Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 33 (44) z dnia 22 listopada 2002

ROZBIĆ CODZIENNOŚĆ, ALE NAJPIERW JĄ WYTRZYMAĆ

– „FA-art” –

     Gdyby prozę najnowszego, podwójnego numeru „FA-artu” czytać w kontekście tekstu Krzysztofa Uniłowskiego Cała prawda o „prozie środka”, dałoby się dostrzec między opublikowanymi tekstami wyraźne analogie, choć ani Uniłowski nie pisze akurat o tych tekstach, ani owe teksty do „prozy środka” trudno zaliczyć. Wyszłaby jednak na wierzch może niekoniecznie „cała prawda”, ale na pewno jedna z możliwych jej wersji. Okazałoby się, że tendencją dominującą w prozatorskich tekstach „FA-artu” jest nakierowanie na przestrzeń między literaturą wysoką i niską, niewyartykułowana (choć istniejąca) chęć zapełnienia literackiego „środka”.
     Jednakże właściwym znakiem rozpoznawczym większości tekstów prozatorskich tego numeru jest „niespełnienie” – zapis chaosu rzeczywistości, poczucia zawieszenia między skrajnościami oraz szczere pragnienie nadania sensu sobie, światu, relacjom z innymi ludźmi. Kończy się jednak na pragnieniu – pozostaje zadowalanie się substytutami znaczeń, obłaskawianie połowiczności egzystencji. Zamiast konkretu – jawne oszustwo powierzchownych przeżyć i dominacja pozoru.
      Waldemar Bawołek w opowiadaniu Rap time usiłuje zatrzymać otępiałą karuzelę zwyczajności, powtarzalnych gestów i rytuałów, przełamać alkoholowe zmęczenie w trakcie picia i po (na kacu, rzecz jasna). Kilka obrazków „z życia wziętych”, przywołanych z pamięci na zasadzie działania klatek filmowych, buduje rzeczywistość bez stałego punktu zaczepienia, bez możliwości azylu „między jedną a drugą butelką”, między jedną a drugą znajomością zawieraną przy łyku piwa lub wina na ławce w parku, w końcu – między smętnym wspomnieniem bombardującym coraz bardziej ociężałą głowę a pasywnym „tu i teraz”. W desperackich akcie samoświadomości, że dzień następny nie przyniesie żadnej zmiany, jeden z bohaterów wypowiada sakramentalne słowa: „Dobra, ja spierdalam, jutro wcześnie trzeba wstać do roboty”.
      Chciwość autentyczności i pragnienie prawdy, a przy tym perfidne wybieranie niewłaściwych dróg, to przewrotne przeznaczenie bohatera Lekkich i śmiertelnych – fragmentu powieści Marka Głowackiego. Nagłe zachłyśnięcia małymi, prywatnymi objawieniami, kumulującymi się w ironicznej postaci Sin Bada (bajkowej niegdyś postaci), prowadzą do fundamentalnego poczucia lęku i straty. Sin Bad Głowackiego cierpi z powodu utraty kobiety, tępi pedałów, szuka okazji, by napić się wódki, a przede wszystkim zatraca się w natłoku zdarzeń doświadczanych niejako na własne życzenie. W końcu nie pozostaje mu nic innego, tylko wykrzyczeć żenująco patetycznie i świadomie obłudne: „A mam was w dupie. Pierdolcie się złamasy, ja do was grzecznie z kulturą, a wy deprecjonujecie moje poczucie własnej wartości, skurwysyny, żebyście na adidasa sczeźli, obrzydliwi mineciarze, nie chcę waszych zasyfionych pieniędzy... zresztą i tak idę rzygać – zostawiam ich w osłupieniu”.
      W podobnym klimacie beznadziei i braku wyjścia z marazmu codzienności utrzymany jest parateatralny tekst Grzegorza Wróblewskiego pod mylącym nieco tytułem Przesilenie. Wbrew zapowiedzi, przesilenie się nie pojawia. Dokonywanie wyboru stanowi źródło kolejnego zapętlenia. Złudna atrapa życia wywołuje jedynie absurdalne zmęczenie. Dodatkowo emocjonalnie trudną sytuację bohaterów wzmacnia poczucie starości i osamotnienia. Jedynym stałym punktem, do którego można odnosić teraźniejszość jest czas przeszły – obsesyjnie powracające wspomnienia. Wzajemna relacja kobiety i mężczyzny wkracza w uzależnienie wynikające nie tyle z pozytywnych emocji, co z przydzielenia ról i kontraktowego traktowania związku, dwuznacznego wtłoczenia siebie w inność, by nadać własnej egzystencji pozór głębi i celowości. Szybko okazuje się jednak, iż próba racjonalnego „zakotwiczenia się” w świecie, zbliża bardziej do obłędu niż sensu. Zatem kolejna sytuacja bez wyjścia. Pozostaje wcielać się w nowe role, szukać, grać, próbować i znowu czuć, że i „rola” nie ta, i „film” tym bardziej nie ten.
      W opowiadaniach Jerzego Franczaka zwykłe zdarzenia i rzeczy mają stanowić o istocie egzystencji. Autor uparcie penetruje świat spraw oczywistych, by doszukać się w nim jakości dodatniej, czegoś, co mogłoby „scementować” jego życie z życiem innych ludzi. (To chyba najbardziej „pozytywne” teksty w najnowszym „FA-arcie”.) Finał jest przewidywalny – plus zmienia się w minus, pozytyw w prześmiewczy negatyw doznań. Powtarzalność, banał, marazm – w ten sposób wygląda świat nie tylko na górskiej wycieczce w Opowieści pielgrzyma, ale także w Gawędzie o artystach. Jakże to znane: kolejne antologie, w których drukowane są wiersze i których nikt prócz autorów nie czyta, siedzenie przy piwie i na końcu – próba rzygania, ale nawet tego nie da się tu zrobić możliwie dosadnie, nawet w rzyganiu nie można się na chwilę odnaleźć. „Wpycham sobie palce do gardła – nadaremno. Jestem sam – ja sam i ciemność. Nie ma spać, nie ma oddychać, nie ma żyć”.
      Z kolei Cezary K. Kęder w kolejnej, czwartej części User-friendly fire i Adam Ubertowski w Kameradce pokazują jałowość interpersonalnych kontaktów, damsko-męskich relacji utrzymanych w konwencji intrygujących spotkań, a w efekcie kontynuowanych z nudów. „Z braku laku”, z zachłannego zadziwienia innością (sic!). Konwencjonalność, której nie chce się już przełamywać i która nawet przechodząc w rejony „teoretycznie spontaniczne” pozostaje wypełnianiem z góry ustalonych przewidywalnych ról. Rzecz ciekawa, że uzyskiwany przez Kędera w poprzednich częściach dzięki wariacjom na temat „ja – ty – on” efekt pulsowania narracji, w tej części doprowadza do osobliwego rozprężenia akcji. Nad wszystkim panuje pełen stoickiej zadumy narrator. Może właśnie w tym tkwi Kęderowe poczucie beznadziejności i zagubienia – w przedstawianiu sytuacji pozornie znanej, bezpiecznej, oswojonej, ale w przytłaczający sposób przewidywalnej.
     Tekst Grzegorza Jankowicza pt. Koniec poezji? (Andrzej Sosnowski i literatura wyczerpania) zdaje się również korespondować z chaosem poszukiwań, nie przynoszących żadnych konkretnych, zadowalających efektów. Pytanie o koniec – niezależnie od tego, na ile sensownie brzmi ono w stosunku do literatury – pojawia się zawsze, gdy nie ma wyjścia z zaistniałej sytuacji lub trudno owe wyjście znaleźć. Stąd wniosek, że poczucie bezradności stymuluje skłonność do ferowania wyroków i ostatecznych rozwiązań.
      Gdyby iść dalej tym tropem, również fakty z życia tzw. światka literackiego, komentowane w felietonach Roberta Ostaszewskiego, dowodzą bezradności jej uczestników, a i względności sądów o literaturze. Przykładem Jerzy Sosnowski, który zdobył nagrodę im. Kościelskich za Wielościan, a do Nike nie dostał nominacji. Ostaszewski zadaje w związku z tym retoryczne pytanie: „W takim razie czy powieść ta to rzecz wybitna, czy nie? A może była wybitna kilka miesięcy temu, a teraz już jej termin do intelektualnego spożycia nieodwołalnie minął?” Konkluzja która pojawia się zaraz potem nie nastraja optymistycznie, a zarazem udowadnia, że wcale nie tak łatwo znaleźć wyjście z patowej sytuacji: „Przypadek Sosnowskiego kolejny raz pokazał, że nie ma żadnych kryteriów, a o wszystkim decyduje przypadek albo – jak kto woli – smak ludzi ustalających ranking”.
     Publikacje „FA-artu” krążą więc w zaklętym kręgu chaosu i pustki obejmującej literaturę, krytykę i samo życie. Porzućcie nadzieję, wy, którzy jednoznaczności i pewności poszukujecie! – chciałoby się wykrzyknąć. Czy zostaje więc tylko rozłożyć ręce i powtórzyć frazę zapożyczoną przez Ostaszewskiego z książki Sosnowskiego: „To wielki problem nas wszystkich”? Jestem przekonany, że nie. Pazerność zagarniającej nas codzienności wyjdzie jej bokiem. Wypluje nas pewnego dnia w – jak piszą początkujący, więc rozkosznie poważni poeci – mroczną stronę metafizyki. Moment jest szczególny, najnowszy „FA-art” to pokazuje: piszącym przyjdzie albo obumierać na mieliźnie „niepewności”, albo z tej „niepewności” wyciągnąć wnioski i stworzyć światopoglądowy kościec dla dalszych realizacji literackich (niekoniecznie „wypośrodkowanych”). Mówiąc wprost: trzeba rozbić codzienność, ale najpierw ją wytrzymać.

Mariusz Sieniewicz





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 33 (44) z dnia 22 listopada 2002