Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 9 (56) z dnia 2 kwietnia 2003

METAFIZYCZNY BULGOT


      [...] Ciekawi mnie metafizyka, ale Oskar nie chciał o tym rozmawiać. Powiedział: „filozofowie, niestety, piszą, a powinni tylko myśleć” – pisze o bohaterze swojego artykułu, Oskarze Dawickim, Paweł Górecki („Człowiek znaleziony w cudzysłowie”, „DWUKROPEK”, grudzień 2002). Oskar Dawicki zajmuje się performance, czyli tą dziedziną sztuki, która jest bodajże najtrudniejsza do nazwania i skodyfikowania (bo jej istotą jest nieczystość gatunkowa, bycie czymś nieudanym czy nawet brakiem – niż skończoną, dobitną i wyrazistą obecnością). W związku z czym performance jest narażony na niezrozumienie, lekceważenie czy odmawianie mu prawa do bycia sztuką. Wygląda na to, jakby Oskar był świadomy tego stanu rzeczy, bo w akcjach wykorzystuje chwiejną tożsamość, niejasny, a nawet podejrzany status własnej działalności artystycznej.
     Dzisiaj Oskar Dawicki zmierza w stronę roztopienia działań w powszedniości czy wręcz kompletnego ich zaniechania. Poprzednio jednak nie uciekał od drastycznych gestów, wyrazistych metafor i wielkich pytań. Oto opis jednej z jego dawniejszych akcji: Wiedziałem, że chcę wyczyścić coś, co jest z natury brudne. Gówno! Najskuteczniej, jak wiadomo, czyści pralka automatyczna i dobry proszek. [...] Miejscem zdarzeń były trawniki starego fortu. Całość działa się w mieście Bergen w Norwegii. Wydarzeniu towarzyszyło więcej elementów: szum radiowy, autor ustawiony pomiędzy posągiem króla w mundurze marynarki wojskowej, a posążkiem antycznego retora – powstał więc rząd figur męskich w malejącej perspektywie. Dawicki sam występował także w „mundurze” – w błękitnej marynarce prestidigitatora, która towarzyszy mu podczas wszystkich wystąpień.
     Paweł Górecki tak komentuje to wydarzenie (którego ja sama – oględnie mówiąc – nie uważam zresztą za arcydzieło): widać, jak złożonej i wielopoziomowej tkanki znaczeń używał Dawicki [...]. Performance z Bergen jest konstrukcyjnie czysty, splot użytych rekwizytów i obiektów tworzy kunsztowna figurę, „rzeźbę w czasie”. Zestawienia symboli oraz czynności przyziemnych, codziennych, zderzenie ich z pytaniami zasadniczymi (np. o czyste ręce władzy) powoduje, że pojawia się tu sarkazm. Są tutaj zatem pytania o władzę, zapisaną w przestrzeni publicznej, o kształt historii przekazywany w tejże przestrzeni, a także pytania o czystość i brud, a nawet o nieskalanie i grzech – czyli o podstawy kondycji ludzkiej, wynikające z interwencji w wypielęgnowaną przestrzeń bogatego miasta.
     Artyści współcześni stawiają więc pytania, i to pytania zasadnicze. Jak stwierdził Oskar Dawicki: Sztuka, [...] uposażona w indywidualizm, [...] przyjmuje postawę krytyczną wobec rzeczywistości (masowej). Krytycyzm ten nie musi jednak tępić swego ostrza tylko na kwestiach natury społecznej czy politycznej. To, co wydaje się najbardziej interesujące, jest proweniencji metafizycznej...
     Sztuka ta może bulwersować użyciem nieprzyjemnej materii. Uważam jednak, że w performance Dawickiego nie chodzi o szokowanie dla samego szokowania. Mamy tutaj do czynienia z przełożeniem na język gestów i działań myśli i wątpliwości autora – w sposób brutalny i precyzyjny. Jak pisze Łukasz Guzek (spam.art.pl): Performance to performer, to człowiek i jego kondycja psycho-fizyczna. [...] Performance zawsze jest czymś osobistym i to „osobiste” wychodzi naprzeciw odbiorcy.
     Zapewne działanie Dawickiego nie zostałoby dobrze przyjęte przez tradycyjnie nastawionych odbiorców. Jednak jego wypowiedź na temat celu sztuki zdaje się zgadzać ze zdaniem innych artystów, niekoniecznie związanych ze sztukami wizualnymi. Na przykład Krystian Lupa, bazując na doświadczeniu teatralnym, napisał: [...] obecna epoka jawi mi się [...] jako metafizyczna, choćby metafizyczność ta przybierała dla obserwatora „starej perspektywy” formę erupcji kulturowego bezkształtu i eskalacji zła... (Krystian Lupa, wypowiedź w ankiecie, „ZNAK”, grudzień 2002). Cytat ten pochodzi z odpowiedzi na tekst Karola Tarnowskiego „O pocieszeniu, jakie daje sztuka”, zawarty w tym samym numerze „Znaku”. Opis świata, gdzie zanika możliwość odpowiedzi na metafizyczne pytania, fenomen sztuki – która nie godzi nas już z rzeczywistością, lecz staje się taka jak ona – nieciągła, chwiejna, wiecznie pędząca, nie sprzyjająca przystanięciu, byciu w danej chwili, kontemplacji – to wszystko znalazło się w tekście krakowskiego filozofa. Sporo protestów wywołała zwłaszcza jego wypowiedź o tym, że żyjemy w erze wygaśnięcia metafizyki, w epoce, kiedy nie zadaje się podstawowych pytań. Tarnowski pisze: Jeżeli dzisiaj filozofia mało kogo pociesza, to... chyba dlatego, ze kultura współczesna wkroczyła w fazę nazywaną nieraz „postmetafizyczna” . Zastanawiając się, dlaczego tak się stało, dodaje: utraciliśmy jakiś podstawowy klucz do metafizycznej intuicji rzeczywistości. W tym kontekście rolą sztuki pozostaje jedynie pocieszenie, dawanie świadectwa wartościom.
     No właśnie, po co jest sztuka? Adam Zagajewski nie zgodził się na tak pojmowaną jej rolę: Nie chciałbym, żeby sztuka [...] była tylko pocieszeniem. Konsekwencje takiego ujmowania sztuki są bardzo poważne — oznaczałoby to, ze cała egzystencja ludzka ma charakter więzienny... Z kolei określenie „post-metafizyka” oznaczałoby, że egzystujemy w epoce deseru. Główne dania już się skończyły (wypowiedź dyskusji redakcyjnej Walka trwa, „Znak”).
     Zasłużony polski performer Zbigniew Warpechowski ma natomiast dla sztuki program maksimum. Znany indywidualista, wadzący się z rzeczywistością, poprzez swoje pisma i swoje wystąpienia, odrzuca kwestię pocieszenia, ponieważ sztuka może o wiele więcej: wzbudza, otwiera, wyzwala, porusza, odkrywa, wskazuje, odsłania, drażni, denerwuje, szydzi, uwzniośla, budzi podziw, zazdrość, zadumę, upokarza, onieśmiela, napełnia radością i nadzieją. [...] wciąż jest żywa, dynamiczna, niepokojąca, a nawet agresywna, czasem wręcz bluźniercza dla uśpionych, zadowolonych z siebie, zadufanych, z poczuciem „wyższości” i „lepszości” własnych umysłów. To projekt niesłychanie ambitny i dlatego nierealny, ponieważ prawie nic nie pozostaje jako sztuka – tylko to, co jest krańcowym wysiłkiem i krańcowym oddaniem. Warpechowski cytuje nawet Bierdiajewa, podkreślającego wyjątkową rolę artysty – szaleńca bożego: Twórcza droga geniusza wymaga ofiary nie mniejszej niż ofiara świętości. [...] trzeba się wyrzec „świata”, zwyciężać „świat”. Droga ta wymaga jeszcze innej ofiary, ofiary z bezpiecznego życia, ofiary z gwarancji zbawienia (wypowiedź w redakcyjnej ankiecie, „Znak”).
     Tymczasem intelektualiści w najbardziej poczytnych magazynach demonstrują swoje obrażenie się na sztukę. Gdyby jeszcze używali argumentów lepszej jakości. Bo aż ręce opadają od tej uporczywej niewiedzy... W numerze świątecznym „NEWSWEEKA” Antoni Pawlak rączo bieży drogą swoich poprzedników w narzekaniu na sztukę. Do jednego worka wrzuca wszystkich dyżurnych „prowokatorów”. Skarży się więc Antoni Pawlak na koniec malarstwa, na to, że artyści obierają w galeriach ziemniaki i że gremialnie słuchają porady Andy'ego Warhola – że każdy ma swoje 15 minut sławy. Jednego tu nie pojmuję: Antoni Pawlak nie rozumie Kozyry, uznając ją za bardziej hermetyczną od Wisławy Szymborskiej, Felliniego i Góreckiego (kompozytora). Jak wobec tego Kozyra może szokować będąc tak trudna w odbiorze? Czyżby wysoką poprzeczką intelektualną?
     Zastanawia mnie także dziwna niekonsekwencja. Czyżby Antoni Pawlak nie zdawał sobie sprawy, że rozpisując się o nielubianych przez siebie artystach, lansuje ich jeszcze bardziej? Że przyczynia się do ich sukcesu – łapiąc się na ich obrzydliwe chwyty reklamowe – nadając swemu tekstowi chwytliwy tytuł Masturbacja w Zachęcie? Może lepiej gdyby swą uwagę poświęcił opisywaniu artystów przez siebie lubianych, których odważnie wymienia już w pierwszym akapicie: Zbigniewa Beksińskiego, Jerzego Dudy-Gracza, Małgorzaty Rozmarynowskiej i Franciszka Maśluszczaka?
     Marta Tarabuła w dyskusji w grudniowym „Znaku” postarała się przynajmniej o jakąś analizę sztuki posługującej się prowokacją: „Transgresja” to poręczny wytrych, niezawodny i prosty w obsłudze. Niepewni swego krytycy zawsze mają go na podorędziu. W minionej dekadzie obserwowaliśmy prawdziwy festiwal „transgresji” [...] w sztukach wizualnych. To uczone określenie było w stanie uprawomocnić każde działanie, o ile tylko nosiło ono cechy skandalu. Media, które szukają sensacyjnych „newsów „, ochoczo podchwytywały temat – i recepta na błyskawiczny sukces gotowa. ... działania „przekraczające tabu” zaczęły się mnożyć jak grzyby po deszczu. Ich autorzy chętnie popisywali się swoim nonkonformizmem, a liberalne media przedstawiały ich w aureoli męczenników. [...] Sztuka przestała dzielić się na dobrą i słabą, liczyła się tylko „transgresywność”, utożsamiania ... z postępem i wolnością. Z tym można już dyskutować, choć szkoda, że zabrakło tu przykładów, bo jakoś nie widziałam festiwalu transgresji w poprzedniej dekadzie.
     Ostre głosy (ale bez pustosłowia) są z pewnością lepsze od pułapki politycznej poprawności, o której wspomniał Tadeusz Sobolewski w dyskusji „Znaku”:
     W „Gazecie Wyborczej” publikowaliśmy niedawno głosy krytyków w obronie pewnej artystki, która wystawiła fotografie genitaliów na krzyżu [...], łącząc to – jak twierdzą jej interpretatorzy – z problemem dominującej męskości. Prasa broniła wolności artystki, chcąc zapobiec wymierzeniu jej kary za obrazę uczuć religijnych. Natomiast wielu z nas, dziennikarzy, miało z tego powodu kaca — że w imię słusznej sprawy wolności i tolerancji wszyscy ulegamy jakiemuś szantażowi, bronimy zwykłego głupstwa. [...] sami sobie zakładamy knebel...
     Pytanie tylko, czy chodzi nam rzeczywiście o sztukę dobrą i złą, czy o sztukę w ogóle i (wyśmiewaną przez Tarabułę jako wyświechtany argument) wolność wypowiedzi – zagrożoną w Polsce już widocznymi przejawami cenzury w galeriach?
     Oczywiście, wszystkiemu winni są krytycy. Dziwnie jednak wypada zarzut, że inteligencja milczy, a sztuka posługująca się prowokacją króluje. To, co w recepcji tego typu dzieł sztuki – pisze Antoni Pawlak – uderza najbardziej, to milczenie inteligencji. Jej bezradność intelektualna. [...] Nikogo nie stać na odrobinę odwagi, by powiedzieć, że ta sztuka to zwykle szalbierstwo, nadużycie intelektualne. Głos Zbigniewa Warpechowskiego z wielokrotnie przez mnie cytowanego grudniowego „Znaku”, mimo że odnoszący się do innego tekstu (Karola Tarnowskiego) doskonale puentuje tę wypowiedź: Całość wykładu krąży wokół problemu sztuki, postrzeganej jako spadkobierczyni zamętu filozoficznego i ideologicznego, z czego można wywnioskować jedno: powszechną w kręgach intelektualnych [...] ignorancję, a nawet bez zażenowania demonstrowaną pogardę wobec problematyki sztuki współczesnej, właściwie sztuki całego XX wieku.
     W Polsce żadna sztuka nie króluje, bo nikt się nią nie interesuje. Nie rozumiem zarzutów o lansowaniu artystów-prowokatorów w sytuacji gdy np. nie mamy zielonego pojęcia o tym, jakie wystawy dzieją się w Polsce za warszawską miedzą! A już żeby wiedzieć o poczynaniach naszych najlepszych artystów na bieżąco – chociażby Mirosława Bałki czy Pawła Althamera – to marzenie ściętej głowy.
     Jaki morał z dyskusji o celu sztuki? Ludzie nie chcą, żeby sztuka stawiała ważne pytania. Ludzie chcą, żeby sztuka była ładna, żeby sprawiała przyjemność i – usypiała.
     Na zakończenie wszystkim (sobie też) chciałabym zadedykować fragment z rozmowy z artystą, który pojawi się w tym roku w Pawilonie Polskim na Biennale w Wenecji („Kochać słowa. Rozmowa ze Stanisławem Dróżdżem”, „MEBLE”, luty 2002):
     Lipszyc: Czy Pan kocha słowo?
     Dróżdż: Tak. Nie wolno?
     Lipszyc: Chyba trzeba.
     Dróżdż: Właśnie. Natomiast nie lubię zdań. Słowa nie kłamią, a zdania kłamią. Słowo nie może kłamać. A jak się złoży trzy słowa, to już zaczyna się przekłamanie.

     
     

Magdalena Ujma




Przegląd prasy pochodzi z kwartalnika „Kresy” nr 3-4/2002.


Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 9 (56) z dnia 2 kwietnia 2003