Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
wydanie przedpremierowe z dnia 20 maja 2001

Tadeusz Różewicz Matka odchodzi


     Prawdziwe zmartwienie dzisiaj z Różewiczem. To, że dostanie Nike, było wiadome z góry i pewne jak dwa razy dwa. Jurorzy nie mieli wyjścia. Bo tłum widzów w Pomarańczarni z pewnością nie czytał książek żadnego z innych kandydatów do nagrody. Zresztą najpewniej także książka Matka odchodzi była nieznana większości zebranych, ale jedno było pewne: wszyscy wiedzieli coś niecoś o Różewiczu. Reszta kandydatów była dla publiczności kompletnie anonimowa. Kto tam czytał najnowszą książkę Dichtera! Dajmy sobie spokój. Albo Piotrowskiego. Albo Rymkiewicza. Mało kto, albo nikt, ale wszyscy wiedzieli ze szkoły, że Różewicz „to wielki poeta polski” i to było decydujące. Zresztą już dwa razy został „skrzywdzony”, więc należało mu się zadośćuczynienie. Jury zostałoby rozszarpane na strzępy, gdyby ogłosiło, że Nike dostał w roku 2000 na przykład Dichter. Pamiętam, co powiedziała jedna z dziennikarek: „Jeśli Nike nie dostanie tym razem Różewicz, to będzie publiczne samobójstwo jury”.
     A sama książka? Nie jest to niestety, najlepsza, książka Różewicza.
     Jest w niej sporo znakomitych wierszy, ale – na Boga! – te wiersze w większości zostały napisane trzydzieści lat temu. Te wiersze są świetne, ale wstęp, czyli tak zwana rama współczesna, kompletnie do nich nie dorasta. Różnica poziomu artystycznego – uderzająca.
     Na czym Różewicz wyskoczył na europejskiego poetę? Na diagnozach chorób „naszego wieku XX”. W taką rolę wszedł bardzo szybko i wygrał. Wieścił prostym językiem narodziny nowej epoki. I dzisiaj też w tej roli chętnie występuje. Ale posłuchajmy, jaką to głębię mają jego aktualne rozpoznania i jak są imponująco odkrywcze. „Umiera człowiek i bóg, umiera człowiek i nadzieja, człowiek i miłość” (10). „Słowa wypełnione nienawiścią trupim jadem wybuchają, rozszarpuj ą miłość wiarę i nadzieję”, „zostanie nic”, „polityka zmieni się w kicz, miłość w pornografię, muzyka w hałas, sport w prostytucję, religia w naukę, nauka w wiarę”. No, po prostu uszy płoną, kiedy to się czyta.
     Coraz częściej lubię ludzi, w ustach których nie pojawiają się słowa „epoka nasza”, „nasz czas”.
     A Różewicz? Przecież w tym Wrocławiu powinien się znaleźć ktoś, kto by powiedział: „Panie Tadeuszu, niech pan tego nie pcha do swojej książki o matce. Niech się pan zastanowi, czy warto. Niech pan to usunie”. Ale podobno Różewicz nie lubi takich rad.
     Dziennik gliwicki jest lekturą zniechęcającą. Nie potrafię w sobie obudzić współczucia dla kogoś, kto się namolnie zwierza, że nie może pisać wierszy. Jeśli Bóg nie zsyła natchnienia, to znaczy, że nie chce byś był pisarzem i należy to przyjąć do wiadomości. Jest tyle innych zajęć. Różewicz z Dziennika gliwickiego chce być poetą natarczywie: „Siadam rano do pisania” (86). Zniechęcający jest obraz kogoś, kto na sobie wymusza pisanie, bo chce być zawodowym pisarzem. Zawodowym pisarzem można być, kiedy się pisze kryminały, a nie wysokoartystyczne wiersze.
     I jeszcze to dorabianie ideologii do własnych powtórzeń – że to jego metoda twórcza (88). I wodzenie za nos krytyków, którzy to biorą za dobrą monetę. I traktowanie swojego pisania jako roboty regularnej: w ciągu roku ma być napisana sztuka, tom wierszy i opowiadań etc. „Powinienem mieć trzy razy więcej rzeczy napisanych”. Trzy razy więcej.
     I na dodatek ta pycha, że się marnuje w „mieścinie” Gliwice (87), tak jakby nie można się zmarnować do szczętu w Rzymie czy w Paryżu. I pogardliwe uwagi o kolegach-pisarzach, ale wszystko to bezpieczne ogólniki, bo nie wiadomo o kogo chodzi.
     Jest jakaś dzika niewspółmierność między tym użalaniem się zawodowego literata na przestoje w pracy i tą straszliwą sprawą umierającej matki. Gdybyż to chodziło o jakieś rozszczepienie duszy! Ale tu ględzenie profesjonała, któremu nie idzie przy biurku. „Spocony, zły, bez jednej myśli w głowie siedzę przy biurku”. „Nie potrafię wydusić z siebie kilku zdań, a myślę o pisaniu książek. Główna rzecz to zorganizowanie czasu”. „Czyżbym się już przyzwyczaił do pisania? Boję się tego”. Ale wygląda na to, że się przyzwyczaił.
     I to celebrowanie bycia Poetą. Lubię ludzi, którzy piszą co jakiś czas wiersze i przez gardło nie przejdzie im zdanie: „Jestem Poetą”. Różewicz świetnie się usadowił w byciu Poetą i ani na moment nie pozwala zapomnieć czytelnikowi Dziennika gliwickiego, że jest Poetą i jaki to ciężki los.
     Nie lubię ludzi, którzy się dobrze usadowili w czymkolwiek, nawet jeśli to nieszczęście wierszowania.
     Coraz częściej lubię ludzi, którzy w tygodniu pracują w banku, a piszą w niedzielę.
     To nie jest wielki dziennik. Ale rzeczy o matce naprawdę poruszające. Za to głosy braci zupełnie blado-nijakie.
     Kiedyś Różewicz pisał doskonałe wiersze. Matka odchodzi jest książką byłego Różewicza. Obecny Różewicz uprawia poetykę remanentów, którą przedstawia jako poetykę fragmentu. I sporo ludzi bierze to poważnie. Tymczasem Kartoteka rozrzucona to jest po prostu Kartoteka spaskudzona. I nie ma na to żadnej rady. Dar formy wyparował.
     Jak diabelsko się na tym tle udało Miłoszowi! Jego starość to jest jakiś dziki wytrysk mocy twórczych.
     Warto też zbadać kompleks antyinteligencki Różewicza – czy coś takiego istnieje w jego twórczości. On co jakiś czas pisze wiersze o „prostych ludziach”, rzekomo mądrzejszych od miastowych mędrków. Dziadek jest lepszy niż cała inteligencka „Warszawka”. W Dzienniku gliwickim taki kąsek: „Jednak wolę tu zdechnąć [w Gliwicach – przyp. Red.] niż ocierać się o warszawskich literatów »moralistów«”.
     Kogo on miał na myśli? Herberta? To nim tak pogardzał?

Skorpion




Artykuł pochodzi z czasopisma „Tytuł”. Opóźniony numer 3/2000 ukazał się na początku maja 2001 r.


Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
wydanie przedpremierowe z dnia 20 maja 2001