Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 20 (31) z dnia 12 lipca 2002

Gorące problemy

– „Dialog” –

     Redakcja „Dialogu” w numerze 5-6/2002 ogłosiła wyniki organizowanego przez siebie i Teatr Polski we Wrocławiu Konkursu Dramaturgicznego. Pierwszej nagrody nie przyznano, drugą otrzymał Przemysław Nowakowski za Trzy kobiety wokół mego łóżka, trzecią – sztuka Pawła Sali Od dziś będziemy dobrzy. Zainteresowanie, jakie dramat Pawła Sali wzbudził wśród członków jury i widowni Tygodnia Sztuk Odważnych zorganizowanego przez Teatr im. Kochanowskiego w Radomiu, skłoniło redakcję do opublikowania zarówno tekstu sztuki, jak i serii wypowiedzi, skupiających się wokół problematyki przestępczości nieletnich, patologii społecznych, kryzysu wartości i pokoleniowych depresji. Temat ten przewija się w całym numerze, jednak wprost do – jak pisze redakcja w krótkim wstępie – „gorącego problemu społecznego” odnosi się blok tekstów zatytułowany Od kiedy będziemy dobrzy?.
     Sztuką Sali zajęła się najpierw Barbara Fatyga prezentując tekst Etykieta marginesu opatrzony znaczącym podtytułem Uwagi badacza młodzieży. Autorytet badacza młodzieży posłużył wpierw do stwierdzenia, że „Od dziś będziemy dobrzy wydaje mi się bardzo udanym przykładem współczesnej dramaturgii” i napisania kilku akapitów, w których autorka podkreśla sprawność autora i jego wyczucie języka, zwraca uwagę na statyczną sytuację sceniczną, uwypuklającą drastyczność poszczególnych epizodów oraz brak dydaktycznych akcentów. I dobrze, bo Sali należy się pochwała. Mam natomiast wątpliwości, czy z zastosowania warsztatu socjologa do analizy tekstu dramatycznego, wynika cokolwiek prócz skonstatowania kilku prawd nienowych (które przynoszą kolejne partie artykułu): niemożności porozumienia w obrębie obowiązującego systemu aksjologicznego, banalizacji zła, rozpadu norm i wartości zastępowanych użytkową „etykietą” zamkniętych i zmarginalizowanych grup społecznych. Potraktowane tych prawd z całą powaga jako wykładni dramatu mogłoby okazać się mordercze dla ewentualnej inscenizacji. Jednak Barbara Fatyga jako socjolog niewątpliwie daje pewien glejt Pawłowi Sali: dramat przystaje do socjologicznych tez i statystyk.
     Ewa Nowakowska, autorka drugiej wypowiedzi (Od rzemyczka przez koniczka do…?), także socjolog, ciężko wzdycha nad losem młodocianych przestępców („Czy mają szansę na życie w zgodzie ze społeczeństwem – na wolność, pracę, miłość, rodzinę i sukcesy życiowe? Ani obserwacja codziennych realiów, ani wyniki badań pedagogicznych, psychologicznych i pokrewnych nie upoważniają do optymizmu”), podkreśla nieskuteczność działań resocjalizacyjnych i bezradność pedagogów („Oni mają przywrócić społeczeństwu jednostki zdemoralizowane, pozbawione uczuć wyższych, zagrażające swoją agresją bezpieczeństwu nas wszystkich. Czy mają po temu odpowiednią wiedzę, umiejętności, narzędzia? Zawieszam to pytanie bez odpowiedzi.”). Niestety, większość poruszanych kwestii pozostawia się bez odpowiedzi. I trudno się temu dziwić czy oczekiwać czegoś więcej. Choć szkoda, że dialog socjologów z tekstem dramatycznym ograniczył się w gruncie rzeczy do aprobującego przyklepania „słuszności” tekstu Pawła Sali.
     Trzeci w zestawie artykuł Sylwestra Latkowskiego, autora Blokersów (kadry z tego filmu ilustrują szpalty), artykuł pod takim samym jak film tytułem, jest gatunkowo zupełnie odmienny. Autor pisze o swoich doświadczeniach. Byłem. Widziałem. Znam. Przywołuje konkretnych ludzi, ich ksywy, tytuły płyt hiphopowych, osiedla, miejsca spotkań. Ten konkret jest wielkim walorem tekstu, autor nie udaje obiektywnego mediatora, stanowczo staje po stronie „ludzi wkurzonych”. Pisze ostro, w tonie oskarżycielskim, a oskarża media, społeczeństwo, instytucje wychowawcze. Jako jedyny podnosi kwestię hiphopu, jego roli integracyjnej i – poniekąd – terapeutycznej („Młody człowiek potrzebuje przede wszystkim akceptacji. Nie akceptacji w sensie ogólnym, tylko akceptacji dla tego, co robi.”).
     Już poza blokiem Od kiedy będziemy dobrzy? do filmu Sylwestra Latkowskiego nawiązuje Marek Radziwon (Nie wierzcie Teresce). Obszerny artykuł rozpoczyna się od próby rozsupłania semantycznego węzła, w jaki media zmieniły pojęcie „blokersa”. Stwierdziwszy, że termin ten „znaczy tyle, ile akurat chce się przez niego rozumieć i domaga się redefinicji, jeśli ma komukolwiek służyć” autor wymienia sposoby eksploatowania rozmaicie pojmowanego blokersa przez rynek fonograficzny, reklamę, telewizję i sport. To zestawienie świadczy tyleż o żywotnym zainteresowaniu mediów problemami społecznymi, ile o – i na to Marek Radziwon kładzie akcent – cynicznym eksploatowaniu modnych tematów. Dostało się przede wszystkim tytułowej Teresce, czyli nagrodzonemu w Gdyni filmowi Roberta Glińskiego Cześć, Tereska. Autor zmienia szeroki, eseistyczny tok wywodu na recenzencki szturm. Z pasją obnaża mistyfikacje reżysera, zarzuca mu nieudolne wspieranie się cudzymi pomysłami formalnymi (podpieranie się manifestem Dogmy), banalność przekazu intelektualnego, schematyzm fabuły i postaci. Niezaprzeczalny atut filmu – zaangażowanie Aleksandry Gietner i Karoliny Sobczak – określa jako „zabieg reklamowy, który większość recenzentów zechciała określić jako zabieg artystyczny”. Nie zapomina przy tym wytknąć Glińskiemu marnego pedagogicznego efektu jego decyzji. Polemizuje w równym stopniu z artystycznymi decyzjami reżysera, co z entuzjastycznymi opiniami krytyki i decyzją gdyńskiego jury. Nie wiadomo jednakże na czym spoczywa główny ciężar zarzutów. Tytuł zdaje się wskazywać na fundamentalną nieuczciwość twórców filmu, tekst dotyka po trosze wszystkich jego aspektów i w trakcie lektury gubię się w hierarchii stosowanych przez krytyka kryteriów. Najistotniejsze chyba jest, że w całym bloku artykułów poświęconych rozmaitym Tereskom jego wypowiedź jako jedyna zatrzymuje się na poziomie sądów estetycznych. A te są z natury arbitralne.
     Gorący problem to także twórczość Sarah Kane. Po premierach w Teatrze Rozmaitości (Oczyszczeni w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego i 4.48 Psychosis w reżyserii Grzegorza Jarzyny) przetoczyła się przez mniej i bardziej kulturalną prasę nawałnica o niespotykanym dotąd natężeniu. Spazmatyczne zachwyty jednych, gniewne i oburzone gromy innych, zaciekłe polemiki , dyskusje redakcyjne, akty strzeliste i zjadliwe szyderstwa świadczą o tym, że zjawisku nie sposób odmówić energii i siły oddziaływania. „Zjawisko” to wygodne określenie, bo sami adwersarze nie dookreślają często, czy przedmiotem ich sporów jest dramaturgia Sarah Kane, czy wybryki „młodszych zdolniejszych” polskiego teatru. Albo też i zdegenerowane gusta widowni.
     Na łamach „Dialogu” głos w sprawie zabiera Józef Kelera, tytułując swój tekst Grand Guignol na dzień dzisiejszy i już na wstępie streszczając niewtajemniczonym zasadnicze cechy paryskiego teatrzyku grozy (morderstwa, porwania, tortury, duchy itp.). Wielbiciele Sarah Kane wywodzili jej twórczość od Szekspira i Becketta, cóż więc szkodzi przeciwnikom przypisać jej tak niską proweniencję. Bo choć Józef Kelera raz po raz przyjmuje ton pobłażliwego wujaszka („Myślę o niej prawie czule. Myślę o niej stokroć lepiej niż o tych wszystkich samozwańczych spadkobiercach, co z fanfarami i okrzykami eksploatują teraz jej gest nie płacąc za to żadnej ceny.”), to cel jego, skądinąd dowcipnej, wypowiedzi jest oczywisty. Nie poprzestaje zresztą na tytułowym Grand Guignol i mnoży nawiązania: „Miłość Fedry mógłby napisać Giraudoux, który po długim i męczącym śnie obudził się z amputowanym poczuciem humoru”, w Łaknąć „Kane grzęźnie i gubi pantofelki w pogoni za Beckettem, w Oczyszczonych bezwiednie wskrzesza ekspresjonistyczne Ich Drama”. Ta wyliczanka prowadzi do stwierdzenia, że „fabułka dramatyczna, którą sobie Sarah Kane ułożyła, w jakiś niedocieczony dla nas sposób była jej prywatną bajką i była bajką tak własną, że musiała być właśnie w ten sposób napisana”. Efektowna wolta od protekcjonalnej kpiny do pobłażliwego machnięcia ręką na poczynania nadwrażliwej pannicy.
     Do Warlikowskiego Józef Kelera zabiera się z większym respektem. Podnosi jego roztropność, reżyserską sprawność i talent. Nie skąpi przewrotnych pochwał wysublimowanej inscenizacji, a potem wypala z grubej rury serią znanych już zarzutów: intelektualna i emocjonalna pustka, efekciarstwo, epatowanie golizną, hołdowanie modom i schlebianie publiczności, „złaknionej dyskretnej prowokacji”. No i wreszcie sterroryzowanie tejże publiczności, która długo i głośno bije brawo w obawie, że okaże się nienowoczesna. „Chwyciłem pióro z irytacji” – przyznaje Józef Kelera. To chyba całkiem niezła motywacja, zirytowanemu pióru można pozazdrościć werwy i giętkości. Ale sam przedmiot tak zaciętych polemik czeka wciąż na rzetelną, chłodną analizę.

Aneta Kwiecień





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 20 (31) z dnia 12 lipca 2002