładnie tak samo trudno jak dziś.
     Najcenniejsze były jednak smocze języki, bo oprócz detoksykacji potrafiły wskazać skrytobójcę. Smoki w średniowieczu były bardzo, ale to bardzo powszechne. Nauka ówczesna badała je wnikliwie, a angielski smokolog epoki elżbietańskiej (Topsell), twierdził uparcie, że w Macedonii przemiłe smoki są wykorzystywane do pilnowana dzieci. Niemniej okrutnicy średniowieczni pozbawiali je języków. Smocze języki uważano za prawdziwy postrach trucicieli i z pewnością ceniono je sobie wysoko dlatego, że język taki miał zwyczaj napinać się w kierunku złoczyńcy. Dlatego na królewskich stołach szybko pojawiły się drogocenne przyrządy, służące do właściwej ekspozycji owych języków. Było to ponoć coś pomiędzy drzewkiem szczęścia, a, jak pisze autor artykułu, „stomatologiczno-złotniczym dziełem sztuki”. W Polsce, w żadnym ze skarbców, nie przetrwał taki przedmiot (skądinąd zwany kredensem), ale Jagiellonowie posiadali je z całą pewnością. W rachunkach dworu Władysława Jagiełły, pod koniec XIV wieku, zanotowano zakup „naczynia ze złota czystego na smocze języki”. W spisie skarbca było ich kilka. A w skarbcu wielkich książąt litewskich (spis z 1545 r) było ich najwięcej. Obawy musiały być zatem spore. Dziś także bardzo trudno być władcą, jak sądzę…
     
     Top wśród odtrutek
     Najlepszym antidotum na truciznę był beozar. Te łzy jelenia, który przez nieuwagę połknął żmiję, pobiegł do źródła i pił wodę usuwając jad za pomocą łez, to był absolutny top wśród odtrutek. Łzy, padając na ziemię, zamieniały się w kamień, w beozar właśnie. Przepiękna historia! Kamień ten oprawiano w pierścieniach, gdy się go włożyło do ust – trutka niechybnie przestawała działać.
     Jagiellonowie, niestety, nie mieli takiego specyfiku, lecz gdyby znali wyniki dociekań współczesnych badaczy wcale by się tym nie martwili. Okazuje się bowiem, że beozary to skamieniałe odchody dinozaurów. Mniam, mniam!
     Tak to było w kwestiach trucia. A dziś nie dość, że beozar definitywnie stracił moc, to w dodatku wszystko inne truje: powietrze, woda, mutowana żywność, fast foody i wszelkie polepszacze, spaliny… I jak tu wskazać, raz a dobrze, truciciela w takim natłoku? Nawet smoczy język by zgłupiał!
     

Miłka O. Malzahn





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 28 (75) z dnia 12 października 2003