Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 24 (35) z dnia 22 sierpnia 2002

NOSTALGIA W DRES CODZIENNOŚCI UBRANA

– „Lampa i Iskra Boża” –

     „Można zajrzeć do gazet sprzed 5 lat i tam sprawdzisz, co ludzie kupowali, gdzie pękła rura na mieście. Natomiast co ludzie czuli — tego nie sprawdzisz. Myślę, że od tego właśnie są opowiadania i powieści. Żeby zanotować pewien stan duszy, sposób myślenia.” — tak Marek Kochan definiuje swoje rozumienie literatury w rozmowie z Pawłem Duninem-Wąsowiczem w najnowszej, „dresiarskiej”, sygnowanej „wiosenne lato 2002”, „Lampie i Iskrze Bożej”. (Dresiarskiej ze względu na okładkę — niebieskie tło i trzy białe paski oraz powtarzający się w wielu tekstach motyw gangsterów, narkotyków, zbijania kasy oraz umięśnionych panów w strojach sportowych.) Dalej, autor Franquizei wyznaje: „Mnie najbardziej interesuje to, co się zmienia. Coś nagle zostało odwrócone, zmienione. Co i jak. Ja siedzę trochę okrakiem”. Paradoksalnie Kochan, jeden z głównych rozgrywających lampowej drużyny, wskazuje również na zmiany, jakie powoli, lecz nieodwołalnie zachodzą w samej „Lampie”. Mam wrażenie, być może mylne, że dokonuje się zmiana graczy, przede wszystkim w prozie pisma. Młodzi autorzy wchodzą na boisko i przechwytują piłkę w grze „o teraźniejszość i realizm”, starzy natomiast siadają na ławce rezerwowych i stają się nostalgikami.
     Zacznijmy od tych, co na boisku. Numer otwiera proza Doroty Masłowskiej Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną, będąca — widzianą oczyma ćpuna-uwodziciela — opowieścią o narkotycznej, imprezowej rzeczywistości. Jednak nie w stylu Piątka i jego Heroiny, o nie! To raczej pełna satyry i ironicznego jadu demaskacja pustki życia od jednej „panienki” do drugiej, od jednej do drugiej „kreski”. I płakać się chce i śmiać się chce na taką codzienność — banalną i prostacką, skleconą z kulturowych klisz, stereotypów i gazetowych poglądów. „Młodzieżowość” w stanie agonii! A wszystko w cieniu „ruskich”, stanowiących synonim tandety i kiczu. Jednocześnie Masłowska bardzo sprawnie operuje stylistyką pubowego mizoginisty — tworząc postać żałosnego macho, akcentuje narkotyczną adorację ducha współczesności: laska, kreska, seks i cynizm.
     Innego rodzaju świat bierze pod lupę Jarek Hebel. Ich dzień powszedni to świat młodego człowieka, któremu zaraz po studiach udaje się zdobyć pracę w Urzędzie Skarbowym. Pierwotna niechęć (bo czyż można wyobrazić sobie coś bardziej nudnego, niż przerzucanie papierków) przeradza się w pochłaniającą bohatera bez reszty obserwację urzędniczek oraz dnia pracy w Urzędzie. Ale!, żeby to jeszcze Hebel wnikał w zawiłości freudowsko-psychologiczne urzędniczej duszy. Nic z tych rzeczy. Im nudniejszych i bardziej prozaicznych rzeczy dotyka narracja, tym silniej wmawia się czytelnikowi, iż oto ma to czynienia z psychologizacją rodem z dziewiętnastowiecznych powieści. Hebel czaruje nudą, narracja klei się do tych samych zdarzeń, słów, jest plotkarsko nużąca i upierdliwa. A i bohater zmienia się w warstwie językowej w rozszczebiotaną cimcirymci. Denerwuje, ale człowiek oczu nie może oderwać i czyta dalej, choć nadto wyraźnie zdaje sobie sprawę, że i tak nic się nie zmieni do końca.
     Między „narkotyczną nudą” a „nudą urzędniczą” jest miejsce na „nudę małżeńską”. Młoda para w Nowym pożyciu Sławomira Shuty’ego decyduje się na dziecko — z nudy właśnie, z nacisków otoczenia, z pragnienia czegoś nowego, co zdławi marazm życia. Jednak zamiast dziecka, kobieta rodzi „zestaw długogrający z zestawem głośnikowym”. Groteska i absurd (skądinąd charakterystyczna dla prozy Shuty’ego) podkreślona zostaje oczywistością, z jaką małżeństwo przyjmuje ten Dar Boży. Jesteśmy społeczeństwem w zenicie konsumpcjonizmu — podpowiada autor — wszystko ulega „promocyjnej” dewaluacji. Nawet sfera sacrum staje się jednym z wielu technologicznych gadżetów AGD.
     Wypowiedziane prawie dziesięć lat temu słowa Gretkowskiej okazują się prorocze i wciąż znajdują swoich apologetów. Supermarket stał się kategorią mentalną. Zagarnia wszystko, mami bogactwem, pieniędzmi, lecz w konsekwencji działa niszcząco. W Muzyce supermarketów Kochana młody trębacz poświęca swój talent na komponowanie muzyki do promocyjnych akcji. Szukając natchnienia, ginie pewnego dnia z rąk ochroniarza posądzony o kradzież batonika. Z kolei Jan Krasnowolski wykorzystuje w Brudnym Heńku scenerię supermarketu do pastiszowej gry z konwencjami filmowymi. Zamiast amerykańskiego sklepu, mamy polski supermarket z krasnalami, zamiast Harry’ego, pojawia Heniek (policjant o wyglądzie dresiarza), zamiast behawioryzmu postaci, „dostajemy” monolog wewnętrzny bohatera. Są też i hamburgery, z tą różnicą, że jeśli Harry’emu służyły, Heńka doprowadzają do ciężkich niestrawności. W pewnym momencie pojawiają się gangsterzy dokonujący napadu — nie na bank jednak, tylko właśnie na supermarket!
     Wystarczy prześledzić miejsce i czas akcji większości opowiadań, żeby przekonać się o charakterystycznej zgodności. Jeśli jest wieczór lub noc to akcja toczy się w pubie, jeśli popołudnie to supermarket. Poranki przynależą albo do pustych pokojów, w których bohater (najczęściej z panienką w łóżku) rozpoczyna swe niewyspane, zmęczone życie, albo willi jakiegoś mafioso urządzonej w złym guście, rzecz jasna.
     „Dresiarską” perełką „Lampy” jest niewątpliwie Ryfa Jana Sobczaka. Uważam, że autor „Dryfu” mógłby pokusić się o scenariusz do polskiego Pulp fiction. Najnowsza proza Sobczaka opowiada o inicjacji młodziutkiego dziewczęcia w świat mafii. Zakochana w swoim idolu, wokaliście popularnej grupy, postanawia uwolnić go od stręczyciela-homoseksualisty — wynajmuje gangsterów za zapłatę ofiarowując samą siebie. Ryfa mieni się stylistycznie niczym żywe srebro powieści kryminalnej, przeradzając się jednocześnie w anty-kryminał. Wszystko za sprawą ironii i hiperbolizacji przedstawionego świata — w dziele mafijnym uczestniczą wszyscy, od podrzędnego ćpuna do księdza Oczko, likwidującego zwłoki w przykościelnej „maszynie do spalania”.
     Jednak w ten „gangsterski” klimat „Lampy” wdzierają się też nuty innej tonacji. Pojawia się kilka tekstów, które przynależą do owych rezerwowych nostalgików. (Z wiekiem dyktat nostalgii w literaturze najnowszej udziela się wszystkim). Żywioł retrospekcji bierze górę — świat postrzegany jest przez pryzmat czasu przeszłego. Zarysowuje się to w przywołanym tekście Kochana Muzyka supermarketów, ulegając dalszej intensyfikacji w utworach Kazika Malinowskiego, Krzysztofa Vargi (zapewne do spółki z Pawłem Duninem-Wąsowiczem), czy Marka Sieprawskiego. Losy bohaterów, ich obecna egzystencja i finansowa kondycja warunkowane są wyborami z przeszłości. Minione uaktywnia się w czasie teraźniejszym, stawia człowieka przed koniecznością zmiany i determinuje jego myślenie. Niezbyt oryginalne odkrycie, ale jeśli z lektury „Lampy” wywiedzione — warte odnotowania.
      Najbardziej nostalgicznym tekstem jest piękne i melancholijne Akwarium Kazika Malinowskiego. Narrator cofa się do czasów dzieciństwa, wspomina okres fascynacji akwariowymi rybkami. Trud hodowli i pomnażania okazów staje się dla małego chłopca źródłem wtajemniczeń o uniwersalnym wydźwięku. Społeczność rybek, pełna rywalizacji, przemocy i patologii, jest antycypacją życia w społeczeństwie ludzkim. Wspomnienie lat dziecięcych wyostrza świadomość prawdy o istnieniu jako „spektaklu ulotności życia i nieodwracalności śmierci”. Świadomość godna Marcelego Prousta!
      „Spektakl ulotności” rozgrywa się również w opowiadaniu Vargi Warszawa jest smutna bez ciebie. Tyle że tę ulotność tworzy niewyrażalne przeczucie straty oraz autodestrukcyjny trybut składany konsumpcji. Coraz mniej uczuć, coraz więcej technologii. Narrator nie pozostawia złudzeń co do nihilistycznego diagnozy teraźniejszości. Nowe gadżety, nowe puby, kolejne imprezy i odgrzewane kotlety anegdot. Nostalgia jest jedyną przestrzenią, w której emocje nabierają żywszych barw. Bez niej — równia pochyła ku nudzie przystrojonej w alkohol i „kreskę”.
      „Lampowa proza” ulega polaryzacji. Dotychczasowi gracze schodzą do szatni i walczą z zadyszką w „cieniu nostalgii”. Ich miejsce zajmują młodsi. Krasnowolski, Masłowska, Shuty, Łuczak, Franczak, Kolbowska to młodzi kandydaci do drużyny selekcjonera Dunina. „Dresiarski” numer należy potraktować jako wewnętrzny sparing, test kontrolny nowych twarzy w starej grze „Lampy” o realizm. Rezultatem rozgrywki może okazać się „bęc zmiana”, którą sygnalizuje napis na okładce pisma.
     

Mariusz Sieniewicz





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 24 (35) z dnia 22 sierpnia 2002