Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 10 (57) z dnia 12 kwietnia 2003

MŁODY INTELIGENT W OKOPIE


      Czasopisma literackie „roczników siedemdziesiątych” wydają kolejne numery, określają swoją tożsamość, próbują się pięknie od siebie różnić, ale koniec końców dosyć łatwo podzielić je na periodyki akademickie oraz pisma autorskie, programowe. Pisma o ewidentnym zacięciu teoretycznym i metodologicznym, z sercem (i finansowym cyckiem) ulokowanym na wydziale filologicznym uczelni oraz pisma skupione na prezentacji „czystej” literatury, tworzone według subiektywnych projekcji autorów (zazwyczaj jednocześnie twórców). Przejrzystości takiego podziału nie zaciemnia nowe medium, internet, poprzez które ostatnio próbuje docierać do czytelników większość z tych pism.
      Periodykiem, który niewątpliwie należy zaliczyć do pierwszej, akademickiej grupy jest poznańskie „Pro Arte”, prowadzone przez Karola Francuzika. Gazeta stworzyła niedawno i intensywnie rozbudowuje stronę internetową (http://proarte.net.pl), skąd zaczerpnąłem wiele przydatnych przy pisaniu tego tekstu informacji, ale już samą nazwą akcentuje swoją przynależność. Wszak przejmuje skamandrycki gwizdek arbitra po „Pro Arte et Studio” Mieczysława Grydzewskiego, a wydawanie pisma redaktorzy motywują „przede wszystkim chęcią określenia pozycji młodego inteligenta (studenta, licealisty) we współczesnej rzeczywistości”. Od początku istnienia, czyli od roku 1996, „Pro Arte” związane jest z Uniwersytetem Adama Mickiewicza, jego tętno, sprawdzane przez Radę Programową i pod szczególną opieką (naukową) Piotra Śliwińskiego, uzależnione jest od rytmu akademickiego życia. Zasada tworzenia wydań papierowych „Pro Arte” polega na „przemienności numerów — profilowanych tematycznie i magazynowych”. Dotychczasowe monografie dotyczyły twórczości Adama Mickiewicza, Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego, jak również kultury Poznania i szeroko rozumianej tematyki kobiecej. Oprócz nich twórcy periodyku podjęli problemy: Awangardy we współczesnej sztuce oraz roczników siedemdziesiątych w literaturze. Ten ostatni pod rymowanym hasłem nawiązującym do tytułu książki Jana Błońskiego: „Pro Arte. Roczniki siedemdziesiąte zmieniają wartę!”
     Wszystko więc wydaje się niby oczywiste i poniekąd „politycznie poprawne”, a jednak faktem jest, iż w środowisku młodoliterackim „Pro Arte” wywołuje wiele kontrowersji i często zbiera negatywne oceny (chociażby ze strony krakowskiego „Ha!artu”). Dlaczego? Jak się okazuje, duch „bruLionu”, duch „bruLionu” nie umarł! Krąży po redakcjach pism „roczników siedemdziesiątych” i przestrzega przed chociażby wizją „Ogrodu” – warszawskiego odpowiednika „Pro Arte” w początkach latach 90. Bo przecież młodoliterackie pismo musi być: 1) niezależne, 2) wyzywające, 3) skandalizujące, 4) indywidualistyczne, 5) avant-popowe, 6) generujące przyszłe gwiazdy i ikony młodej sztuki. A tymczasem „Pro Arte” „leży” we wszystkich tych punktach. Jest w treści i formie: 1) skupione na historycznej ciągłości, 2) wyważone, 3) etycznie bez zarzutu, 4) akademicko wspólnotowe, 5) klasycznie elitarne, 6) skupione na dziele, nie podmiocie. I przede wszystkim — nie tworzy obrazu literatury, ono ten obraz ogląda, bada, ocenia. Cóż, zarzut można zamienić w afirmację, wadę w zaletę. Wszak dla jednych coś plewą jest, dla innych zaś życiodajnym ziarnem. Jednak mnie osobiście zupełnie inna sprawa intryguje w piśmie młodych naukowców z Poznania. Przeglądając kolejne numery „Pro Arte”, co rusz napotykałem szeleszczącą papierem postać współczesnego inteligenta osaczonego zewsząd rzeczywistością „mentalnego dresiarstwa”. Ale inteligent ten nie wyrusza na „wojnę”. Pozostaje w okopach Tradycji, Nauki i Elitaryzmu (czytaj: studiów magisterskich i doktoranckich).
     Owszem, pojawiają się, wypuszczani na przedpole wroga (barbarzyńskiej rzeczywistości) zwiadowcy, którzy, jak to jest w opowiadaniach Kuby Mokrosińskiego i wierszach Jarosława Jakubowskiego, parafrazują i pastiszują banalizm oraz linię wyznaczoną przez twórczość Jacka Podsiadły. Pojawiają się też tacy autorzy jak Maria de Cyrano, Marcin Cecko, Paweł Lekszycki. Jednak „Pro Arte” przeniknięte jest głęboką potrzebą autorytetu. Generała, który w pewny sposób usankcjonuje i uświęci obrany przez redakcję temat wiodący. Jego słowa są bądź sygnałem do metodologicznego szturmu, bądź znakiem odwrotu na z góry upatrzone pozycje. A najczęściej sugestią do pozostania w okopie. Tak jest w przypadku wspomnianej problematyki „roczników siedemdziesiątych”. Wyjściowa rozmowa z prof. Edwardem Balcerzanem Powinny nas różnić idee stanowi szczelną siatkę odniesień dla tekstów młodych autorów, z których wynika jasno, iż pokolenie najmłodsze nie istnieje, a punktów wspólnych literatury należy szukać w problemach, wartościach i treści, nie w wieku. Stąd o wiele młodsza badaczka, Aleksandra Bault w artykule A może za wcześnie, by mówić o pokoleniu? zabiera się do problemu generacji ostrożnie, akcentując jej cechy negatywne, przeczące zasadności używania „dekadowych” rozróżnień. Podobnie przy monografii dotyczącej awangardy. Wywiady z prof. Andrzejem Turowskim i prof. Piotrem Piotrowskim czy Leszka Szarugi Notatki o awangardowym dziedzictwie, tworzą przestrzeń, a raczej miejsce, w których zakotwicza się myśl krytyków i eseistów „Pro Artowych”.
     Ostre postawienie sprawy i rozważanie kwestii, czy redaktorzy „Pro Arte” redagują w ten sposób pismo, gdyż nie są zdolni do samodzielnych analiz i ocen, czy też zwracają się w stronę uznanych autorytetów (a zwrot taki zakłada oczywiście wiarę w istnienie takowych), by zaczerpnąć z ich wiedzy coś dla siebie, byłoby nieporozumieniem. Jestem pewien, że w buńczucznym pochodzie „młodych egotyków literackich” to otwarte czerpanie z rad i doświadczeń starszych jest godne odnotowania. Bo numeru o masochizmie bez tysiąca przypisów „Pro Arte” co prawda nie wyda, ale nie opublikuje też czegoś w duchu na przykład Bełkotu Sławomira Shuty. Pismo ma jasno sprecyzowaną strategię działania nakierowaną na podtrzymanie tradycji i ciągłości literatury.
     Jednocześnie wcale to nie oznacza odmowy dostrzeżenia rzeczywistości. Jej obraz autorzy poznańskiego periodyku kreślą, patrząc przez pryzmat stałych, niezmiennych kodów kultury. Bowiem i wieszcz Mickiewicz może się okazać antidotum na współczesną breję duchową, i Sęp-Szarzyński ukoić może zgagę dzisiejszego intelektualisty, i „cyberfeminizm” Cornelii Sollfrank, tak wdzięcznie inkrustowany przez Justynę Kowalską ruchami społecznymi od początków XIX wieku po czasy dzisiejsze, ulgę przynieść może. Na kolejne niebezpieczne pytanie, czy takie połączenia są wyrazem bogactwa i różnorodności zainteresowań, czy świadectwem chwytania konceptualnej mgły, mam jedną, fatalną odpowiedź: i jedno, i drugie. Dla redaktorów „Pro Arte” rzeczywistość nie jest supermarketem, nie jest światem w stanie wojny, lecz książką – aby ją przeczytać trzeba mieć nauczyciela, znać metodę czytania i żyć w cieniu niepewności: czy przypadkiem nie jesteśmy li tylko przypisem do zebranej wiedzy, umieszczonym na ostatniej stronie? I tym sposobem klasyczna refleksja zmienia się w mentalność postmodernistyczną! Pewnie za użyte tu słowa i przedstawione tezy pójdę do poznańskiego piekła, ale przecież… Jeśli odrzeć „Pro Arte” z wywiadów i zapomnieć na chwilę o autorytetach, to jawi się ono jako typowy wykwit postmodernizowania młodych naukowców. W takich przypadkach Tradycja, Nauka i Elitaryzm są jedynie łuszczącym się makijażem. Pewnie gdy całkowicie odpadnie - redaktorzy oraz inni „młodzi inteligenci (studenci, licealiści)” wyskoczą radośnie z okopu i ostrzelają rzeczywistość.
     

Mariusz Sieniewicz





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 10 (57) z dnia 12 kwietnia 2003