Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 17 (64) z dnia 22 czerwca 2003

BERLIŃSKIE PRZECHADZKI

„Czas Kultury” – „Rita Baum”

     Estetyka miejskich przestrzeni jest modnym tematem (na przykład „Gazeta Malarzy i Poetów” systematycznie daje obrazy miast) z tej także przyczyny, że, według krytyków, to właśnie w architekturze w sposób najbardziej spektakularny objawia się przechodzenie wszelkiego modernistycznego w postmodernistyczne. W niej właśnie łatwo dostrzec można odwrót od stylu funkcjonalnego i internacjonalnego i powrót do lokalności, respektowania estetycznych i psychicznych potrzeb użytkowników. Miasto byłoby zatem najwyraźniejszym znakiem czasu i ludzi, świadczyłoby o stylu bycia, obyczajowości, przemianach kulturowych. I pozwalałoby od pewnego czasu na nowo siebie zamieszkiwać. A jakie miasto można uznać za najbardziej przejrzysty znak wszelkich zmian, w szczególności – politycznych? Oczywiście: Berlin. Ostatnio dwie kolejne gazety: poznański „Czas Kultury” w nr 6/2002 oraz wrocławska „Rita Baum” w nr 6 (2003) zdecydowały się na miejską tematykę i na pokazanie Berlina.
     Jeśli jednak ktoś sądziłby, że temat został w obu pismach tak samo opracowany, pomyliłby się bardzo. Sprawy mają się znacznie ciekawiej. Pomysł „Rity Baum” opiera się na przekonaniu, że miasto to ludzie, choć podtytułem „in der Stadt” sugeruje jakoby miała zamiar oprowadzić nas po ulicach Berlina i przekonać opowieścią do jego architektury. Tak się raczej nie dzieje i w efekcie powstało coś na kształt hybrydy, w której sama przestrzeń miasta jest potraktowana trochę pretekstowo. „Rita Baum” mocno przypomina worek, do którego wrzucono możliwie najwięcej tekstów jakoś sobie pokrewnych: prezentacja poezji i prozy niemieckiej, obok duży dział dotyczący teatru Helmuta Kajzera, w odsłonie filozoficznej mamy oczywiście niemiecką śmietankę: Hegla, Heideggera, Jaspersa i Husserla. I właściwie tylko jeden-dwa szkice zajmują się tym, co tradycyjnie można by połączyć z miejską przestrzenią. O niej pisze Małgorzata Radkiewicz w Filmowym transgenderze miasta Berlin, a o psychicznym obrazie miasta Marcin Puszkarewicz w tekście Miasto zawsze gdzie indziej, czyli transurbia Gibsona. 'Neuromancer'. I jeszcze prostytucją, tą najstarszą miejską profesją zajmuje się Agnieszki Weseli-Ginter w artykule Obrzeża miejskiej pościeli.
     Jeśli jednak ktoś chciałby poznać specyfikę Berlina, a także Londynu, Mińska, Poznania i miast amerykańskich, to niech sięgnie po „Czas Kultury” 6/20002, bo tam portrety miast są naprawdę ich portretami. A portretowanie to zaczyna się od rozmowy redakcyjnej zatytułowanej Granice miast, z której dowiemy się o koncepcjach kulturowych i funkcjonalnych miast, o związkach między architektami, politykami a mieszkańcami, o mieście jako przestrzeni etycznej. Rozmawiają ze sobą Jacek Dominiczak, Piotr Marciniak, Ewa P. Porębska, Marek Wasilewski, Andrzej Wielgosz. Berlin pojawia się w tej dyskusji jako przykład miasta, którego idea pozostaje ukryta, jest trudną całością; i nawet jeśli miasto ją posiada, to i tak stara się jej wymknąć, uwolnić spod kontroli. Taką ideą może być idea wielkości kulturowej albo militarnej państwa, może być to idea polityczno-dydaktyczna, a więc wszystko to, co czyni z miasta przestrzeń podległą pewnym z góry ustalonym założeniom. Berlin miałby być miastem, które ku takiej idei się skłania, jednocześnie rozpraszając i decentralizując. I to wyszukiwanie idei przestrzeni, próba ujęcia w jednoznaczny sens mało stabilnego obszaru, rozpoznawanie ukrytych treści architektury, zajmuje najbardziej opisujących Berlin.
     „Berlin, jak żadne inne miasto na świecie, ucieleśnia wzloty i upadki minionego stulecia − najpierw jako symbol nowoczesności, potem symbol zła, symbol zimnej wojny i wreszcie symbol jej przezwyciężenia” − pisze Joanna Mieszko-Wiórkiewicz w Parweniuszu wśród metropolii. Tytuł szkicu nie od parady, bowiem autorka tropi znaki berlińskiej megalomanii i kompleksu miasta wobec innych europejskich metropolii. Jej zdaniem Berlin nie określił się jeszcze na nowo po upadku muru, ale ma w sobie dawną − dziedziczoną po pruskich mieszkańcach − manię wielkości i pyszałkowatość. Przechadzka autorki po Berlinie jest przechadzką krytyczną, demitologizującą miasto, czar przestrzeni w tym przypadku nie zadziałał. Plac Poczdamski kwalifikuje bowiem jako podręcznikowy przykład odhumanizowanej architektury, Reichstag nazywa ponurym gmaszyskiem, w ogóle szydzi z tego, co można nazwać berlińską estetyką, a co mieści się między drobnomieszczańskim kiczem a niedostępnością wielkich, monumentalnych budowli. Autorka dostrzega stopniowe dążenie miasta do zamykania swojego centrum przed mieszkańcami, bo okolice wokół Bramy Brandenburskiej jeszcze tak niedawno dostępne dla wszystkich, teraz zostały zajęte przez urzędy, banki, ambasady. Zamiast otwierać się na możliwość ponownego zamieszkiwania, Berlin okazywałby się miastem nieprzychylnym i nieprzytulnym: „Berlin wyraźnie nie znalazł właściwych dla siebie miar. Mieszają się tu elementy ograniczonego drobnomieszczaństwa z marzeniami o metropolii. Wielkie szklano-betonowo-stalowe gmaszyska wypełniają ludzie wychowani pomiędzy meblościanką i skórzanym kompleksem tapicerskim, którzy stają w zachwycie przed gablotą z kryształowymi łabędziami Svarowskiego”.
     Nie wszystkich jednak miasto kojarzy się z alienacją i kiczowatymi podróbkami, bo na przykład Małgorzata Radkiewicz w wspominanym już szkicu Filmowy transgender miasta Berlin z „Rity Baum” kojarzy Berlin zgoła inaczej: jako miejsce wolności, czy nawet wyzwolenia. Cechą estetyczną Berlina, co do której obie panie są przecież zgodne, jest pewien rodzaj zmylenia i niedookreślenia. Najwyraźniejszy jest on oczywiście w przestrzeni seksualnej, ale − jak można wnosić z tekstu Joanny Mieszko-Wiórkiewicz − znaczy także przestrzeń kulturową. Dla zajmującej się genderową sferą niedookreślonego płciowo miasta Małgorzaty Radkiewicz, Berlin nie jest przestrzenią architektoniczną, ale antropomorficzną, która doskonale nadaje się do projektowania na nią cielesno-seksualnych znaczeń. Widać w tym czytanie/pisanie miasta korzystające z kodu płciowego, nieco niestety zbanalizowanego. Radkiewicz poszukuje w filmowych obrazach Berlina tego, co nie będzie się mieściło w binarnej opozycji męskie − żeńskie, co nada miastu złudny urok pogranicza, elastyczności, niejednoznaczności, i spowoduje, że bohaterowie filmów rozgrywających się pod berlińskim niebem podejmą grę z miastem o własną tożsamość. Co oznacza także: o wolność. Tytułowa transgenderowość miasta to „możliwość wyboru, uwolnienie od jakiegokolwiek przymusu, swoboda podejmowania decyzji. Dzięki temu miasto zyskuje szansę równoczesnego funkcjonowania w wielu porządkach nie poddających się presji dominującego modelu”. Problem w tym, że trudno ustalić, jaki byłby dominujący model dla Berlina, bo − jak ustalili w rozmowie w „Czasie Kultury” Marek Wasilewski i Andrzej Wielgosz − miasto zawsze jest wypadkową kilku elementów, i nawet jeśli posiada ideę, to stara się ją ukryć albo jedną ideą unieważnić drugą. Zresztą, może nie ma sensu doszukiwanie się lokalności i charakterystycznej niepowtarzalności miast, bo niedługo i tak zamieszkamy w jednym globalnym mieście? Choć, na pocieszające zakończenie już, podobno globalizacja sięga tylko do pewnych warstw i dalej nie, paradoksalnie więc wyzwala, uwyraźnia to, co najbardziej intymne, prywatne i lokalne.
     

Anna Kałuża





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 17 (64) z dnia 22 czerwca 2003