Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 1 (48) z dnia 2 stycznia 2003

PARADA STAROŚCI

– „Portret” –

     Często zarzuca się czasopismom literackim – szczególnie młodoliterackim – że są nierozróżnialne. Pojawiają się w nich te same nazwiska, podobne tematy. Kolejne numery komponowane są wedle identycznej formuły – magazynu (to znaczy, redaktorzy wrzucają do numeru wszystko, co uda im się zmagazynować w ciągu, powiedzmy, kwartału w redakcyjnych szufladach). Inaczej rzecz ujmując, brakuje tym czasopismom wyrazistości, pomysłu, oryginalnej wizji redaktorów. Powyższe zarzuty na pewno nie dotyczą olsztyńskiego nieregularnika – „Portretu”. Każdy numer tego pisma tworzy całość zbudowaną wokół tematu wiodącego, doprawioną zazwyczaj sporą dawką inteligentnej zgrywy. Redaktorzy „Portretu” nie cofają się też przed prowokacjami. A to dołączą do numeru torebkę z wazeliną, to zamieszczą pozerskie zdjęcia swoje i współpracowników opatrzone kabotyńskimi notami biograficznymi. Jednak igraszki „portretowców” nie są wyłącznie sztuką dla sztuki czy sztubacką zabawą, której jedynym celem jest wywołanie skandalu. Składają się na ironiczny – czasami autoironiczny – komentarz do codzienności naszego życia kulturalnego, czasami złośliwy, to znowu nieco histeryczny, zawsze jednak – żarliwy. Możliwe jest to w dużym stopniu dlatego, że środowisko skupione wokół „Portretu” ustawione jest z boku, na – posłużę się określeniem Przemysława Czaplińskiego – „ruchomych marginesach” naszej kultury, bo przecież w tej dziedzinie Olsztyn, mimo starań wielu ludzi, wciąż jawi się jako miasto prowincjonalne.
      Nowy, czternasty już, numer olsztyńskiego pisma już na pierwszy rzut oka wygląda „inaczej”. Ma formę zeszytowego brulionu, jakie znaleźć można było w PRL-owskich sklepach papierniczych: okładka z tektury kiepskiej jakości, wyklejany płótnem grzbiet, kartki w szeroką linię. Do tego numer złożony został czcionką imitującą maszynopis i ma formę pozbawionych paginacji brulionowych zapisków z wypisami z lektur, rysunkami na marginesach, skreśleniami. Zamiast tradycyjnego wstępniaka są zapiski nastolatki, zaczynające się od zdania: „Mam osiemnaście lat i już sam ten fakt nie nastraja mnie optymistycznie”. Zapewne jest w tym kpina z polskich Bridget Jones i różnych młodych gwiazdek literatury, sprzedających nam lekko podrasowane fikcją życiorysy jako – ponoć – pełnowartościową prozę. Kiedyś egzaltowane autorki chowały tego rodzaju zapiski głęboko w szufladach. Szkoda, że te czasy już minęły. Zeszytowa forma nowego „Portretu” stanowi także próbę spojrzenia w przeszłość, bo przecież głównym tematem numeru jest starość – jak to ujęli redaktorzy pisma: „Starość do nieskończoności”.
      Początkowo wydało mi się dziwne, że młodzi przecież „portretowcy” zajęli się takim właśnie tematem. Bo i cóż ciekawego w tej kwestii można dodać choćby po znakomitej książce Ryszarda Przybylskiego Baśń zimowa? Uświadomiłem sobie jednak, że obecnie starość nie jest tylko i wyłącznie problemem ludzi w wieku senioralnym. Żyjemy w czasach, w których młodość zdaje się posiadać nieskończony kredyt zaufania. Więcej nawet, panuje powszechnie coś w rodzaju terroru młodości. Wmawia się nam, że powinniśmy być piękni, zdrowi, zadbani, gotowi w każdej chwili do uczestnictwa w konsumpcyjnym karnawale. Żeby mocno zakotwiczyć się w teraźniejszości, musimy wyrzucić z pola widzenia to, co stare, ułomne, naznaczone śmiertelnością. Reguły gry w teraźniejszość są proste: starzejesz się, nie nadążasz za obłąkańczym rytmem życia, więc odpadasz. I nie ochroni cię siwizna, ani pokaźny bagaż zgromadzonych doświadczeń, który można ewentualnie przekuć w mądrość. Niektórzy chcą grać tak długo, jak się tylko da, zapomnieć o nieodwracalnych wyrokach biologii. To o nich – nieco okrutnie – pisze Grzegorz Kasjaniuk w tekście poświęconym muzyce (Za stary dla rock’n’rolla, za młody by umrzeć…): „Cała plejada gwiazdorów, artystów minionych dekad przedstawia się wizualnie tragicznie. I nie pomoże dobry przebój. Dzisiaj trzeba niestety pokazać się w telewizorze, w teledysku. Budka Suflera, Violetta Villas, Joe Cocker, Cher, Rolling Stones, Deep Purple, Karel Gott to już nie dinozaury, to coś, co śni się po nocach – NIGHTMARES”. Artyści, szczególnie ci związani z show biznesem, starają się ignorować upływ czas, wiedząc, że tylko w ten sposób mogą „pozostać w obiegu”. Trudno się temu dziwić, zważywszy, że starość przestała się kojarzyć z jakimkolwiek autorytetem. Przypomina o tym Ewa Urbańska w artykule Starość i artyści: „Lata 1900-1920 to ostatni moment panowania mistrzów, patriarchów, przywódców grup artystycznych, po nich przyjdą pokolenia równolatków, sfraternizowanych ze sobą profesorów i studentów. Jeżeli bliska im jest starość, to tylko jako malowniczy model”.
      Jednak im częściej, skuteczniej, starość i przemijanie wykluczane są z przestrzeni panujących obecnie dyskursów, tym – paradoksalnie – większa jest siła, z jaką od czasu do czasu przebijają się do naszej świadomości. Starość w sztuce stała się nieomalże skandalem, co doskonale pokazują prace Katarzyny Kozyry. Zmienia się w Obcość, Inność, wymagającą poznania i oswojenia. Bernadetta Darska zamyka obszerny szkic poświecony obrazom starości w najnowszej prozie (Ona jest kobietą, czyli o starości w prozie roczników sześćdziesiątych i siedemdziesiątych) konkluzją: „starość »obchodzi« bardziej prozę roczników siedemdziesiątych, tam pojawia się częściej”. Dlaczego tak się dzieje? Prozaicy z roczników siedemdziesiątych dorastali w czasach terroru młodości, kiedy starości nie wypadało już poświęcać zbyt wiele uwagi. Nie wypracowali więc strategii oswajania upływającego czasu. Można wprawdzie odsuwać od siebie dość skutecznie myśl o nędzach wieku senioralnego (szczególnie jeśli ma się dwadzieścia lat), trudno jednak całkowicie zapanować nad lękiem przed przemijaniem. I właśnie ów nieoswojony lęk raz po raz przebija w tekstach młodych pisarzy. Potwierdza to chociażby opublikowany w „Portrecie” fragment prozy Joanny Wilengowskiej, zatytułowany Zęby II. Dość niezwykła przypadłość narratorki (mimo trzydziestki na karku ma jeszcze cztery zęby mleczne) wrzuca ją w myślenie o przemijaniu, starości. Zacytuję fragment: „Całą drogę ściskałam w ręce ząb. Dziwny to mleczak. (…) Poznał smaki nieznane grzecznym braciszkom, bawił się zabawkami o egzotycznych lub całkiem nieznanych im nazwach. Bawił się nimi do znudzenia, taki młody, a taki stary”.
     Redaktorzy „Portretu” zadbali o to, żeby nie pozostawić czytelników najnowszego numeru pisma wyłącznie po mrocznej stronie przemijania. O tym, że starość wcale nie musi się kojarzyć tylko z chorobami, ułomnością, brzydotą przypomina filozof Lech Ostasz (Spalaj się, starzej się i stawaj się! Przemy-ślenia filozoficzne). Autor wskazuje kilka możliwych dróg, którymi ludzie mogą przejść przez starość: „kontemplacji i medytacji”, „dojrzałej epikurejskości”, „służby ideologii religijnej”, „służby genom”, „smutku i depresji”, „zazdrości, zawiści wobec młodych”. Ostasz jednoznacznie stawia na dwie pierwsze ścieżki, wskazując, iż tylko one mogą przynieść człowiekowi zadowolenia i poczucie spełnienia. Chociaż – zaznaczę – sporo jest w tekście Ostasza tez mocno kontrowersyjnych, jak chociażby ta: „Oblicz starości jest więc wiele. Co głównie je kształtuje? Głównym czynnikiem kształtującym jest to: na ile i jak zaktualizował się wrodzony potencjał jednostki. Na ile ten potencjał i cała jednostka spaliły się. Na ile spaliło się żyjąc. Dlatego systemy ideologiczne nawołujące do nadmiernej rezygnacji, ascetyzmu, »ore et labore« są szkodliwe dla starości. Zasadne jest »przesłanie«: Spalaj się, zużywaj się, a dobrze się zestarzejesz”.

Robert Ostaszewski


Tekst Roberta Ostaszewskiego miał swoją premierę na łamach „Gazety Wyborczej”, patrona medialnego Witryny Czasopism.pl


Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 1 (48) z dnia 2 stycznia 2003