Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 2 (49) z dnia 12 stycznia 2003

CZAROWNYCH CZAROWNIC CZAR


      Jubileuszowy, bo świętujący trzecie urodziny pisma, 12. numer „Zadry” objaśnia i oprowadza po kobiecych kręgach zainteresowań i doznań. Jak zwykle, można by powiedzieć. Ale czy dlatego przewidywalnie? Jako pismo feministyczne, skierowane z założenia do możliwie szerokiego kręgu odbiorców, stara się ciągle lawirować wokół tzw. złotego środka, czyli feminizmu pod hasłem „dla każdego coś dobrego”. Konsekwentnie stawia na przystępność prezentowanej problematyki, unikając akademizmu charakterystycznego dla nie istniejącego już „Pełnym głosem”. Stara się uczynić feministyczny i genderowy dyskurs stałym elementem szeroko pojmowanej kultury. Wierzy, że kobiecy głos nie tylko na przestrzeni dziejów, ale także współcześnie, skazany jest często na obyczajowo wymuszone milczenie. Usiłuje więc stać się forum dyskusyjnym uwrażliwionym na problematykę płci i świadomym jej wagi, dającym możliwość zaistnienia i pozwalającym polemicznie ująć rzeczy zastane i rozpoznane.
     Tym razem „Zadra” w swoich reinterpretacjach sięga do czasów odległego średniowiecza, nie tylko przewartościowując uznane i usankcjonowane stereotypy, ale i pokazując jednocześnie swoistą powtarzalność historii – w innym wymiarze, bardziej aktualnie. Rozpoczyna bowiem od opowieści o kobietach odważnych, mądrych i palonych na stosach, czyli tych, które zwie się wiedźmami lub czarownicami. Panel tekstów poświęcony tej tematyce pozwala dowiedzieć się na przykład, że co czwarta osoba skazana w Europie za czary była mężczyzną, a istniały nawet takie regiony, gdzie większość skazanych stanowili mężczyźni. I co ciekawe, owe równoprawne traktowanie płci w tym względzie było preferowane zwłaszcza przez katolików. Pokazuje to, że wiele rzekomo historycznych faktów, jakimi operujemy, okazuje się jedynie zwyczajowym ustaleniem, oczywistością, która – choć taka się nie wydaje – także wymaga sprawdzenia i czujności. I zobowiązuje do stawiania pytań. Z których mogą zrodzić się odpowiedzi podważające stereotypy. Agnieszka Madej-Anderson w Wiedźmomanii zauważa w związku z tym, że żadne statystyki nie potwierdzają, że większość palonych na stosie kobiet stanowiły akuszerki albo rudowłose, albo wdowy, a tak się powszechnie uważa. Okazuje się również, że szczególna zawziętość w tępieniu magii wcale nie należała do inkwizycji, ale do sądów świeckich. Autorka tekstu dostrzega złudną skuteczność tortur, które prócz likwidacji konkretnego człowieka, niszczyły ślady tradycji i ludowej mądrości. Uderzały więc bezpośrednio w indywidualność, próbując dokonać unifikacji za wszelką cenę. Świadczy to o powielaniu postaw w podejściu do tego, co inne, obce, niezrozumiałe; wstydliwej niezmienności towarzyszącej lękowi człowieka zderzającego się z czymś nieznanym i kiedyś, i teraz. Autorka tekstu bardzo zgrabnie wplotła tu kwestię feminizmu w problem tolerancji i otwartości na drugiego człowieka.
      Podobnie postępuje Beata Kozak. Opisuje fenomen wiedźmowych lotów jako przejawu działania środków halucynogennych. Jednocześnie ukazuje problem stosunku otoczenia do zachowań odbiegających od przyjętej normy – od ignorancji, agresji, zachowawczego dystansu po nieliczne próby zrozumienia. Sprawia więc, że legenda staje się zdroworozsądkowo opisanym zjawiskiem. Stąd niedaleko do współczesnej mody na wspólnotowe odnajdywanie w sobie archaicznych, atawistycznie umotywowanych emocji, do poszukiwań dzikiej kobiety (książka A. Aliti Dzika kobieta) czy pierwotnego mężczyzny (R. Bly Żelazny Jan). Niedaleko do traktowania tych mód w ramach niezbędnej kuracji psychoanalitycznej, przynoszącej spokój i pewność odnalezienia właściwej drogi. Współczesność i cywilizacja skłania się nadzwyczaj często w stronę magii, kosmosu, nieskażonej pierwotności i jej namiastek, upatrując przy okazji w ich mieszaninie substytutu tajemnicy. Widać to na przykładzie kobiecych kręgów opisanych przez Tannę Jakubowicz-Mount. Autorka tekstu twierdzi: „To są znaki naszych czasów. Po wiekach dominacji męskiego ego, my kobiety budzimy się z letargu, a wraz z nami budzi się naturalna duchowość – poczucie połączenia z całą wspólnotą ludzką, ziemską, kosmiczną”. I dalej opowiada: „Czerpiemy z baśni, mitów i rytuałów inicjacyjnych, które pozwalają nam odkryć naszą prawdziwą naturę i przekraczać kolejne bariery lęku przed sobą. Stajemy oko w oko ze swoim strachem, cierpieniem, lękiem przed samotnością, przemijaniem i śmiercią. Wiemy, jak ważne jest, żeby poznać i przyjąć całą siebie. Śpiewamy pieśni swojej duszy. Wiemy, że najważniejsze to siebie samej nie opuścić i nie zdradzić. Towarzyszyć sobie i sprzyjać na swojej drodze życia, aż odnajdziemy powołanie i swoją medicine – własną moc uzdrawiania”. Z jednej strony widać więc potrzebę zaznaczenia swojej indywidualności, z drugiej rozpaczliwą chęć odnalezienia się we wspólnocie. „Zadra” w swojej koncepcji numeru nie opowiada się po żadnej z nich. Sygnalizuje problem. Dostrzegam w tym delikatną sugestię, że doświadczanie obu dróg jest konieczne, że kobiecie niezbędne jest oparcie w drugiej osobie, ale też wyraziste zaznaczenie niezależności. By podjąć próbę znalezienia własnego punktu odniesienia – za cenę osobistych porażek i zwycięstw. I być odpowiedzialnym za podejmowane decyzje.
      W podobnym kontekście można rozpatrywać inne przejawy działalności „kobiecych kręgów” – działania feministycznych grup (tekst Anny Zawadzkiej Feminizm jest zaraźliwy), udział kobiet w średnim wieku w maratonie (tekst Anny Kohli Start z balonami), zajęcia z feminizmu prowadzone w gimnazjach (tekst Ewy Rutkowskiej i Ewy Majewskiej Uczyć dzieci feminizmu) czy kobiecy festiwal Ladyfest (tekst Claudii Snochowskiej-Gonzales Ladyfest). Różne sposoby zaistnienia wspólnotowości pokazują – co wydaje mi się bardzo cenne – nie tylko jasne strony zjawiska, ale także zagrożenia płynące z bezpiecznego i wpędzającego w marazm funkcjonowania w czymś, co niebezpiecznie zbliża się do „koła wzajemnej adoracji”.
      Najciekawsze okazują się jednak, moim zdaniem, teksty prezentujące intrygujące osobowości i stawiające przede wszystkim na indywidualność. Godzien dostrzeżenia jest zwłaszcza dodatek do pisma poświęcony szwajcarskiej pisarce i dziennikarce Annemarie Schwarzenbach, a także artykuł zderzający dwie wybitne kobiety Indii – Indirę Gandhi i Phulan Devi pt. Pani premier i królowa biedaków autorstwa Moniki Bawarczyk. Widać w tym miejscu, że los średniowiecznych czarownic – skazanych za inność na nieistnienie –powtarza się, w metaforycznym sensie marginalizowania wszelakiej inności, współcześnie. Ciągle aktualną pozostaje konieczność domagania się prawa do własnego głosu, a to, co wartościowe, skazane jest na niszowość uniemożliwiającą pełną wypowiedź.
      Los czarownic – jakkolwiek palenie na stosie brzmi dzisiaj dość abstrakcyjnie – okazuje się metaforą przeznaczenia czyhającego na szeroko pojmowaną inność, oryginalność, własne widzenie świata. Wykluczenie i samotność – taką płacono i taką płaci się cenę. „Zadra” próbuje w związku z tym naznaczyć kobiecy świat magią nadzwyczajności. Po to, by los niebanalnych postaci nie okazał się „podróżą bez celu”, dla której jedyną przyszłością będzie zapomnienie. Po to, by czarownic czar pociągał i fascynował, nie stając się przekleństwem losu skazującym na cierpienie. Po to wreszcie, by przynosił życiowe spełnienie. Na ile skutecznie, to się okaże.
     

Bernadetta Darska





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 2 (49) z dnia 12 stycznia 2003