Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 34 (45) z dnia 2 grudnia 2002

KRAJOBRAZ PO GDYNI

– „Kino” –

     Listopad miesiącem polskiego kina – taki górnolotny wniosek można wysunąć po przejrzeniu prasy filmowej, choć powód jest prozaiczny: termin gdyńskiego festiwalu (koniec września) i cykl wydawniczy miesięczników. Sięgając po listopadowe „Kino” zastanawiałam się, czy krajobraz po Gdyni wpisuje się w smutek miesiąca, czy może (wersja optymistyczna) go rozprasza. Spróbujmy go nakreślić.
      Kiedy niemal rok temu ówczesny minister kultury, Andrzej Celiński, dosyć ostro potraktował środowisko filmowe, likwidując m.in. Komitet Kinematografii, rozległ się lament, że to gwóźdź do trumny polskiego kina. Wydawało się wtedy, że w tej sytuacji nie odbędzie się gdyński festiwal, bo nie będzie co pokazywać. Obawy okazały się przesadzone: do głównego konkursu zgłoszono 21 filmów (część to produkcje telewizyjne). Niestety, tradycyjnie ilość nie przechodzi w jakość – z zamieszczonego w numerze rankingu wynika, że połowa z nich nie zasługuje nawet na mocną „trójkę” (skala 1-6) i nie dotyczy to wyłącznie obrazów młodych, mało doświadczonych twórców.
      Honor „starych” (klasyków?) ratuje przede wszystkim Dzień świra Marka Koterskiego. Jerzy Płażewski komentując festiwal (Krokodyl a sprawa polska) w pełni popiera werdykt jury, podkreślając, iż jest to film pokazujący ...krokodyla. Krokodylem jest „wielki temat współczesny”, przedmiot pożądania wszystkich krytyków przygniecionych filmowymi adaptacjami klasyki literackiej. Okazuje się – jak wynika z tekstu – że żądanego gada, raczej w częściach niż w całości, można w kilku polskich filmach zobaczyć. Z różnym zresztą efektem, bo odmienne są intencje twórców sięgających po współczesne tematy. Według Płażewskiego o wiele lepiej przemawia do widzów metaforyczne obrazowanie konfliktów naszej współczesności niż niemal dosłowne ilustrowanie sensacyjnych nagłówków gazet. Innymi słowy: wolimy śledzić losy bohaterów Mojego miasta Marka Lechkiego niż podziwiać spryt komputerowych geniuszy w Hakerze Janusza Zaorskiego. Nic dziwnego, bo przecież więcej wśród nas jest takich, którzy nigdy nie opuszczą swojej smutnej kamienicy niż przebojowych hakerów potrafiących włamać się do rządowych baz danych.
      „Idą młodzi” – takim szyldem opatrzono w „Kinie” grupę tekstów poświęconych filmom młodych reżyserów (trzeba zastrzec, że ów epitet niekoniecznie odnosić trzeba do metryki), pokazywanym zarówno w Gdyni, jak i w Koszalinie na Międzynarodowym Festiwalu Debiutów Filmowych w ramach Koszalińskich Spotkań „Młodzi i Film” (o imprezie, jej historii i tegorocznej edycji traktuje tekst Piotra Pawłowskiego). Najbardziej znaczący jest tytuł tekstu Bożeny Janickiej: Już są! Oni, czyli młodzi reżyserzy, głównie po szkołach filmowych (spośród siedemnastu debiutantów w dwóch gdyńskich konkursach tylko trzech było autentycznie offowych, czyli bez stosownego wykształcenia), szukający swojego miejsca w polskim kinie. W głównym jego nurcie odnajdzie się pewnie kilku, a reszta? Część może tego nawet nie chcieć, zadowalając się robieniem filmów dla elitarnej publiczności festiwali kina niezależnego, zaś innym po prostu się nie uda, niekoniecznie z powodu braku talentu, tylko np. odważnego producenta i dystrybutora.
      Potencjalnie największe szanse mają laureaci, zarówno Gdyni, jak i Koszalina (miejmy nadzieję, że festiwalowa zasada, dotycząca głównie aktorów, w myśl której nagrodzony nie dostaje nowych propozycji – przestała obowiązywać). Wśród nich – Piotr Trzaskalski, którego obsypany gdyńskimi laurami Edi wygrał potem prestiżowy Warszawski Festiwal Filmowy i został polskim kandydatem do oscarowej nominacji. Oczywiście marzy nam się noc zarwana przez hollywoodzką galę z polskim akcentem, ale trzeba pamiętać o tym, że w kategorii najlepszego filmu zagranicznego wygrywają obrazy artystycznie znaczące, ale też – odpowiednio wypromowane. Nominację do studenckiego Oscara parę lat temu dostała za Pańcię Iwona Siekierzyńska, której debiut pełnometrażowy, Moje pieczone kurczaki, nagrodzono na obu imprezach, podobnie jak Moje miasto Marka Lechkiego – oba filmy można było obejrzeć w telewizyjnym „Kocham kino”, w ramach cyklu „Pokolenie 2000”. Według Płażewskiego warto zapamiętać też nazwisko Artura Więcka, którego Anioła w Krakowie nagrodziła koszalińska publiczność, i Radosława Markiewicza, autora Złomu. Ten ostatni film dostał nagrodę specjalną w konkursie Kina Niezależnego, zaś główna przypadła Kobiecie z papugą na ramieniu Ryszarda Macieja Nyczki. W numerze, obok recenzji nagrodzonych filmów, są wywiady z twórcami, które warto przeczytać, by dowiedzieć się, co i kto kształtuje wrażliwość młodego reżysera i jak trudno jest zadebiutować.
      To, czy nagrodzeni młodzi nakręcą kolejny film, w głównej mierze zależy od tego, jak wyglądać będzie polska kinematografia. Zamieszczony w numerze wywiad z ministrem Waldemarem Dąbrowskim – napawa nieśmiałym optymizmem, bo zamiast Komitetu Kinematografii, którego formuła już się przeżyła, powstanie Instytut Sztuki Filmowej, który wspierać będzie produkcję filmów i odbudowę kultury filmowej w Polsce. Plany ministra niewątpliwie cieszą – oby udało się zrealizować przynajmniej ich część.
      Krajobraz po Gdyni nie przypomina rajskiego ogrodu, ale daleko mu do pobojowiska i zgliszcz. Brakuje mu jednak ważnego elementu – kobiet. Bożena Janicka w swoim felietonie Baba z wozu zwraca uwagę na fakt nieprzyznania w Gdyni nagrody za pierwszoplanową rolę kobiecą i robi krótki przegląd bohaterek pokazywanych filmów. Wnioski są nieciekawe: brakuje interesujących postaci kobiecych. A przecież parę lat temu Andrzej Wajda pytany, kto byłby bohaterem trzeciej, po Człowieku z marmuru i Człowieku z żelaza, współczesnej części tryptyku, odpowiedział, że kobieta. Zatem gdzie te baby, przepraszam – kobiety? Może na przyszłorocznym gdyńskim festiwalu…
     

Katarzyna Wajda





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 34 (45) z dnia 2 grudnia 2002