Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 17 (64) z dnia 22 czerwca 2003

GRY WOJENNE


      Zakończenie działań wojennych w Iraku przyjęli z ulgą zarówno przeciwnicy amerykańskiej interwencji, jak i ci przekonani o jej konieczności. Mnie dodatkowo ucieszył fakt, że wraz z obalonym pomnikiem Saddama Husajna z telewizyjnej ramówki spadły (mam nadzieję, że na długo) różnego typu programy informujące o przebiegu wojny. Szczególnie irytowało mnie codzienne studio Wojna - Irak 2003, głównie ze względu na niefortunny tytuł (ciekawe, czy autorzy zdawali sobie z tego sprawę), sugerujący, że raczej oglądać będziemy igrzyska olimpijskie, a nie dramatyczne wojenne sceny.
      To, że z telewizyjnych ekranów zniknęły newsy w militarnej poetyce, nie oznacza, że zniknęła też sama wojna, bo ta – choć nie zdajemy sobie z tego do końca sprawy – trwa już od dawna (oficjalnie zaczęła się 11 września 2001 roku) i toczy się na różnych frontach. Taki jest punkt wyjścia tekstu Rafała Syski zamieszczonego w ostatnim „Kinie”, w którym autor kreśli różne oblicza tej najnowszej, III wojny.
      Wojna zawsze była inspiracją dla kina – wystarczy wspomnieć chociażby polską szkołę filmową, której twórcy pokazywali tragiczne losy swojego pokolenia. Polemiką z tym nurtem były „patriotyczne” filmy lat 60., pokazujące siłę polskiego oręża, na czele z Czterema pancernymi... (nie bez powodu dowcipkowano, że gdybyśmy mieli dwa takie czołgi, to byśmy sami tę wojnę wygrali). Podobnie potraktowano konflikt wietnamski w Stanach, gdzie fali antywojennych, lewicowych filmów z Czasem Apokalipsy na czele, prawicowe kino epoki Reagana przeciwstawiało bohaterów w typie Rambo. Rafał Syska twierdzi, że właśnie ten ostatni model kina – klasycznego prawicowego kina wojennego, z jednoznacznym, dychotomicznym podziałem świata – może dominować, zwłaszcza w USA, a na pewno z punktu widzenia Białego Domu jest najbardziej pożądany.
      Co ciekawe – jak zauważa autor – już od lat 90. pojawiały się filmy (np. Szeregowiec Ryan) realizujące ów klasyczny wzorzec, które przygotowywały widza do kolejnych wojen. I podsuwały mu odpowiednią interpretację zdarzeń, w myśl której szlachetny cel (wprowadzanie demokracji, obalanie dyktatur, etc.) uświęca środki (przemoc). Doskonałym przykładem jest tutaj film Randalla Wallace’a Byliśmy żołnierzami, opowiadający historię amerykańskiego oddziału w Wietnamie, oparty zresztą na książce – wspomnieniach byłych żołnierzy. Kapitan grany przez Mela Gibsona jest iście ojcowski, jego podkomendni solidarni, tolerancyjni, szlachetni i przywiązani do tradycyjnych wartości z rodziną na czele – jakże daleko im do zagubionych w dżungli, zdemoralizowanych i okrutnych bohaterów filmów Stone’a czy De Palmy. Szlachetnych przymiotów pozbawiona jest oczywiście druga strona – pokazywana w dalekich planach, jako niezindywidualizowana masa, nie może liczyć na empatię widza. Ów czarno-biały, wyidealizowany obraz wojny jest nieprawdziwy, ale – co podkreśla Syska – użyteczny jako element ideologicznej perswazji, nakazujący widzieć interwencję zbrojną jako akt obrony swojego kraju czy wyznawanych wartości.
      Niestety, bezpowrotnie minęły już czasy, gdy nieprzyjacielskie armie spotykały się na otwartym polu i toczyły bitwę, podobnie jak przechodzą do historii konwencjonalne metody prowadzenia wojen pokazywane w wysokobudżetowym kinie wojennym. Jak trafnie zauważa autor, relacje z Iraku, eksponujące ładowanie moździerzy czy sunące czołgi – spełniają funkcje psychologiczne wzmagając wiarę w zwycięstwo (wzmacniają to podawane dane o liczebności armii, uzbrojeniu, itp.) i spychając do zbiorowej nieświadomości te bardziej niepokojące dla zwykłych obywateli oblicza wojny, jak atak biologiczny czy chemiczny. Śmiercionośny wirus jako groźna broń pojawiał się w Epidemii, Twierdzy i w pokazywanym teraz filmie 28 dni później, zaś twórcy tej nowej odmiany kina katastroficznego często wskazują na człowieka jako sprawcę zagrożenia.
      Współczesne kino burzy też mit prowincji jako bezpiecznego miejsca – Syska jako przykład podaje Znaki M. Nighta Shyamalana, nawiązujące do amerykańskiego kina SF lat 50. Nawiązujące nieprzypadkowo, gdyż w epoce Eisenhowera filmowi Obcy byli wcieleniem lęku przed sowiecką inwazją i wojną nuklearną. I wtedy, i teraz – jak sugeruje reżyser – receptą jest potrzeba religijnej odnowy, kultywowanie tradycyjnych wartości.
      Czasami jednak ani patriotyczny patos, ani głęboka wiara nie są skutecznym lekarstwem na lęk. Autor wskazuje tutaj Azyl Davida Finchera jako film pokazujący wojnę przegraną, będący metaforą kondycji współczesnego człowieka żyjącego w ciągłym zagrożeniu. I marzącego o idyllicznym świecie, w którym nie trzeba się bać. Taką pogodną wizję świata, pozbawioną mrocznych akcentów, kreśli Steven Spielberg, wracając w filmie Złap mnie, jeśli potrafisz do czasów dzieciństwa, czyli niewinnej Ameryki lat 50. Spielberg wskazując na kryzys rodziny jako źródło problemów bohatera jednocześnie sygnalizuje, że powrót do tradycyjnych wartości to szansa dla współczesnego człowieka – obawiam się tylko, czy ten raj nie jest przypadkiem rajem bezpowrotnie utraconym.
      Jak w przyszłości kino pokaże iracki konflikt? Rafał Syska wskazuje dwa skrajne modele. Jeden, prawicowy, mógłby wyjść spod ręki Randalla Wallace’a, który pokaże bohaterskich marines odnajdujących w jednym z pałaców Husajna tak poszukiwaną broń chemiczną. Twórcą drugiego byłby np. Oliver Stone, który odsłoniłby kulisy konfliktu (ropa!), pozbawiając swojego idealistycznego bohatera, ochotnika zresztą, złudzeń. Ja prorokowałabym, że pierwszym filmem o wojnie w Iraku będzie historia szeregowej Jessiki Lynch – ponoć NBC już kupiła prawa do opowieści o tym swoistym wojennym Kopciuszku. I na pewno film przyniesie dochody – któż nie zechce obejrzeć losów nowej amerykańskiej bohaterki i szlachetnego Irakijczyka, który przyczynił się do jej uratowania? Cóż, chciałoby się powiedzieć there’s no business like war-business, gdyby nie brzmiało to tak cynicznie. I gdyby poza szklanym ekranem nie toczyła się prawdziwa wojna.
     

Katarzyna Wajda





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 17 (64) z dnia 22 czerwca 2003