Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 25 (36) z dnia 2 września 2002

MŁODE, PONOĆ GNIEWNE

– „Akcent” –

      Zacznę od zagadki. Jakie jest podobieństwo między młodą prozą a naszym parlamentem? Gdybyście mieli Państwo problemy z odpowiedzią, podpowiem: i tu, i tam kobiety są w zdecydowanej mniejszości. Aż dziw, że jakieś oficjalne „ciało”, odpowiedzialne za pilnowanie równouprawnienia kobiet, nie zajęło się tak rażącym przypadkiem dyskryminacji w światku literackim płci niewątpliwie pięknej. Ale żarty na bok… Jak dotąd rzeczywiście objawiło się bardzo niewiele młodych pisarek; dokładniej mówiąc są trzy, które mają już za sobą debiut książkowy: Miłka Malzahn, Ewa Schilling i Joanna Wilengowska. Poza tym jeszcze kilka, których teksty w miarę regularnie pojawiają się w czasopismach literackich. Nic więc dziwnego, że redaktorzy „Akcentu” (nr 1-2/2002) postanowili zaradzić jakoś mizerii w państwie kobiecej literatury. W najnowszym numerze lubelskiego kwartalnika pojawił się spory dział poświęcony „młodym gniewnym”. Co więcej, z okładki pisma dowiedziałem się, że opublikowane w nim teksty młodych prozaiczek reprezentują „nową jakość w prozie kobiet”. Nazwiska „gniewnych” nic mi wprawdzie nie mówiły, ale zaraz rzuciłem się do lektury, mając nadzieję, że czekają na mnie emocje i intelektualne olśnienia równe tym, jakie fundują dramaty buntowniczek i prowokatorek – Sarah Kane, autorki między innymi Oczyszczonych, i Evy Ensler - tej od Monologów waginy.
      Zawiodłem się jednak – w krótkich tekstach Katarzyny Hołdy, Anety Kapelusz, Olgi Masiuk i Barbary Srebro-Fili znalazłem tekstowe chwyty i motywy doskonale znane mi z książek feministek czy też lekko feminizujących prozaiczek. Większość z rzekomych „młodych gniewnych” zajmuje się tym, co jest chlebem powszednim feministek, czyli demaskowaniem stereotypowych wizerunków kobiet i ich ról społecznych. Kobieta ma być piękna, ale niekoniecznie mądra, powinna siedzieć w domu i zajmować się dziećmi, a poza tym bezgranicznie podporządkować się swojemu „panu i władcy” – taka wizja kobiety jest wciąż jeszcze w naszym społeczeństwie mocno zakorzeniona. Te właśnie stereotypy stają się punktem wyjścia tekstowych gier, które z upodobaniem uprawiają młode pisarski prezentowane w „Akcencie”.
     Aneta Kapelusz pisze małe formy bardzo zbliżone do „fractali” Nataszy Goerke, zresztą – wykorzystuje takie same składniki, jak autorka 47 na odlew. Sporo jest w nich intertekstualności (na przykład w tekście Scarlett O’Hairy, historii młodej, niezbyt pięknej kobiety, którą jednak czyni interesującą „bujne owłosienie pojawiające się w najmniej oczekiwanych miejscach jej ciała”), ironii i dowcipu. Z zaproponowanych przez Kapelusz tekstów najciekawszym wydaje się być Mokry tydzień. Jest to podana w pigułce parodia wszelakiej pisaniny á la Dziennik Bridget Jones, przedstawiająca historię kilku Polek, które korzystają ile się da z atrakcji Londynu, zajmując się chlaniem i rwaniem facetów w knajpach. Tyle tylko że i w tym przypadku autorka nie ustrzegła się drażniącej powtórki. Jednym z głównych motywów tego opowiadanka jest miesiączka narratorki. Wydawało mi się, że od czasu sławetnego sporu o „literaturę menstruacyjną”, który rozgorzał w połowie lat 90., nikomu nie przyjdzie już do głowy zbytnie eksponowanie tak zgranego motywu. Cóż, okazuje się, że czym człek im starszy, tym częściej się myli.
     Również „fractalowate” jest opowiadanie Barbary Srebro-Fili Muchomory. Tekst zaczyna się od wypisów z powieści Olgi Tokarczuk Dom dzienny, dom nocny; narratorkę opowiadania niezwykle zainteresował zawarty tam przepis na tort z muchomora. I nie przez przypadek. Narratorka wiąże się z atrakcyjnym i inteligentnym profesorem sztuki średniowiecznej, Paolem, oczarowując go swoją wiedzą i błyskotliwością. Po dwóch latach Paolo zakochuje się jednak w młodziutkiej modelce (wiadomo, że faceci zawsze koniec końców lecą na młodsze, nawet jeżeli te mają „wygląd świeżo wystruganej wykałaczki, zakończonej blond główką”, a inteligencja ich jest „porównywalna do inteligencja ugotowanego ziemniaka”). Narratorka postanawia w czasie pożegnalnej kolacji podać Palowi potrawkę z muchomorów… Co było dalej, tego nie zdradzę, aby nie psuć lekturowej zabawy tym, którzy zdecydują się zajrzeć do tego opowiadania.
     Jedną z ulubionych rozrywek polskich feministek było ostatnio „przepisywanie” i komentowanie bajki o Kopciuszku. Katarzyna Hołda posłużyła się formą bajki, pisząc opowiadanie O życiu. Mało to bajkowy tytuł, to prawda, ale autorka wykorzystuje bajkowy sztafaż, aby przedstawić problem, z którym kobiety muszą się zmagać w życiu jak najbardziej realnym. Królowa, osóbka inteligentna, rezolutna i bezkompromisowa, skutecznie walczy - łamiąc uprzedzenia mężczyzn - o to, aby móc spełnić się i jako kobieta, i jako sprawnie zarządzający państwem król. Jak to w bajce, wszystko kończy się happy endem. Królowa „Do historii przeszła jako pierwsza kobieta, która połączyła rolę matki z rolami papieżycy i cesarzycy oraz z cichym hobby, jakim było dla niej pływanie synchroniczne”. Zarzucić można Hołdzie, że jak na opowiadanie „o życiu” bardzo nieżyciowe są w nim postaci mężczyzna; wszyscy oni są tu idiotami, mięczakami i nieudacznikami. Walcząc z jednymi stereotypami autorka utrwala inne. Ale mimo to tekst Hołdy broni się przede wszystkim dlatego, że jest sprawnie napisany.
     Totalnym nieporozumieniem jest natomiast utwór Olgi Masiuk Żegnam vitam. Autorka próbowała uchwycić w słowa „przestrzeń zawieszenia” bohatera pomiędzy dzieciństwem a dorosłością, moment przejścia, kiedy już nie jest dzieckiem, a jeszcze nie stał się dorosłym. Niewiele z tej próby wyszło. Pomijam już stylistyczne „hafty” (dla przykładu: „każdy ich oddech z powiewem morskiego wiatru wprawiał w ruch żagle piersi”). Masiuk źle ustawiła sobie tekst, narratorem czyniąc starego mężczyznę, wracającego do przeszłości. A żeby swobodnie wczuwać się w najrozmaitsze postaci potrzeba sporo wyobraźni i stylistycznej biegłości – tego na razie Masiuk brakuje.
     Przedstawione przez redaktorów „Akcentu” dokonania młodych, ponoć gniewnych prozaiczek wypadają dość blado, szczególnie na tle pomieszczonych w tym samym numerze przekładów nieco starszych pisarek: Niemki Sylvii Szymanski (ur. 1958) i Holenderki Connie Palmen (ur. 1955). Warte uwagi jest szczególnie opowiadanie Szymanski (tłumaczenia innych tekstów tej pisarki ukazały się wcześniej w „FA-arcie” nr 4/2001) Motel w Żądzokościołach. Narratorką jest młoda kobieta, pracująca jako sprzątaczka w motelu gdzieś na prowincji. Jej życie nie jest zbyt ciekawe, mimo to stara się wycisnąć z niego jak najwięcej przyjemności i radości. Szymanski wprowadza czytelnika w mikroświat kobiety, ukazując jej myśli i pragnienia. Nie ma w tym tekście publicystki, rozczulania się nad losem zniewolonych kobiet, jest za to próba jak najpełniejszego i szczerego (Szymanski - na przykład – w sposób bardzo otwarty i bezpruderyjny przedstawia sferę kobiecej seksualności) opisania życia „żywej”, zwykłej kobiety.
     Być może byłem zbyt surowy dla młodych autorek z „Akantu”. W końcu nie one pierwsze poniosły porażkę, próbując przerabiać feministyczną publicystykę na literaturę. Przecież nawet Kinga Dunin, pisarka, która umie zakręcić frazą i zbudować spójny tekst, nie poradziła sobie z tym zadaniem (mam tu na myśli powieści edukacyjne tej autorki, Tabu i Obciach, o których swego czasu Przemysław Czapliński pisał, iż „z punktu widzenia literackiego to łagodny »obciach«, w którym szlachetność intencji usprawiedliwia szkolarskie rozwiązania”). W naszej literaturze jak na razie zdecydowanie lepiej udaje się pisarkom – choćby Manueli Gretkowskiej, Annie Nasiłowskiej czy Malzahn – oprowadzanie czytelników po kobiecych „światach prywatnych”. A może po prostu nie objawiła się jeszcze polska Angela Carter?
     

Robert Ostaszewski





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 25 (36) z dnia 2 września 2002