Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 27 (74) z dnia 2 października 2003

ZABAWNA PRZEMOC


     Niedawno cała Polska oglądała tzw. taśmy grozy, czyli amatorski film video rejestrujący lekcję angielskiego w toruńskim technikum. Po emisji odezwały się głosy oburzenia i niedowierzania, głównie ze strony nauczycieli i dyrekcji szkoły oraz rodziców pierwszoplanowych aktorów. I w tym momencie tragedia stała się komedią, bo uśmiać się można słysząc, że do grona pedagogicznego nie doszły słuchy na temat tego, co działo się na lektoracie z angielskiego – nie tak dawno skończyłam szkołę, więc wiem, że wiadomości o jakimkolwiek numerze wyciętym nauczycielowi roznoszą się same… Zirytowała mnie jedna z matek, która odmówiła komentarza, stwierdzając, że część rodziców widzi ten film po raz pierwszy, dlatego musi to przemyśleć. Ale wychodzi na to, że niektórzy znali go wcześniej i zastanawia mnie, w jakich okolicznościach odbywał się seans – urodzin mamy, imienin taty? Było śmiechu warte? Cała sprawa skończyła się jak farsa, bo oto wymierzono uczniom kary, których nie można wyegzekwować, bo nie ma ich w statucie szkoły, a całą winą najchętniej obarczono by nauczyciela – bo to miękki facet był… Jak zwykle przy podobnej okazji, toczy się dyskusja na temat przyczyn wzrostu agresji wśród dzieci i młodzieży. Rodzice winą obarczają szkołę, bo nie wychowuje, ta zasłania się brakiem czasu i pieniędzy, więc w tej sytuacji szuka się innego winnego. I najczęściej jest nim telewizja czy szerzej – media, które epatują przemocą i lansują negatywne wzorce. Już małe dzieci oglądają kreskówki, których bohaterowie są miażdżeni, zrzucani z wysoka, traktowani ciężkimi przedmiotami, potem przychodzi fascynacja grami komputerowymi, gdzie dostaje się bonus za największą liczbę zlikwidowanych wrogów, a im dalej, tym gorzej – strzelaniny, hektolitry krwi, eksplozje, etc. Czym skorupka za młodu…, więc cóż się dziwić, że przemoc z ekranu przenosi się na ulice i do szkół. Czy aby na pewno to jedyne wytłumaczenie?
      Te moje pseudosocjologiczne rozważania poniekąd zainspirowane zostały tekstem Piotra Skarbka pt. Ci kochani mordercy („Film” nr 9/2003), w którym autor zastanawia się – wykorzystując kilka przykładów z historii kina – dlaczego ekranowi bandyci budzą naszą sympatię i podziw. Banalne jest powtarzanie tezy, że zło jest atrakcyjniejsze, bardziej fotogeniczne, a sami aktorzy wolą grać czarne charaktery. Nie mam nic przeciwko oglądaniu na ekranie fascynujących szaleńców – wolę ich zamiast nieskazitelnych i śmiertelnie przy tym nudnych pozytywnych bohaterów, choć ani z jednymi, ani z drugimi się nie identyfikuję i może dlatego nigdy nie wsadziłam nauczycielowi kosza na głowę. Niepokoi mnie za to inny aspekt filmowej przemocy – to, że jest zabawna. Nie znam nikogo, kto oglądając Pulp fiction nie roześmiał się przy słynnej scenie, gdy samochód podskakuje na wyboju, a Vince Vega przypadkowo strzela i zabija młodego Murzyna. Mózg ściele się gęsto, a my, często po czasie, uświadamiamy sobie, z czego tak naprawdę się śmiejemy. Podobne sceny są we Wściekłych psach czy Poszukiwaczach zaginionej arki - o czym zresztą wspomina autor, podkreślając niepokojący fakt bagatelizowania przez kino ludzkiej śmierci. I słusznie zauważa, że parę dekad temu niemożliwe byłoby, żeby widz sympatyzował z kimś takim jak Leon Zawodowiec czy Vince Vega – na przeszkodzie stał Kodeks Hays’a dbający o morale publiczności. W tekście nie mogło zabraknąć filmu, który ów dokument obalił – Bonnie i Clyde Arthura Penna. Obraz ten jako pierwszy pokazał bandytów w roli romantycznych buntowników, co nie udałoby się bez pewnej manipulacji faktami. Penn, wykorzystując prawdziwą historię pary złodziei, obsadził w ich rolach najbardziej atrakcyjnych aktorów tamtych lat, wprowadził wątek komediowy towarzyszący okradaniu banków (w rzeczywistości zabijali czasami za bardzo małe pieniądze) i zmienił scenę śmierci. Naprawdę policjanci zaczęli strzelać w momencie, gdy po broń sięgnęli przestępcy, tymczasem na ekranie okrutni stróże prawa urządzili sobie polowanie na Bonnie i Clyde’a, przez co ci stali się symbolicznymi ofiarami Wielkiego Kryzysu i ikonami kontrkultury.
      Czyż można potępiać charyzmatycznego don Corleone, mafiosa wiernego jednak swojej etyce zawodowej albo nie lubić analfabety Leona, profesjonalnego zabójcy, opiekującego się roślinką i Matyldą? Przestępcy budzą naszą sympatię, często podziw, być może dlatego, że, co podkreśla autor, ich ekranowy wizerunek odbiega od rzeczywistości – wystarczy zerknąć na relacje z procesów rodzimych gangsterów, którzy nie przypominają Travolty ani Reno pod żadnym względem. Właściwie to nic nowego – każdy średnio inteligentny widz wie, że kino to fikcja i tu strzelają na niby. Okazuje się jednak, że niekoniecznie tak jest. Skarbek podaje przykład kryminologa prowadzącego kursy dla policjantów i sędziów, który odkrył, że kursanci wiedzy na temat przestępców nie czerpali z badań czy praktyki, tylko z mediów, głównie kina. Śmieszą nas opowieści o tym, jak sto lat temu widzowie uciekali w popłochu widząc na ekranie pędzący pociąg, a okazuje się, że wcale nie jesteśmy dużo mądrzejsi.
      Życie jest do przeżycia, a nie do oglądania filmów – mówiono mi na studiach. Zmieniłabym nieco tę tezę – filmy są do oglądania, a nie czerpania z nich wzorców życia, zwłaszcza złych. I trzeba je oglądać z głową, by móc rozróżnić fikcję od prawdy oraz wyobraźnią – żeby móc wymyślić sobie ciąg dalszy. Wadą współczesnego kina rozrywkowego jest to, że pokazuje przemoc w atrakcyjnej formie, ale nie pokazuje jej przyczyny ani prawdziwych konsekwencji – śmiech zamarłby nam na ustach, gdyby Tarantino pokazał np. rozpaczającą matkę chłopca. I nie uczy odpowiedzialności, ale czyż można tego wymagać od medium, które przede wszystkim ma bawić? Czy nie jest to zadanie domu, szkoły? Sprawa toruńska pokazała, że przykład idzie z góry i trudno wymagać odpowiedzialności od dzieci, dużych zresztą, skoro nie wykazują jej dorośli. Obarczanie winą telewizji czy kina to chowanie głowy w piasek, bo, póki co, nie ma przymusu oglądania brutalnych filmów, a wolność polega na dokonywaniu wyborów. Oby mądrych – niektórzy bowiem ciągle naiwnie wierzą, że myślenie ma kolosalną przyszłość.
     
     

Katarzyna Wajda





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 27 (74) z dnia 2 października 2003