Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 11 (58) z dnia 22 kwietnia 2003

DON SCORSESE – JEGO GANGI, JEGO FILMY, JEGO NOWY JORK


      Największym tegorocznym oscarowym przegranym okazały się Gangi Nowego Jorku - wiele nominacji i ani jednej statuetki (ciekawe, że uchodząca za konserwatywną Akademia nagrodziła za najlepszą piosenkę prowokatora Eminema, a nie U2). Miesiąc temu wydawało się, że to właśnie Martin Scorsese dostanie Oscara za reżyserię, choćby dlatego, że dotąd nie został nagrodzony (statuetkę najczęściej przyznaje się nie tyle za konkretną pracę, co za całokształt). Poza tym wysoko notowany Polański nie mógł przylecieć na galę, więc przypuszczano, iż Akademia będzie chciała uniknąć niezręcznej sytuacji, czyli nieobecności laureata. Polański jednak Oscara dostał – co bynajmniej nas nie martwi – ale szkoda Scorsese, bo to reżyser wielkiego kalibru, wart każdej nagrody. A że poznał już nie raz smak sukcesu i gorycz porażki, to nie mam wątpliwości, że i nad tym niepowodzeniem przejdzie do porządku dziennego, tzn. kolejnego projektu.
      Artysta pełen sprzeczności, ambitny wirtuoz stylu, który dla realizacji swoich filmów zmuszony jest godzić się na kompromisy – tak widzi reżysera Maria Kornatowska, poświęcając mu tekst Guru z Nowego Jorku („Kino” 2003, nr 4). Scorsese jest twórcą, który nie ogląda się na obowiązujące trendy, robi swoje kino i płaci za to wysoką cenę. Z jednej bowiem strony jest faworytem krytyki, mistrzem i ojcem duchowym niezależnych reżyserów jak Abel Ferrara (sam Scorsese „terminował” u twórców spoza głównego nurtu, jak Roger Corman i John Cassavetes), a z drugiej – jego nazwisko nie skłania producentów do skwapliwego sięgania do kieszeni, zdaje się być skazany na niskie budżety. Uważa się za reżysera hollywoodzkiego, ale w ramach systemu walczy o niezależność, jego twórczość wydaje się być bliska europejskiej, bardziej autorskiej. Scorsese porusza się w obrębie kina gatunków, ale często te konwencje łamie. Jego filmy pełne są okrucieństwa, sadyzmu wręcz, co widać też w Gangach Nowego Jorku. Równocześnie przez jego twórczość przewijają się wątki religijne, zwłaszcza – co podkreśla Kornatowska – związane z misterium wielkanocnym (czyli też, de facto, kojarzące się z przemocą i cierpieniem). Przez lata reżyser, katolik (i niedoszły ksiądz – spędził rok w seminarium), starał się doprowadzić do realizacji Ostatniego kuszenia Chrystusa, a gdy wreszcie tego dokonał – posypały się na niego gromy i oskarżenia o obrazę uczuć religijnych, a przecież pokazał to, co podkreśla Pismo – że Chrystus był też (w filmie przede wszystkim) człowiekiem.
      Twórczość Scorsese jest podwójnie autobiograficzna: jego gwałtowni bohaterowie, walczący z własnymi obsesjami, to w jakimś stopniu duchowe alter ega reżysera. Poza tym te postaci często związane są z miejscem bliskim twórcy – włoską dzielnicą Nowego Jorku. Jej mentalność, rytuały, a także wyobcowanie, lęk przed asymilacją, spaghetti i mafia – wszystko to pojawia się w takich obrazach jak Ulice nędzy czy Chłopcy z ferajny. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że głównym bohaterem filmów Scorsese jest Nowy Jork – nawet akcja Wieku niewinności, odległego, zwłaszcza estetyką od tego, do czego przyzwyczaił nas reżyser, rozgrywa się w tym mieście. O ile jednak Woody Allen pokazuje jasny Nowy York, którego sercem jest Manhattan zamieszkiwany przez intelektualistów-neurotyków, o tyle Scorsese interesuje jego mroczna strona. Wielkomiejska dżungla, labirynt, może nawet współczesne piekło, gdzie rzeczywistość miesza się z rojeniami bohaterów – to Nowy Jork nocą, często w deszczu (od czasów Taksówkarza mówi się o nowojorskim świetle – ten efekt tworzą głównie reflektory samochodu odbijające się na mokrej jezdni). Nic dziwnego, że po premierze Ciemnej strony miasta (tytuł!) jeden z recenzentów obawiał się, że film może skutecznie odstraszyć turystów...
      Martin Scorsese – jak większość chyba wielkich reżyserów – jest zapalonym kinofilem, czemu daje wyraz m.in. poprzez nawiązywanie do filmów sobie bliskich. Podobnie jest w przypadku Gangów Nowego Jorku, dzieła – jak pisze Piotr Kletowski (Narodziny narodu według Martina Scorsese) - utkanego z cytatów z największych dzieł światowej kinematografii. A jest tu wszystko co najważniejsze – Griffith i Eisenstein, Ford i Fellini. Scorsese robi też ukłon w stronę polskiego kina – 3 równolegle zmontowane sceny modlitwy Billa, Amsterdama i senatora przywołują podobną sekwencję z Ziemi obiecanej.
      I jest także Daniel Day-Lewis... I to jest chyba wystarczający powód, żeby film zobaczyć, bo Gangi Nowego Jorku to jego aktorski come back – rola okrutnego Billa Rzeźnika jest pierwszą od 5 lat. Dla większości aktorów podobny urlop byłby równoznaczny ze śmiercią zawodową, ale nie dla tego pół-Irlandczyka, który uznawany jest za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli swojego pokolenia. Niektórzy mówią nawet, że to aktorski geniusz... O Danielu Day-Lewisie – dziwaku, nieśmiałym perfekcjoniście, jego karierze, warsztacie i stosunku do zawodu pisze Katarzyna Załuska w tekście Day-Lewis – aktor wcielony. Wypada tylko mieć nadzieję, że aktor znowu nie zrobi sobie dłuższego urlopu, bo tylko on mógłby zagrać Thorgala – jeśli oczywiście ktoś zdecyduje się sfilmować ów komiks...
      Martina Scorsese zdaje się prześladować pech – żeby zrealizować epicką opowieść o dziewiętnastowiecznych nowojorskich gangach musiał czekać 30 lat. Zmuszony przez producenta skrócił film (ponoć reżyserska wersja ukaże się na DVD), potem okazało się, że, w świetle wydarzeń politycznych, obraz – krwawa nowojorska legenda – jest dosyć niepoprawny politycznie. Odezwały się też głosy, że Gangi Nowego Jorku to film słaby, niegodny twórcy pod nim podpisanego. Porażka? Nawet jeśli tak, to w wielkim stylu – i może po tym rozpoznaje się mistrzów. A nie do końca zrealizowane marzenie to impuls do kolejnych poszukiwań, więc czekamy. I Oscar za reżyserię też.
     

Katarzyna Wajda





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 11 (58) z dnia 22 kwietnia 2003