Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 27 (74) z dnia 2 października 2003

WYDZIELINY NADWRAŻLIWOŚCI


     Jeśli sądzić po ostatnim numerze „Czasu Kultury” (2-3/2003), formuła „gazety malarzy i poetów”, której nazwa to jednocześnie tytułu innego pisma z grodu Lecha, wydaje się być wybitnie charakterystyczna dla Poznania. W takiej formule jest oczywiście najważniejsze, jacy to malarze (czy raczej artyści sztuk plastycznych) i jacy poeci są publikowani, oraz kto i co o nich pisze, a inne materiały, jakkolwiek wpływają na ogólną prezencję pisma, schodzą na dalszy plan. I trzeba przyznać, że mieszanka firmowa fundowana przez „Czas Kultury” tym się różni od innych, że stanowi próbę połączenia nurtów poetyckich i plastycznych mocno odległych, ba, rzec można, że usiłuje godzić wodę z ogniem. Dokładniej: pewien konserwatyzm w poezji z galopującym liberalizmem w sztuce.
     Terminy, których używam, są nieostre, nie jestem do nich nadmiernie przywiązany, ot, próbuję nazwać funkcjonującymi w powszechnej świadomości określeniami niezwyczajne zjawisko. Bo, by zawęzić dywagacje do omawianego numeru, dostajemy z jednej strony tłumaczenie szkicu Borgesa Poezja (tylko mocno umarli poeci są brani pod uwagę) i maksirecenzję Jerzego Gizelli z cytatem z Zagajewskiego w roli podsumowania, z drugiej zaś w numerze mamy tekst Marka Krajewskiego Zakazy! Przestrzeń publiczna, poparty kilkudziesięcioma fotografiami tablic zakazujacych najróżniejszych rzeczy w Poznaniu oraz tekst o pornografii po japońsku (Skrajne przypadki otaku. Erotyka w kulturze popularnej Japonii, autorstwa Wiesława Rządka), ilustrowany. Całość opatrzona została na okładce nieco filuterną zajawką Dozwolone od lat 18. Co prawda, to prawda – dziecko by się w tym wszystkim pogubiło.
     Skupię się może na materiałach interwencyjnych, w których interesująca mnie dychotomia jest najwyraźniejsza (trzeba zaznaczyć, że w numerze są też materiały trudniej wpisujące się w konserwatywno-liberalną opozycję: krótkie prozy Moniki Mostowik, wiersze Joanny Obuchowicz, Adama Wiedemanna). Mimo zapowiadanych na okładce materiałów dozwolonych od lat 18, a w tej roli występują głównie fotografie Nan Goldin, JD Fleishmana oraz Helmuta Newtona, moją uwagę zwróciły dwa pomniejsze, acz znamienne teksty: list otwarty w sprawie skazania Doroty Nieznalskiej oraz maksirecenzja Jerzego Gizelli z pięciu tomików poetyckich.
     Sprawa Nieznalskiej była szeroko komentowana i wzbudziła duże emocje praktycznie we wszystkich środowiskach, dość powiedzieć, że sam Marszałek Sejmu pośpieszył po wyroku pierwszej instancji z listem do artystki. Listem, w którym abstrahował od wartości jej sztuki, ale wyrażał pełne poparcie dla wolności twórczej. Otwierający (zaraz po reklamach, a przed spisem treści) numer „Czasu Kultury” List otwarty… krążył przez jakiś czas w Internecie i podpisało go mnóstwo osób. Policzyć trudno, ale podpisy, wydrukowane mikrą czcionką czteropunktową, zajmują niemal dwie strony. Można tam znaleźć nazwiska krytyków sztuki i artystów, ale także krawcowych, robotników i bezrobotnych. Dane, jak głosi podpis, są z 30 lipca 2003, więc później list mogło podpisać jeszcze więcej ludzi. Przesłanie Listu otwartego… jest jasne, bezdyskusjne: „Domagamy się respektowania prawa do swobody wypowiedzi zapisanego w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej.”
     Ale póki co, niezależnie od uzasadnionych obaw, prawo do swobodnej wypowiedzi jest przez redakcję i autorów „Czasu Kultury” swobodnie wykorzystywane. Dostajemy do lektury trochę nudny szkic o wiecznym kontrowersancie markizie de Sade, do obejrzenia wspominane wyżej fotografie i rysunki, czytamy rozmowę o spacyfikowanej akcji plakatowej przeciw homofobii w Krakowie, wywiad z PRL-owskim cenzorem i relację z konferencji prasowej Nan Goldin, w trakcie której artystka dowiedziała się, że jej wystawa została poddana cenzurze. Oraz recenzję Jerzego Gizelli.
     Recenzję jako taką materiałem interwencyjnym trudno nazwać, jednak pod piórem Gizelli forma ta nabiera pewnej ostrości. Tekst zatytułowany „Wydzieliny wrażliwości” jest bezlitosnym atakiem na pięć tomów poezji wydanych, w nawiązującej do fioletowej serii „bruLionu” szacie graficznej, przez Lampę i Iskrę Bożą Pawła Dunin-Wąsowicza. Autorami sponiewieranych książek są w kolejności alfabetycznej Michał Kaczyński, MLB (Miłosz Biedrzycki), Bartosz Muszyński, Jan Riesenkampf i Wojciech Wilczyk. Ten ostatni zwany też przez Gizellę, nie wiedzieć czemu, Janem Wilczykiem. Tak, autor swoich chłopców do bicia młóci trochę na oślep, myląc imiona, fakty i rozmyślnie, jak mniemam, a nie przez intelektualną niewydolność, naciągając interpretacje ich wierszy. Ale nie miejsce tu, by się nad tym rozwodzić, kwestią podstawową jest, że Jerzy Gizella młóci nie dla przyjemności, a w imię Sprawy. Sprawa to, nawiązując do przywoływanej przez mnie opozycji, wielce konserwatywna: obrona wartości. „Niech jednak przemówi ktoś ze strony sponiewieranych klasyków i przeznaczonych na odstrzał przedstawicieli minionego okresu” pisze Gizella, dając wspominany już cytat z Zagajewskiego. Z Obrony żarliwości tego autora, konkretnie: „Współczesna kultura masowa, niekiedy zabawna i nie zawsze szkodliwa, tym się jednak cechuje, że zupełnie nie wie, co to takiego życie duchowe.”
     Okazuje się więc, że te książki poetyckie to jest przejaw kultury masowej! Doprawdy – wyborne! Sporo musiał się nakombinować Jerzy Gizella, żeby taką tezę wysmażyć. Wyszedł od „bruLionu” jako „czołowego pisma »przemiany« i tuby barbarzyńców” i rozpoznał Lampę i Iskrę Bożą jako instytucję kontynuującą nurt anarchistyczno-kontrkulturowy tego pisma. To z dużą biedą można uznać za pół-prawdę. Jak jednak udało mu się przejść od nurtu anarchistyczno-kontrkulturowego do kultury masowej, trudno pojąć. Być może za bardzo przejął się faktem, że Paweł Dunin-Wąsowicz z Lampy i Iskry Bożej zarobił pieniądze na książce jednej autorki, o której zrobiło się głośno (Masłowska). Co zaś ma wspólnego kultura masowa z pięcioma obijanymi przez Gizellę autorami, to już Bóg jeden raczy tylko wiedzieć. To, że Gizella nie dostrzega u omawianych przez siebie autorów życia duchowego, to jakby za mało.
     Najzabawniejszy jest jednak mimowolny strzał autora recenzji do własnej bramki: jeśli rozpisać konkurs na numer czasopisma najlepiej kontynuujący skandalizującą tradycję „bruLionu”, która Gizelli w prosty sposób przekłada się na kulturę masową, to wygrałby w nim zapewne omawiany tu „Czas Kultury”.
     
     

Konrad C. Kęder





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 27 (74) z dnia 2 października 2003