Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 22 (69) z dnia 12 sierpnia 2003

ZMIERZCH MIESIĘCZNIKÓW


     Dwa miesięczniki, poznański „Arkusz” i warszawska „Res Publica Nowa”, jeszcze do niedawna uznawane były za pisma stabilne, a nawet, w porównaniu z innymi tytułami prasy kulturalnej czy społeczno–kulturalnej, bogate. Wychodziły regularnie, miały, zdawać się mogło, pewnych finansowo wydawców: w przypadku „Arkusza” była to Oficyna Wydawnicza Wielkopolski, „Res Publiki” – „Polityka” Spółdzielnia Pracy. Okazało się jednak, że majowy numer poznańskiego miesięcznika będzie jego ostatnim, natomiast warszawskie pismo od wakacji zamienione zostanie w kwartalnik.
     
     Rozwód z mediami
     Na początku lat 90. wielu ludzi związanych z literaturą było przekonanych, że uda się wykorzystać masmedialną machinę do promowania ambitnej literatury i tworzenia nowych struktur życia kulturalnego. Po kilku latach okazało się, że media komercyjne prowadzą własną politykę i nie liczą się specjalnie z opiniami tzw. środowisk literackich. Niektórych taka sytuacja zdziwiła, innym dała okazję do mniej lub bardziej cynicznych komentarzy, jednak ton dyskusji, jak rozgorzała po opublikowaniu przez Kingę Dunin artykułu Normalka („Kurier Czytelniczy Megaron” 2000, nr 65), w którym autorka prezentowała mechanizmy działania „dominującego dyskursu medialnego”, był raczej żałośliwy. Teraz pada kolejny mit: że media chcą współtworzyć rynek czasopism kulturalnych.
     
      Taka sytuacja nie powinna właściwie dziwić. Masmedia różni od czasopism niszowych, jakimi stały się pisma literackie, właściwie wszystko. Media nastawione są na zysk, pisma literackie nie tylko nie są dochodowe, ale po prostu nie potrafią przetrwać bez dotacji. Gazety codzienne i tygodniki kierowane są do tzw. przeciętnego czytelnika, pewnego rodzaju fantomu wykoncypowanego przez redaktorów i speców od marketingu, wedle którego ustala się poziom trudności publikowanych tekstów (zazwyczaj mniej niż średni), miesięczniki i kwartalniki zamieszczają teksty przeznaczone dla bardziej wyrobionych odbiorców. Masmedia gonią za tym co popularne, na topie, głośne, nie mając zazwyczaj czasu na roztrząsania rzeczywistej wartości danego dzieła czy zjawiska (działa w tym przypadku właściwie mechanizm przeciwny: już samo zainteresowanie dużych mediów „nadaje” dziełu wartość), pisma niszowe mimo wszystko starają się w miarę swoich możliwości porządkować scenę kulturalną, a przynajmniej – tworzą przestrzeń sprzyjającą wymianie zdań na temat tego, co dzieje się w kulturze.
      Trzeba sobie powiedzieć w końcu jasno, że pisma literackie nie są dla masmediów w żadnym wypadku poważnym partnerem, z którym można „robić interesy”. Dla przykładu: czy ma z ekonomicznego punktu widzenia jakikolwiek sens, aby wychodzący w kilkusettysięcznym nakładzie tygodnik reklamował się w tytule, który czyta kilkaset albo nawet kilka tysięcy osób? Masmedia mogą jedynie występować w roli mecenasów. Mogą, ale jak widać nie chcą. Albo – żeby oddać sprawiedliwość choćby „Polityce”, która na dobrą sprawę kilka lat temu uratowała „Res Publikę” od upadku – nie zamierzają tego robić za wszelką cenę. W momencie załamania się rynku reklamowego zaczynają szukać oszczędności przede wszystkim tam, gdzie zyski są najmniejsze, albo żadne, czyli w sferze kultury. Takie pociągnięcia wynikają po prostu z kalkulacji ekonomicznej.
     
     Miesięczniki do piachu
     Krzysztof Uniłowski pisał kilka lat temu: „za najważniejszą zmianę w życiu kulturalnym lat dziewięćdziesiątych wypada uznać nie tyle mityczny ‘zanik centrali’, co schyłek pewnego gatunku prasowego: właśnie tygodnika społeczno–kulturalnego” (Skądinąd. Zapiski krytyczne, Bytom 1998). Wszystko wskazuje, że szykuje się nam kolejna zmiana w pejzażu kulturalnym: zniknięcie miesięczników o tematyce literackiej czy kulturalnej. Wystarczy przejrzeć się, jaka obecnie jest ich kondycja. O „Arkuszu” i „Res Publice” już pisałem. Krakowska „Dekada Literacka” od kilku lat zamiast dwunastu numerów w roku wydaje pięć albo sześć, wrocławska „Odra” wychodzi z coraz większymi opóźnieniem, nawet „Nowe Książki”, „Twórczość” czy „Dialog”, tzw. czasopisma patronackie wydawane przez Bibliotekę Narodową na zlecenie Ministerstwa Kultury coraz częściej dają do rąk czytelników numery podwójne.
      Co jest przyczyną słabości tych czasopism? Oczywiście, finanse, a właściwie ich brak. Z roku na rok kurczą się możliwości pozyskiwania dotacji na wydawanie pism. Ministerstwo Kultury prowadzi chaotyczną i nieprzemyślaną politykę współfinansowania pism kulturalnych. Właściwie żadne czasopismo, poza patronackimi, nie może być pewne, czy w danym roku otrzyma dotację ministerialną, jaka to będzie suma i kiedy ona nadejdzie. Dla przykładu, w tym roku, mimo iż mamy już lipiec, nadal nie wiadomo, kiedy ministerstwo wypłaci pismom jakiekolwiek pieniądze. Ministerstwo działa więc wedle zasady: sfinansujcie sobie wydawanie pisma, a my wam może kiedyś jakąś sumkę zrefundujemy. Instytucje lokalne i samorządowe, szukając oszczędności, zaczynają od zmniejszania środków przeznaczanych na kulturę. Poza tym daje się zauważyć zmianę strategii władz lokalnych w finansowaniu sfery kulturalnej. Władze te zdecydowanie wolą angażować duże środki w wielkie, nośne medialnie przedsięwzięcia niż w małe pozbawione rozgłosu inicjatywy. Dla przykładu, krakowski magistrat, mimo iż ogranicza wydatki na kulturę, od trzech lat przekazuje po 800 tyś. złotych rocznie na dofinansowanie Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena. Także niektóre fundacje, na przykład Fundacja Batorego, stopniowo ograniczają pomoc przeznaczaną dla czasopism. Mrzonką okazało się również przekonanie, że ludzie biznesu w Polsce zaczną bezinteresownie wspomagać rozmaite przedsięwzięcia kulturalne, stając się prawdziwymi mecenasami. Biznesmeni myślą wyłącznie w kategoriach ekonomicznych – od tej reguły są szlachetne, ale niestety nieliczne wyjątki więc nie widzą powodu, by wspierać pisemko, które ma tysiąc czy dwa tysiące egzemplarzy nakładu, bo ani to reklama, ani splendor.
     
     Dominacja dominującego
      W Polsce wciąż jeszcze wychodzi bardzo wiele czasopism kulturalnych i społeczno–kulturalnych. Internetowa Witryna Czasopism podaje, iż samych pism literackich mamy aż 150. Chociaż wiele z tytułów to efemerydy i nieregularniki, to i tak liczba ta jest imponująca. Od czasu do czasu dają się słyszeć głosy, że mamy do czynienia z nadprodukcją czasopism, więc nie stanie się nic złego, jeśli część z nich upadnie, tym bardziej że, jak widać, niezbyt dobrze radzą sobie w wolnorynkowej rzeczywistości. To prawda, wiele pism robionych jest bez pomysłu, nie mają one ani wyrazistego profilu, ani jasno określonego odbiorcy, a ich wydawanie służyć ma chyba tylko temu, aby kilka osób mogło wpisać sobie do CV, że są redaktorami pisma. Jednak w przypadku przywoływanych przeze mnie miesięczników mamy do czynienia z nieco innym problemem, dużo poważniejszym. Tak naprawdę, nie ma większego znaczenia, czy upadnie pismo X czy Y i jak bardzo są one zasłużone dla naszej kultury. Ale istotne i realne jest zagrożenie, że zmierzch miesięczników oznaczać będzie zniknięcie chyba ostatniej, ogólnopolskiej przestrzeni dialogu o literaturze czy kulturze w ogóle.
      Obecnie w tej części sfery komunikacji społecznej, w której odbywa się wymiana informacji i opinii na temat kultury, centralne miejsce zajmuje „dominujący dyskurs medialny”. To, co znajduje się na zewnątrz tego dyskursu (periodyki literackie chociażby), stanowi – wedle efektownego określenie Przemysława Czaplińskiego – „ruchome marginesy kultury”. Zmierzch miesięczników doprowadzić może do sytuacji, kiedy owe marginesy tak bardzo się zmarginalizują, że przestaną stanowić jakąkolwiek przeciwwagę dla zajmującego centralną pozycję „dyskursu dominującego”. Nie będą w stanie przeciwstawić się mu ani pisma lokalne, mające ograniczony zasięg oddziaływania, ani kwartalniki czy półroczniki, pozbawione możliwości szybkiego reagowania na wszelkie zmiany i znaczące wydarzenia kulturalne. A wtedy będzie mieli do czynienia z monopolem informacyjnym masmediów, co w konsekwencji doprowadzi do zepchnięcia w nieistnienie całych połaci kultury (wedle zasady: czego nie ma w mediach, tego nie w ogóle). Wiadomo przecież, że masmedia nie monitorują bynajmniej całości kultury, skupiając uwagę przede wszystkim znanych osobach i głośnych wydarzeniach, czyli tym, co „dobrze się sprzedaje” i interesuje „przeciętnego czytelnika”.
     
     Krytycy jak nosorożce włochate
     Dariusz Nowacki wydał kilka lat temu tom tekstów krytycznoliterackich zatytułowany Zawód: czytelnik (1999). Tymczasem uprawianie krytyki literackiej, teatralnej czy krytyki sztuki od dawna przestało mieć wiele wspólnego z pracą zawodową, zamieniając się raczej w coś w rodzaju hobby, do którego, prawdę powiedziawszy, najczęściej trzeba dopłacać. Kurczenie się z roku na rok rynku poważnych czasopism powoduje, że coraz trudniej jest gdziekolwiek umieścić recenzję czy szkic krytyczny, a jeżeli już się to uda, to na honoraria, zwykle mizerne, czeka się miesiącami.
     Narzekania na poziom krytyki słyszy się nieustannie. Zapomina się jednak, że jeśli chce się mieć profesjonalną krytykę, należy stworzyć jej odpowiednie warunki, to znaczy utrzymać miejsca, w których krytycy mogliby się wypowiadać bez ograniczeń (czytaj: sprawnie funkcjonując pisma utrzymujące właściwy poziom merytoryczny) i zapewnić choćby minimalne środki finansowe. Jeżeli tak się nie stanie, dojdzie do tego, że krytycy wyginą jak włochate nosorożce. A wtedy miejsce krytyków zajmą albo dziennikarze masmediów, nie zawsze posiadający wystarczającą wiedzę, aby rzetelnie opisywać i interpretować dzieła kultury, albo wykładowcy akademiccy, zazwyczaj produkujący teksty wysoce specjalistyczne.
     
     Głos wołającego na puszczy
      Nie chcę być złym prorokiem, ale wszystko wskazuje na to, że sytuacja pism kulturalnych czy społeczno–kulturalnych będzie coraz gorsza. Co więc robić? Pewne szanse daje Internet, jako medium zdecydowanie tańsze niż „papier”. Oczywiście, można bez trudu przenieść pisma do sieci, tym bardziej, że większość z nich ma już swoje strony w Internecie, tyle tylko że dostęp do niego wciąż nie jest na tyle łatwy, powszechny i tani, żeby zapewnić wystarczająco szeroki odbiór umieszczanych w nim materiałów.
      Należy też próbować ratować upadające czasopisma. Nie ma sensu liczyć w tym przypadku na pomoc masmediów czy „bogatych wujków” ze świata biznesu. Ministerstwo Kultury powinno zaprzestać działań interwencyjnych, polegających na łataniu największych dziur, i stworzyć konsekwentny, przejrzysty i długofalowy plan wspomagania pism kulturalnych. Przydałyby się również zmiany w prawie podatkowym, zachęcające ludzi do sponsorowania kultury. Może warto by również stworzyć jakąś fundację, która zajmowałaby się pozyskiwaniem środków na działalność czasopism choćby z funduszy unijnych. Nie ja pierwszy podrzucam tego rodzaju pomysły ludziom odpowiedzialnym za politykę kulturalną w naszym kraju. Podejrzewam też, że nie będę ostatni. Szkoda tylko że wciąż są to tylko i wyłącznie głosy wołających na puszczy.
     

Robert Ostaszewski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 22 (69) z dnia 12 sierpnia 2003