Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 19 (30) z dnia 2 lipca 2002

O produkcji mód

„HA!art” – „Fluid” - „Gadki z Chatki”

     Moda w muzyce to haczyk, na który słuchacze się łapią lub który, czasem ostentacyjnie, ignorują. Łapią się lub ignorują po to, by się samookreślić. Ile tych haczyków naprodukowano – w głowie się nie mieści, a lektura pism traktujących o muzyce może dać tylko pewne ogólne wyobrażenie o tych, które są zarzucane.
     
     Technookupacja
     Interdyscyplinarny magazyn kulturalno – artystyczny „Ha!art”, nr 9-10 (2002), donosi w kwestii techno: „Oficjalny wizerunek techno to zimna mroczna, surowa gardziel. Mimo to najczęściej w jej kontekście padają słowa o miłości, pokoju i tolerancji”. Prawda. Choć lekko zaskakująca. A tekst o muzyce, a raczej kulturze techno („kulturze T”) to prawdziwy, pełen podobnie zaskakujących podsumowań rarytas. Nie dość, że opowiada od strony tech-nicznej o muzyce, która zawładnęła tysiącami obywateli świata, nie dość, że ów tekst rozjaśnia mrok owych tajemnych bitów, to jeszcze rozpracowuje ów społeczny komunikat i stara się przewidzieć to, co komu tenże niesie. Jak gdyby poprzez techno-lunetę oglądamy, coraz wyraźniej nieszczęsnych, młodych ludzi, którzy rzeczywistość znają z TV, a miłości nie znają wcale, bo jest ona dla nich zaledwie opętańczą „kopulacją z muzyką”. Wniosek: wszystko co daje swym wyznawcom kultura T to „pozory uczestnictwa”. We wszystkim. W zabawie, w (pozornym) szczęściu, w (pozornych) dionizjach. Wystarczy się przyjrzeć uważnie różnym love paradom, by ów pozór objawił się w całej, przesmutnej okazałości. Agnieszka Kłos, autorka tekstu Pod okupacją techno przypomina też (fachowo), że dwadzieścia lat temu to była awangardowa muzyka industrialna, a dziś jest po prostu najstarszą odmianą tego nurtu. Przyglądanie się zaletom i niebezpieczeństwom poważnego traktowania kultury T niesie ze sobą smutną konkluzję o wyalienowaniu człowieka, o oderwaniu go od świata przyrody i prawdziwych międzyludzkich relacji. Próba nazwania techno, umiejscowienia tego nurtu w rzece wydarzeń, którym jakże często, bezrefleksyjnie ulegamy, to ważny głos. Do wysłuchania. A raczej do przeczytania. Koniecznie.
     „Ha!art” proponuje też tekst pt. Polski rock lat 80. – ekspresja pragnień a ideologia. Rzecz dla fanów polskiego rocka i dla tych, którzy nie wiedzą, jaki styl winny mieć prace magisterskie. Straszliwe, naukowopodobnie nudy. Może i temat nie taki znów rozrywkowy, jak by się wydawało. Z interdyscyplinarnych stron „Ha!artu” wyłania się też postać młodego kompozytora (muzyki nierozrywkowej) Wojciecha Widłaka i wydawcy-muzyka-animatora polskiej sceny niezależnej – Łukasza Pawlaka. Ten ostatni zajmuje się muzyką elektroniczną, ambientalną i rytmiczną, tworzy w sposób oryginalny, wydaje „płyty na dobranoc”, ogólnie: prezentuje podejście alternatywne do rynku muzycznego. Jak najbardziej warte zauważenia. Na koniec młody poeta, Kuba Niklasiński, prezentuje (w sposób poetycki) Trzynaście sposobów słuchania muzyki i z tego nic nie wynika, więc miłośnik czytania o muzyce może szybko pochwycić następne pismo.
     Dajmy na to, że będzie to „Fluid” (nr 5/2002), bo ów miłośnik dał się skusić kolorową okładką, ładnym papierem oraz nie przytłaczającą grubością pisma.
     
     Z ery kiczu
     Najpierw „Fluid” serwuje trochę aktualnych DJ-plotek i poznajemy Marcina Kozłowskiego, który jest znanym berlińskim DJ. Jesteśmy też zachęceni do wysłuchania najnowszych nagrań DNTEL, no a dalej – zapowiadany okładką skok w głębokie i kiczowate lata 80. Stroje, nastroje i nade wszystko: muzyka.
     Ale po kolei: Cień dekady przesytu to rozmowa m.in. z Barbarą Hoff i Jerzym Antkowiakiem, ilustruje te rozważania, a raczej wspominki zdjęciowy zestaw gadżetów, ikon lat 80. Na łamach powracają takie postaci jak Limahl, Shakin Stevens, Modern Talking, Samatha Fox, Sabrina i wydarzenia tak przełomowe jak katastrofa Challengera, wynalezienie Kostki Rubika oraz Pierestrojka. Jest też rozmowa z Sandrą, tą która w 1985 śpiewała przebój Marija Magdalena. Właśnie nagrała nową płytę, lecz nie jest rozmówczynią frapującą, co do nowego albumu – o frapowaniu też nic nie wiadomo.
     Zatrzymać się za to można przy tekście Funk lat osiemdziesiątych. Rzecz o Rogerze. Należy też (koniecznie) przeczytać rozmowę z Markiem Niedźwieckim, który jest rozmówcą wielce frapującym , nawet jeśli rozprawia o muzyce lat 80. Trochę wspomina, trochę nawiązuje do współczesnych wykonawców i do tego, jak dziś brzmią echa muzyki która panowała w owych latach. Wyszło na to, że tylko George Michael obronił się jako artysta. Można się ponuro nad tym zadumać lub uśmiechnąć z przekąsem albo sięgnąć po ostatnie nagrania tegoż. Dla poszerzenia horyzontów.
     Najwyższy czas zatem, by zmienić pismo i odpłynąć jak najdalej od sezonowych mód. Najwłaściwszy chyba będzie folklor.
     
     Wśród folkowych fonogramów
     Dwumiesięcznik „Gadki z Chatki” nr 37 (2002) jak zwykle nie proponuje miałkiej konsumpcji folku. Możemy zatem zgłębić problem „sacrum z kulturze ludowej”, poznać wizję ludowej filozofii życia, odkryć biomuzykę, zapoznać się z fenomenem grupy Ethno Trio Troitsa, warszawskiego Targówka i zakazanych, włoskich piosenek mafijnych.
     Lecz przede wszystkim można się zorientować, jaki jest Folkowy Fonogram Roku 2001, co zawiera i czym zachwyca. Taki wgląd w sferę folkowej fonografii wiele tłumaczy, wiele określa i wręcz nadaje kierunek nazwijmy to… modzie na muzykę korzeni. Konkurs na fonogram roku i konkurs wykonawczy „Nowa Tradycja” odkrywają, a co ważniejsze: skutecznie upowszechniają folklor. Wśród 14. konkursowych albumów nagrodzono Kapelę Brodów, grupę Sarakina i Kapelę ze wsi Warszawa. Można powiedzieć, że są one modne wśród słuchaczy folku, choć płyta Brodów zawiera utwory z rocznego cyklu liturgicznego, a także kilka melodii weselnych, co nie jest może nazbyt rozrywkowe. Tak czy inaczej, jeśli nagrodzone albumy nie są modne – to powinny być. Nad ich wartością debatowali bowiem nie lada fachowcy, a i koncerty tych wykonawców cieszą się zasłużonym powodzeniem. Wśród ludzi o otwartych uszach.
     Zwycięzcy, czyli Brodowie, o swoich poczynaniach artystycznych mówią skromnie i następująco: „(…) staramy się oddać tę muzykę tak po prostu, bez żadnej filozofii(…)”. Lecz jak wiadomo umiejętności i przygotowanie muzyczne nie zaszkodzą. A wręcz pomogą i wykonawcom, i słuchaczom uznającym ową muzykę źródeł. Bo moda na folk jest inna niż inne mody, może mniej pretensjonalna, może bardziej szczera, kto bowiem bez szczerych intencji i z własnej i nieprzymuszonej woli wytrzyma kilkadziesiąt minut pieśni liturgicznych? No, a profanom zawsze można polecić Brathanki. Zanim zrozumieją sedno sprawy.
     Moda w muzyce to haczyk, na który słuchacze się łapią lub który, czasem ostentacyjnie, ignorują. Łapią się lub ignorują po to, by się samookreślić. Ile tych haczyków naprodukowano – w głowie się nie mieści. Niektóre z nich świetnie i od dawna łapią, niektóre były mniej trwałe i mniej skuteczne. Najważniejsze jest jednak to, że istnieje taka atawistyczna, jakże ludzka potrzeba, żeby produkować kolejne haczyki. Trudno. Ostatecznie moda to nic strasznego.
     

Miłka O. Malzahn





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 19 (30) z dnia 2 lipca 2002