Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 19 (66) z dnia 12 lipca 2003

W CIENIU ZŁOTYCH PALM


     Czy festiwal w Cannes to najważniejsza impreza filmowa, pokazująca to, co we współczesnym kinie najciekawsze? Wielu miałoby wątpliwości, zwłaszcza po tegorocznej edycji, uznanej za jedną z najgorszych od lat. W lipcowym „Filmie” Elżbieta Ciapara (Kameralnie i rodzinnie) próbuje przekonać, że nie było aż tak źle, bo – obok filmów rzeczywiście nijakich i niedobrych – pojawiło się kilka znakomitych.
      Niektóre zobaczyć można było w ramach pokazów pozakonkursowych, np. Osamę Siddiqa Barmaka, pierwszy rozrachunkowy afgański film, nakręcony po upadku talibów, pokazujący kraj religijnego totalitaryzmu. Autorka wspomina też o angielskim Young Adam, opartym na powieści Aleksandra Trocchiego, idola beatników. Zdaniem Ciapary, grający w nim główną rolę Ewan McGregor byłby faworytem w wyścigu o nagrodę dla najlepszego aktora – gdyby tylko film Davida Mackenzie walczył w konkursie. Obraz ten nie znalazł jednak uznania w oczach komisji kwalifikującej, a raczej – dyrektora artystycznego festiwalu, Thierry’ego Fremaux, który w praktyce sam decyduje o doborze filmów, skądinąd rzadko tłumacząc się ze swoich decyzji (a szkoda – bardzo chciałabym np. usłyszeć, jakie to wartości zauważył rok temu w koszmarze pt. Demonlover).
      Według autorki można się jednak domyśleć, czym Fremaux kieruje się przy selekcji – jeden z tropów prowadzi do kina azjatyckiego, zwłaszcza chińskiego i japońskiego, ale, jak zauważa, w tym roku filmy z tamtego regionu raczej rozczarowały. Swoistym kryterium jest również nazwisko twórcy, kryterium ryzykownym, bo przecież i mistrzom zdarzają się wpadki. W tym roku przytrafiło się to – jeśli wierzyć korespondentce „Filmu” – André Téchiné, którego Les Égarés, opowieść o miłości dojrzałej kobiety i nastolatka, z II wojną światową w tle, mimo formalnego piękna jest wtórna. Podobnie, autorki nie zachwyciła zarówno uwspółcześniona adaptacja czechowowskiej Mewy w reżyserii Claude’a Millera, jak i poetycki Otets i syn Aleksandra Sokurowa (notabene zdobywca nagrody krytyków – FIPRESCI).
     Nie wszyscy wielcy przestali robić dobre filmy – Ciapara pisze o nowym, błyskotliwym filmie Petera Greenaway’a Tulse Luper Suitcases, Part I. The Moab Story, który – wnioskując po samym tytule – pewnie zachwyci wielbicieli reżysera i zirytuje przeciwników jego artystycznych poszukiwań. A ponoć tym razem mamy do czynienia z megaeksperymentem: pokazany w Cannes film to I część trzyczęściowej sagi, którą uzupełnią 92 płyty DVD, serial telewizyjny, seria książek i strona www… właściwie trudno tu mówić o filmie jako takim – może dlatego Greenaway wyjechał z Cannes bez nagrody. Po długiej przerwie powrócił też Hector Babenco z zaangażowanym społecznie Carandiru (co nie przeszkodziło filmowi stać się kasowym przebojem w Brazylii). Zaangażowany – politycznie – był też film Samiry Makhmalbaf, jeszcze jeden obraz ukazujący ruinę, w jaką popadł Afganistan wskutek wojen i rządów talibów.
     Cały festiwal odbywał się w cieniu polityki, bo spięcia na linii Paryż – Waszyngton dały się odczuć i na Riwierze. W konkursie bowiem znalazło się aż 5 filmów francuskich, w większości jednak słabych, poza Swimming Pool François Ozona, czarnej komedii z elementami thrillera, napisanej specjalnie dla Charlotte Rampling. Za to mało było kina amerykańskiego – nie pokazano nowych filmów Tarantino i braci Coen, oficjalnie z powodu ich nieukończenia na czas (to nie jest chyba wystarczające tłumaczenie, skoro, np. Człowiek z żelaza, zdobywca Złotej Palmy, został zaprezentowany w Cannes w niepełnej wersji). Za to w konkursie pojawił się nowy film Clinta Eastwooda pt. Mystic River. Obraz, kręcony w trakcie przygotowań USA do interwencji w Iraku, jest jawnie proamerykański, łącznie z patetyczną przemową wygłoszoną na tle gwiaździstego sztandaru (czy to aby ten sam reżyser, który zrobił Bez przebaczenia?). Przeciwwagą dla filmu Eastwooda był antyamerykański Dogville, nowy eksperyment Larsa von Triera, z Nicole Kidman jako ofiarą okrutnych mieszkańców małej osady. Dogville typowano na zwycięzcę festiwalu i gdyby tak się stało, to Duńczyk znalazłby się w gronie dwukrotnych laureatów Złotej Palmy, obok m.in. Coppoli i Kusturicy. Jury pod przewodnictwem Patrice’a Chéreau zadecydowało jednak inaczej, przyznając Grand Prix filmowi Uzak tureckiego reżysera Nuriego Bilge Ceylana, a Złotą Palmą nagradzając obraz Elephant Gusa Van Santa.
     Gus Van Sant (w numerze jest również wywiad z reżyserem), związany z amerykańskim kinem niezależnym, od czasu do czasu flirtujący jednak z hollywoodzkimi wytwórniami (czego efektem choćby Buntownik z wyboru), tym razem zrealizował niemal paradokumentalny film telewizyjny, inspirowany tragicznymi wydarzeniami w Columbine. Historia dwóch uczniów szkoły średniej, którzy nagle zaczęli strzelać do nauczycieli i kolegów, stała się też punktem wyjścia dla Michaela Moore’a, który w głośnym dokumencie Bowling for Columbine wskazywał – jako przyczynę tragedii – zamiłowanie Amerykanów do broni i liberalne przepisy dotyczące jej posiadania. Elephant, którego tytuł został zapożyczony z filmu Alana Clarke’a, nakręconego dla BBC w 1989 roku i pokazującego przemoc w Irlandii Północnej – ogranicza się do relacji. Van Sant nie próbuje moralizować, udzielać odpowiedzi na pytania dotyczące przyczyn tego, co się stało i w tym – jak twierdzi autorka – tkwi siła filmu skłaniającego widza do refleksji.
     Tak wyglądało Cannes 2003 z punktu widzenia Elżbiety Ciapary – może uda nam się skonfrontować jej wrażenia z własnymi, o ile jakiś procent tych filmów trafi, w ciągu najbliższych paru lat, na nasze ekrany. Nie muszę chyba dodawać, że tradycji stało się zadość i w Cannes zabrakło polskich akcentów. Zawsze można jednak sobie pomarzyć, że wkrótce (czyli za naszego życia) jakiemuś polskiemu reżyserowi odbije palma – Złota, oczywiście.
     

Katarzyna Wajda





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 19 (66) z dnia 12 lipca 2003