Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 21 (68) z dnia 2 sierpnia 2003

ROGI BYKA, NERWICE I ZIELONY PARKER


     Białostockie „Kartki” nie mogą się, co prawda, poszczycić opinią głośnego i efekciarskiego pisma, jaką ma chociażby młodoliteracki, rozkrzyczany „Ha!art”, ale przecież w ogonie się nie wloką: chociaż wyciszone, mają swoją bibliotekę i wydają nie tylko młodych, zapowiadających się poetów, bo przydarzają się i młodzi prozaicy, w środku pisma jest nawet kolorowa wkładka na kredowym papierze, znamienite osoby udzielają im wywiadów. Otóż to: w najnowszym (nr 2/2003) nieregularniku, bo „Kartki” są nieregularnikiem właśnie, a pewnie za niedługo większość pism na podobny tryb przejdzie, trzy wielkie postacie światka literackiego są odpytywane na okoliczność swoją i literatury. No, może nieco przesadziłam z tymi trzema wielkościami, bo pierwsza, jako że jest poetą, ale nie Miłoszem, nie Różewiczem, ani nie Szymborską, znowu taka znamienita nie jest: to skromna osoba poety Krzysztofa Śliwki. Ale im dalej w las spisu treści czasopisma, tym większego formatu znakomitości możemy pokosztować. Po wywiadzie z Krzysztofem Śliwką, wywiad z Krzysztofem Vargą, po nim − to już wielkość pierwszej klasy! − Stefan Chwin.
     W zależności od wielkości stawiane są pytania, gdyż to hierarchia, a nie jakaś tam różnica, ustala – jak zwykle – zasady. Śliwki nikt nie zapyta, co sądzi o nagrodach i szacownych gronach zasiadających w komisjach. Wiadomo, że mógłby coś niestosownego, nieprzemyślanego, nazbyt pochopnego palnąć. Ale już Stefana Chwina wolno zapytać o kryteria nagradzania i prace komisji – czy aby nie budzą jego wątpliwości? By z podziwem wysłuchać jego rozważnej opinii, że tak, trochę bywa to niesprawiedliwe, ale cóż jest sprawiedliwego na tym łez padole? Wolno też zapytać, czy aby nie sądzi, że przypadkiem, zupełnie przypadkiem, krytycy zachwycają się absolutnie wszystkim, co wyjdzie spod pióra Miłosza i Szymborskiej? A na przykład poeta Zbigniew Machej − wbrew stadnym laudacjom − w wywiadzie udzielonym w poprzednim numerze „Kartek” wyraził się nie dość przychylnie o książce poetyckiej Miłosza, napomknął coś o „takim sobie” jej poziomie. I jakie mądre daje odpowiedzi Chwin, o którego zielonym parkerze krążą już legendy: „Ale jak się komuś nie podoba Miłosz, to niech go po prostu nie czyta. (...) Może to nie jest poezja najlepsza w skali samego Miłosza (jego poprzedni tom To był wybitny), ale mimo wszystko nie widzę tutaj jakiegoś gwałtownego obniżenia poziomu". I to: „że jak komuś się nie podoba, to niech nie czyta”, mówi człowiek, który narzeka na polską krytykę, że nie jest „nastawiona na globalne awantury programowe wokół literatury”. Pokrętna logika Chwina jest nie do obalenia: żadnej w niej nieścisłości, bo to przecież związek przyczyny i skutku nam tu Chwin wykłada: najpierw nie czytać, a potem awanturować się. Programowo najlepiej. Żaden z pozostałych rozmówców tak żelazną logiką swoich sądów się, niestety, nie wykazał.
     Ogólnie jednak, mimo uwzględnienia hierarchii, pytania zadawane gościom są podobne, to znaczy przepytywani mają opowiedzieć coś o swoim pisaniu i zadeklarować wyraźnie jakąś postawę wobec literatury i świata okołoliterackiego. O to Stefana Chwina pytają, chyba na zmianę, Piotr Brysacz i Bogdan Dutko, z Krzysztofem Śliwką rozmawia Mariusz Golak, a w rozmowie z Krzysztofem Vargą wspiera Golaka Piotr Brysacz. Wszyscy odpowiadający niezwykle sumiennie spełniają niewyrażane wprost oczekiwania redakcji co do tego, by uwyraźnić swoją postawę wobec literatury, a zwłaszcza wyrazić wobec niej swoje oczekiwania. Wszyscy razem wzięci usiłują mnie przekonywać, że literatura nie jest sprawą prestiżu, zaspokajania własnych ambicji, że nie jest wielkim wyścigiem i nieustannym strachem przed niebytem w obiegu czytelniczym. Najbardziej stara się Varga, który twierdzi, że jego teksty powstawały z jakiejś nerwicy, czegoś w rodzaju natrętnego maniactwa. Jak zwał, tak zwał. Dla mnie to tylko inna, bardziej trywialna wersja romantycznego natchnienia. Ale teraz Vardze przeszło („Natomiast teraz nie ma tego” mówi; i jakże znajoma wydaje się odmiana owego zaimka wskazującego) i być może w ogóle przestanie pisać, bo interesują go inne sprawy. Jakie? Nie powiedział. Szkoda.
     Jest jakaś naiwna, nawet błoga, pewnie kojąca nawet, hipokryzja w tym, co mówi Varga, hipokryzja która dotyczy chyba wielu piszących. Z jednej strony, deklaracje, że w ogóle nie interesują go czytający, i są to deklaracje utrzymane w tonie naburmuszonym, nieco obrażonym czy urażonym. A z drugiej strony trzeźwa świadomość elementu marketingowego, komercyjnego literatury, który musi angażować autora w myślenie o tym, czy ktoś go rozumie i czy komuś jego pisanie się podoba. Bardzo rozsądne brzmią uwagi Vargi o tym na przykład, że obecnie w oderwaniu od swojego autora książka nie istnieje, bo on cały musi się angażować w jej sprzedaż, udostępnić swoje życie, dać twarz. Rozsądek przesłania jednak nieco sentymentalne traktowanie własnej osoby. Gdyby nie to, można by uznać, że jest Varga najbardziej wiarygodną osobą z przepytywanych.
     Bo jednak nie kontestator Krzysztof Śliwka. Trochę to pewnie wina przepytującego, bo Mariusz Golak ogranicza się do pytań o poetycki światek, poza tym nic innego w zakres jego pytań nie wchodzi. To odpytywanie jest nawet nie tyle monotonne, co po prostu żenujące: polega głównie na tym, by sprawdzić, czy autor tomików, Krzysztof Śliwka, zgadza się z tym, co o nim napisali recenzenci jego poezji. Wiadomo przecież, że recenzenci to wyjątkowo niegramotni i mało bystrzy ludzie. Sposób odpytywania potwierdza także niechlubną prawdę o poetach, że jeśli jest w stanie ich coś podniecić, to tylko własne teksty. W każdym razie: Śliwka pokazuje rogi byka, straszy nimi, i oczywiście zaprzecza, by jakikolwiek bunt go interesował. Nie interesuje go także − a jakże − obecność w mediach, promocje i inne rozkosze. Nikogo to nie interesuje, żeby nie było wątpliwości. Cóż, jedni piszą całe życie zielonym parkerem i nie wyobrażają sobie stukania w klawiaturę, inni dziękują swoim nerwicom za natchnienie, jeszcze inni pokazują rogi byka. Ale czy to coś zmienia, czy na coś istotnego naprowadza? Czy te rogi byka odkrywają więcej i są bardziej szczere niż staroświecki (w porównaniu z komputerem) parker? Jasne, w literaturze nie idzie o szczerość, ale – powiedzmy – co zmienia manifestowanie swojego braku zainteresowania sprawami rynkowymi? Czy prowadzi do czegoś innego niż postawa zdystansowanego rozsądku i wyważonych racji? Nieco ostra nonszalancja Śliwki wydaje się jakoś mało ważna, zupełnie się nielicząca, marginesowa, bo to przecież nie ktoś taki jak on przyznaje nagrody, na których − choćby nie wiem, jak się wypinać − to i tak zależy.
     Wywiady w „Kartkach” wyraźnie pokazują, że współcześnie piszący przede wszystkim nie potrafią pogodzić myślenia o książce jako produkcie, który należy sprzedać, z myśleniem o książce jako emanacji duszy piszącego. Mimo to próbują się jakoś w tej dychotomii znaleźć. Wystawianie duszy na sprzedaż? Trochę to rzeczywiście dziwaczne.
     

Anna Kałuża





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 21 (68) z dnia 2 sierpnia 2003