Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 12 (59) z dnia 2 maja 2003

ANTENOWE SZUMY NOWE


     Szkoły szumów i trzasków
     Opowiadanie historii za pomocą utrwalonych dźwięków to dość stary pomysł. Podobno już Egipcjanie próbowali zachować dźwięki dla potomnych, ale jak wiadomo – nieskutecznie. Dziś nie jest to większy problem. Dziś problemem jest treść ukrywająca się w brzmieniach i takich m. in. treści dostarcza zainteresowanym „Antena Krzyku. Magazyn Kultury Kultowej” nr 1/2003, a konkretnie cd Subroza (wewnątrz numeru).
     Sub Rosa, to „jedna z najważniejszych wytwórni niezależnych współczesnej Europy, (...) kontynuuje i archiwizuje w wymiarze dźwięku ścieżkę sztuki modernistycznej.” Przedstawia zatem, nie mniej nie więcej, tylko rozwój rozmaitych szkół szumów, trzasków i chrypień, w dodatku na przestrzeni lat kilkudziesięciu. Ta „antenowo-krzykowa” składanka niejednemu odbiorcy może ułatwić, uatrakcyjnić i uprościć odbiór całkiem współczesnych dokonań na niwie muzyki elektronicznej. Może nawet rzucić nowe światło na stare pojęcie „pop”. Lecz po kolei: najpierw należy odsłuchać cd. Potem trzeba odczytać czego się słuchało, a następnie odsłuchać jeszcze raz. Koniecznie.
     Jakie są tu przestrzenie, jakie kombinacje, jakie zakręcone interpretacje świata słyszanego, na który tak czy siak, jesteśmy skazani!
     Skoro zatem do świata dźwiękowego przynależymy, dobrze jest nim mądrze rozporządzać. Jedni poszukują zbawiennej wiedzy, inni ciszy pośród hałasu, a jeszcze inni – wręcz przeciwnie. Co do nagrań prezentowanych przez Sub Rosę to nade wszystko nie polegają na eskalacji napięć muzycznych. Jest to propozycja ciekawej podróży po meandrach historii elektroniki w muzyce. Kto się już na tym zna – to się ucieszy zestawem legend wykonawczych, kto nie – rozpozna dla siebie to i owo.
     
     Dada – prawdziwa alternatywa
     Po pierwszym przesłuchaniu składanki na pierwszy plan wychodzi stara prawda, że każda epoka ma własny zapach, smak i brzmienie. Niejednemu Wrażliwemu może być szkoda, że nigdy nie usłyszy np. rodzinnego miasta sprzed 300 lat (jeśli podówczas istniało), lub sprzed 40, albo śpiewu chóru z greckiej tragedii (pomimo wysiłków Gardzienic). Za to możemy wysłuchać utworu dadaistycznego nagranego w latach 20 – tych, z charakterystycznymi trzaskami, z tym staroświeckim zaśpiewem w języku dada, który wprawdzie nie istnieje i nie istniał, ale i tak żywo przypomina kwestie ze starego kina. Dadaizm to był piękny wymysł, nawet teraz brzmiący alternatywnie. Być może dreszcz przejdzie po plecach tych, którzy historię literatury traktują nader poważnie i chcieliby zaprzyjaźnić się z Artaudem, Duchampem, Joycem, czy Gysinem. „Słowa tańczą” – jak pisze Rafał Księżyk i pomyśleć, że już gdzieś tu, na cd Sub Rosy być może słychać pra-rap lub pra-hiphop? (żartuję!).
     Są też tu zaklęte lata 60., z kosmicznym pogłosem, z próbami super stereo i treściami super futuro. Na przykład posłuchać można „lakonicznego wykładu rewolucyjnych wizji Burroughsa, 5 kolejnych etapów tego, jak martwe imperium zastąpić żywą republiką, zaklętych z mantrze electro-punkowego miksu”. I jak się tym nie zachwycić? Nawet przy pobieżnej znajomości języka angielskiego owe lakoniczne wypowiedzi mają swoisty, niezapomniany koloryt.
     A zapominalscy przypomnieć sobie mogą z jakich źródeł czerpał Velvet Underground. Na składance bowiem jest „coś jak dźwiękowe zdjęcie, łapiące na gorąco moment transowej transformacji hipnotycznych dronów w postrzępione rify” – rzecz dla pasjonatów, ale minutę każdy może tej ważkiej chwili poświęcić. Przypomnieć sobie można też takich pratwórców jak William S. Burroughs, Iggy Pop & techno animal i ich opowieść o Starcu z Gór, który podobno jest „archetypem ezoterrorysty” i który ogłosił koniec prawa oraz pełną dowolność manipulacji rzeczywistością. Muzykę tę stworzyli „piewcy basowego terroru” i chociaż chodzi tu o „lęk przed islamem” – to rozumiany jako mit, a nie jako fakt. Ufff. Utwór utworem, a materiał do analiz – taaaaaaaki.
     
     Usterki, zakłócenia, intelektualne wybryki
     Można się też dowiedzieć, że istnieje estetyka glitch, a Ove to niemieccy pionierzy muzyki osnutej wokół usterek i zakłóceń cyfrowych mediów, która dziś dominuje na elektronicznej scenie. No i proszę, pokolenia dzieci wyrosłych nie na podwórkach pełnych tajemniczych odgłosów przyrody, szumu drzew, śpiewu ptaków, ale wychowanej na śmietnisku dźwięków, przy radiu, pod telewizorem – doszło do głosu. Niedawne niemowlę, sadzane dla świętego spokoju przed TV, choć nie łączyło wówczas obrazów i dźwięków – teraz to sobie odbija i łączy, oj łączy!
      Wszyscy mamy do szumów i trzasków taki czy inny sentyment, lecz niektórzy go bardziej wykorzystują. I można mieć do tego talent. Albo nie.
     Jest tu raczej utalentowany przedstawiciel francuskiego postrocka od mikrohałasów, jest też jeden eksperymentator, który miksował rzekome „głosy umarłych” z archiwów łotewskiego psychologa. Psycholog ów dokonywał niezliczonych nagrań odnajdując na taśmach sygnały z innych wymiarów. Miksowanie duchów. A latające stoliczki? – śmiech na sali! Trochę szkoda, ale cóż, świat idzie na przód (podobno).
      Są też czytania Nietzchego i inne intelektualne wybryki. Poza tym opisujący płytę Sub Rosy Rafał Księżyk przy utworze 10 napisał: „Niemiecki mistrz mikrohouse i mikrojazz, flirtując z elektraokustyczną szkołą Japończyków, stworzył najwspanialsze w minionym roku dzieło future jazzu”. No, proszę sobie wyobrazić – ta muzyka jest dokładnie taka jak to zdanie!
     I jeszcze jedna ważna rzecz: relacje dźwięków z rzeczywistością nie są czarno-białe. Ta muzyka łatwo wsiąka w filozofię, architekturę, sztuki plastyczne, wyrasta z nowej fali i z techno, a niektórzy artyści tworzą abstrakcyjne dźwiękowe instalacje na pograniczu muzyki i plastyki. Obejrzeć tego na cd nie można, ale posłuchać – owszem: np. pewien Szwed, Carl Michael von Hauswolf, prezentuje „cudownie radykalny w swym minimalizmie i głębi dronowy dryf (...)”
     Można zapuszczać się w tę muzykę jak w skomplikowane animacje komputerowe. Warto. W końcu rozpoczął się nowy wiek, nowe śmietnisko jest do naszej dyspozycji, nowe dźwiękowe odpady wwiercają się nam w mózg. Co to znaczy? Każdy może rozsądzić sobie sam. Nasłuchując.
     
     Z dźwiękami nie ma lekko
     Vytwornia Om to wydawnictwo Robotobiboka i kilku jemu zaprzyjaźnionych. Vytwornia nie ma zaplecza promocyjnego, ale sobie radzi. Robotobibok zaś to zespół, który gra „wysokoenergetyczny nowoczesny jazz o zmiennej aurze” i nagrał właśnie cd: Instytut Las i też sobie radzi. Muzyki Robotobiboka warto posłuchać, do czego namawia czytelniko-słuchaczy Bogusz Złotkowski, rozmawiając z muzykami na tematy poważne. Dobrze jest na przykład wiedzieć że: „całej treści muzyki nie należy zostawiać improwizacji” – to mówi Artur z Robotobiboka i ma rację. Albo: „(...) grupa opowiada muzyką całkiem konkretne historie, czasem można do tego dojść po tytułach np. Grzybiarz, Solina, Wymiana tlenu na stacji Mir”. Albo: „elektronika w muzyce to też fale dźwiękowe, mózgowe” – twierdzi Maciek – „jeżeli nie ma jakiejś historii do opowiedzenia przez improwizację, to gra się trudniej niż kiedy ona jest. W momencie, gdy brakuje historii, to grasz i pozostaje ci tylko czysto muzyczna podnieta”. A o koncertach Maciek mówi treściwie: „koncert to nie jest supermarket, gdzie musisz zdobywać uwagę publiczności” I też ma rację! Chociaż może nie do końca, czasem przydaje się ukłon w stronę publiczności, zachęta i tym podobne wabiki. Jak to w życiu.
      Może kiedyś Sub Rosa zarchiwizuje Robotobiboka, co będzie całkiem słuszne, może początkujący muzycy od elektroniki przeczytają tę rozmowę i wyciągną inspirujące wnioski? Oby. Z dźwiękami bowiem nie ma lekko, trzeba pracy, wyobraźni, tolerancji, determinacji i dobrych historii.
     

Miłka O. Malzahn





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 12 (59) z dnia 2 maja 2003