Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 30 (41) z dnia 22 października 2002

MAŁA, UNIWERSALNA

– „Dekada Literacka” –

     Mogłoby się wydawać - nic bardziej oczywistego w tym, że na początku lipca tego roku odbyło się w Krakowie sympozjum Między prowincją a Europą. Uniwersalizm czy „mała ojczyzna” zorganizowane przez wydawcę „Dekady Literackiej” i Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej. Ile to już razy w ciągu ostatnich kilkunastu lat podobne inicjatywy - idzie mi o temat – zmuszały do ćwiczeń stylistycznych ludzi pióra, chętnie zwących się intelektualistami? A jednak po lekturze zamieszczonych w nr 2-3/2002 „Dekady Literackiej” tekstów trzech wystąpień oraz dodanego do nich artykułu Roberta Ostaszewskiego można sądzić, że miało miejsce pewne wydarzenie. Wydaje się bowiem, że była to ostatnia lub jedna z ostatnich konferencji na podobny temat i ostatni bądź jeden z ostatnich takich bloków tematycznych. Ja w każdym razie nie wyobrażam sobie kontynuacji.
     Rzecz nie w tym, że jeszcze kilku takich konferencji i bloków tematycznych zorganizować by się nie dało. Idzie o to, że materiały, które opublikowała „Dekada Literacka”, jednoznacznie wskazują na zmierzch pewnej mody, a co za tym idzie ostateczne wyczerpanie się źródła inspiracji czy też, wprost mówiąc, definitywne rozmycie się napędzającej dotychczasowe dywagacje opozycji uniwersalizm - mała ojczyzna.
     Rozpoczynający blok tekst Stanisława Piskora nosi tytuł Uniwersalizacja lokalnego i w konkluzji przynosi propozycję używania zamiast opozycji prowincja - Europa czy uniwersalizm - małe ojczyzny zgrabnej zbitki pojęciowej „geokulturowa wielokulturowość” (czy nie lepsze byłoby jednak „multi-kulti”?) mającej oznaczać skutek „powszechnie znanych interferencji kulturowych”. Autor daje przekonywające przykłady owych interferencji i stwierdza: „geokulturowa uniwersalizacja lokalnego wymaga oczywiście głębszej samoświadomości kulturowej niż barwne zróżnicowanie na poziomie etnograficznym, ale właśnie z tego powodu zawiera w sobie także element uniwersalny; nie tracąc waloru lokalności choćby z powodu tożsamości miejsca”. Co by to miało znaczyć w praktyce, nie do końca jest jasne, ale w każdym razie autor przestrzega przed wspomnianymi opozycjami „które nie zmierzają do redukcji sprzeczności i konfliktów nadchodzącego czasu”.
     Drugi z kolei tekst, Włodzimierza Maciąga Mała ojczyzna i kondycja ludzka, przynosi stwierdzenie, że przy założeniu, iż to osobowość danego człowieka ma być objaśniona zajmującą nas tu opozycją, to jawi się owa opozycja jako „fałszywa i, co za tym idzie, myślowo jałowa”. Ten kategoryczny sąd nie znaczy jednak, że autor odrzuca ideę małej ojczyzny. Wręcz przeciwnie nawet, wydaje się mu ona przydatną i wartościową, ale niestety dosyć pokrętną się do tego dochodzi drogą rozumowania. W rezultacie tekst epatuje swego rodzaju wisielczą wesołkowatością – autor wychodząc od rozpoznania „świadomości »jako ciężaru nie do zniesienia«”, świadomości niosącej poczucie obcości wobec otoczenia, ludzi i rzeczy, poczucie niezrozumienia, albo wygnania i samotności” daje wpierw gruntowną krytykę idei małej ojczyzny jako fałszywego pocieszenia. A w ostatnich partiach swoich wywodów dochodzi do wniosku, że „powinność, jaką w naturalny sposób rodzi idea małej ojczyzny”, jest „rodzajem wyroku”, jest „bezdyskusyjna” i jako taka „może być rozumiana jako rodzaj oparcia”. Tych pozornie obiektywnych „wyroków”, które mogą dać - i niektórym pewnie dają - poczucie oparcia w rzeczywistości, można, zdaje się, bez trudu wymienić więcej. Nigdy nie miałem skłonności do ich apologizowania, więc i do tak ujętej idei małej ojczyzny także nie poczułem się przekonany.
     Kilka luźnych myśli o „małej ojczyźnie” autorstwa Gabrieli Matuszek, to ostatni tekst w bloku pochodzący z lipcowej konferencji. Autorka odnosi się do literatury „ostatnich lat” przypominającej „splątany gąszcz korzeni rozmaitych drzew, posadzonych własną lub cudzą ręką”, a wywody puentuje tak: „Receptą na literacki sukces może być pisanie o utraconym miejscu, któż z nas bowiem takiego miejsca nie utracił? Nostalgia zamyka jednak drogę do pozbawionego uprzedzeń obcowania z teraźniejszością. Nie ufajmy także tym, którzy we własnej prowincji sytuują środek świata. Prawda o świecie rodzi się na styku różnych perspektyw i oglądów świata, w ustawicznym dialogu między centrum i peryferiami. Uważajmy, aby żaden z tych ponętnych mitów nie stał się rodzajem praktykowanej utopii.” A zatem - ani uniwersalizm, ani mała ojczyzna, tylko dialog. Nienowe, ale też niegłupie. Co prawda chwilę wcześniej autorka zauważa, że „prowincjonalne małe ojczyzny mają także tę zaletę, że pozwalają się dobrze sprzedać”, a wykorzystywanie w celach komercyjnych (dostajemy też dodatkowy przykład muzyki folk) trudno nazwać dialogiem, ale w tych trudnych, konsumpcyjnych czasach nie należy na idee zbytnio wybrzydzać. Dialog zatem!
     Robert Ostaszewski, odnosząc się do dyskusji Literackie rozrachunki ze środkowoeuropejską mitologią, która odbyła się jak konferencja Między prowincją a Europą – w lipcu 2002, ale w krakowskiej Willi Decjusza, przekonuje jednak, że „problematyka, którą jeszcze kilka lat temu traktowano z całym nabożeństwem, budzi teraz coraz częściej ironiczne uśmiechy”. Jest chyba za późno na dialog między centrum i peryferiami, który proponuje Gabriela Matuszek, małe ojczyzny zostały skonsumowane w sosie środkowoeuropejskim przez speców od polityki i sprzedaży książek. „Dlaczego tak szybko skończyła się zawrotna kariera literatury małych ojczyzn? Czy przyczyn tego zjawiska należy szukać w specyfice tej literatury, czy też poza nią, na przykład w działalności polityków albo przeobrażeniach społeczeństwa?” – pyta Ostaszewski i w swoim tekście zatytułowanym Lokalni hodowcy „korzeni” daje odpowiedzi. Diagnoza jest jednoznaczna: literatura małych ojczyzn jako gatunek ma jeszcze w sobie pewną potencję rozwojową, ale jako że od początku była na nią nakręcana koniunktura polityczna, tylko sygnały polityczne mogą ją do rozwoju zmusić. Ostaszewskiemu nie idzie o politykę prowadzoną przez lokalne samorządy: „impulsu ideologicznego” może dostarczyć na przykład „wejście Polski do Unii Europejskiej, bo wtedy rozmaite ugrupowania polityczne zechcą zapewne zagrywać kartą regionalizmu”.
     Kontynuować zatem dyskusji o opozycji uniwersalizm - mała ojczyzna raczej nie sposób, jeśli liczy się na jakiekolwiek pożytki intelektualne. Mała ojczyzna rozumiana jako pewne wyobrażenie o świecie, to, generalizując nieco, pokój z telewizorem, komórką i włączonym w sieć komputerem (lub w wersji minimum kombinacja komórka - telewizor). Jako taka jest ona idealnie uniwersalna i jednocześnie absolutnie lokalna. Życie w utopii technologicznej zniwelowało bowiem problem bliższych i dalszych sąsiadów: dla tych zza ściany, dla tych z sąsiedniej ulicy i tych zza zagranicy jesteśmy równie łatwo dostępni. Pozostał tylko problem: po co? A raczej: co nam zrobią, gdy przyjdą i czy szybko sobie pójdą?
     

Konrad C. Kęder





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 30 (41) z dnia 22 października 2002