Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 10 (21) z dnia 2 kwietnia 2002

KAKTUS NIE Z TEJ CHATKI

„Gadki z Chatki” – „Kaktus”

     „Gadki z chatki” to pismo czarno–białe, folkowe, muzyka źródeł pulsuje w nim rytmicznie jak krew, a „Kaktus” to wytwór na wskroś współczesnego fokloru miejskich aglomeracji, kosmopolityczny i kolorowy aż po wręby. I to są dwa odniesienia do rzeczywistości pełnej brzmień. Zaledwie dwa. Dwa pozornie tylko różne pisma naprawdę różnie donoszą o dźwiękach, z którymi przyszło nam współistnieć.
     
     Chatka po bułgarsku
     35/36 numer pisma folkowego „Gadki z Chatki” jest probułgarski i najogólniej rzecz ujmując - postfestiwalowy. Najpierw wpada się w trzy płyty polecane przez Chatkę. Krążek grupy Yarehma, „Kujawy” z Kolekcji Muzyki Ludowej Polskiego Radia i nagranie Kapeli Drewutnia elegancko goszczą na pierwszej stronie. Notatki o zawartości płyt opatrzone są zdjęciem oraz krótkim opisem i namiarem na dystrybutora, co jest bardzo perspektywiczne w sytuacji, w której tego typu muzyki raczej nie sprzedają przeciętnej wielkości sklepy muzyczne. I dzieje się tak na tej samej zasadzie, na jakiej w kioskach nie można kupić „Gadek z Chatki”.
     Powracając do zawartości pisma: pierwszy tekst dotyczy teorii folkloru. Artykuł Czy trzeba podnosić ludowe do ludzkości Andrzeja Ibisa Wróblewskiego powstał 11 lat temu i nadal jest aktualny. W pewnym sensie. Jako punkt do rozważań nad miejscem muzyki ludowej we współczesności. W tym punkcie czytelnik może poczuć się lekko wyhamowany, lecz nie na tyle, by nie dostrzec rozmowy z Teodosiim Spassowem. Pochodzący z Bułgarii muzyk uważany jest za największego na świecie wirtuoza gry na kawale – jednym z najbardziej archaicznych instrumentów europejskich. Kawał to drewniany flet, wymagający specyficznej techniki gry, obdarzony niezwykle pięknym brzmieniem. Spassow jest twórcą własnego stylu muzycznego. Łączy on tradycyjną muzykę bułgarską z elementami jazzowej improwizacji. Rozmowa z artystą odbyła się z tej m.in. przyczyny, że wystąpił on na „Mikołajkach Folkowych” w Lublinie. Czytelnik nie ma okazji ocenić wirtuozerii gry Spassowa, może natomiast przeczytać kilka jego wypowiedzi, interesujących i na swój sposób doniosłych. Spassow nie boi się bowiem idealizowania swojego zawodu: „(...) przeznaczeniem sztuki jest komunikacja międzyludzka i tworzenie pozytywnej energii. Dawanie miłości ludziom.” Ciekawe jak ma się do tej teorii praktyka?
     Następny tekst również dotyczy kwestii bułgarskich. Można się z niego dowiedzieć wszystkiego o bułgarskiej muzyce ludowej. Niestety, napisany dla fachowców obfituje w liczne opisy podziałów rytmicznych i innych szczegółów harmonicznych. Należy więc do lektur, które koniecznie powinny być ilustrowane dźwiękiem.
     Takiej ilustracji nie wymagały opisy festiwali. Najpierw „Mikołajki Folkowe”. Pierwsza relacja, autorstwa Agaty Witkowskiej, precyzyjnie wymienia kto po kim wystąpił i co na to publiczność (przeważnie i słusznie zachwycona). Nie znudzonego czytelnika może zainteresować fragment o występie Spassowa, o którym dowiadujemy się, że wywołał u publiczności owację na stojąco. Rzadkość na tym festiwalu. I tyle. Kolejny opis „Mikołajek...” wyłania się z rozmowy z współtwórcą festiwalu, liderem Orkiestry Św. Mikołaja, Bogdanem Brachą. Rozważania nie dotyczą wyłącznie festiwalu, ale w ogóle sytuacji opcji ludowej na muzycznym rynku. Bracha uważa m.in., że folk został już dostatecznie spopularyzowany i następnym krokiem w jego rozwoju powinien być uważny dobór repertuaru różnych konkursów i przeglądów.
     Ciekawą rozmowę przeprowadził też Imre Laurinyecz z węgierskim kwintetem „Karpatia”, od dawna nie mającym problemów z repertuarem i popularyzacją. Węgrzy są bardzo znani w swoim kraju. Zespół to skrzypce, lutnia, flety i bębny, lecz nade wszystko „Karpatia” to tancerze. Na „Mikołajkach…” zaprezentowali się wyłącznie od strony muzycznej. Wymóg festiwalu. Niemniej, w „Chatce” artyści opowiedzieli o wszystkich swoich dokonaniach, o pedagogicznych doświadczeniach z ojczystym tańcem, którego uczą m.in. w przedszkolach. Podobno dzięki ich działalności dzieci „ze smutnych automatów do oglądania wszystkiego przemieniają się w ożywionych tancerzy”. Godne polecenia.
     „Gadki…” przedstawiają też wszystkim zainteresowanym Jurija Wydronaka, łączącego tradycyjne motywy muzyczne z rockowym brzmieniem. Białoruski artysta wystąpił, oczywiście na „Mikołajkach…”. Zaprezentował projekt „Juria”, odkrywając nowe możliwości łączeń preferowanych przez siebie brzmień.
     Porzucając „Mikołajki…” czytelnik może zatrzymać wzrok na kiepsko wydrukowanym, choć świetnym zdjęciu. Oto stara Hucułka w stroju ludowym mknie na równie starej karuzeli. Archaiczne siodełka wiszą na niedomalowanych łańcuchach. Bardzo klimatycznie. Opowieść o Festiwalu Huculskim, który się odbył na Ukrainie jest zachęcająca. Mieści się w niej koloryt lokalny imprezy, wydarzenia zakulisowe i naturalnie ujęty entuzjazm oglądającej to wszystko własnymi oczami i uszami Joanny Zarzeckiej.
     Dla entuzjastów folkloru w czystej postaci „Gadki” mają ważną wiadomość: 10–lecie działalności obchodziła Fundacja „Muzyka Kresów”. Były koncerty, podczas których uprawiano wyłącznie śpiew archaiczny, były spotkania na szczycie.
     Pismo przedstawia też miłośnikom muzyki źródeł Krzysztofa Ścierańskiego, gitarzystę znanego przede wszystkim z dokonań w dziedzinie jazzu i najwyraźniej nie odkrytego jeszcze dla rodzimego folku. Nic straconego, jak wykazuje rozmowa.
     Poza tym jest tu ładny opis folkloru na warszawskim bazarze Różyckiego, tekst dotyczy jego historii, a nie współczesności. Potem następuje Punkfolkowy zawrót głowy, pierwsza część opowieści o zapożyczeniach i odniesieniach w obu zazębiających się dziedzinach (z tym, że punk ma, jak wiadomo, większe zęby). Są listy o muzyce, recenzje z koncertów okołofolkowych w stolicy i na samym końcu bardzo pożyteczny kram. Redakcja bezpłatnie zamieszcza ogłoszenia dla muzyków i fanów. Można sprzedać płyty, albo kupić bęben. A jeżeli już mowa o bębnieniu to jest takie
     
     rytmiczne pismo…
     „Kaktus” ukazuje się co miesiąc i nie ma pełnego roku (w sensie długości istnienia). Tak daleki jest w treści od „Gadek z Chatki” jak Nowy Jork od Moskwy. I tak bliski jak centrum handlowe od centrum miasta i dzielnicy blokowisk. I opowiadający o takich rytmach jakie przezornie chowa się w komputerach.
     W nr 1 (9) 2002, jak też i w poprzednich numerach, treści krążą wokół breat popu, rozmaitej muzyki dla DJ i dobrze pojętego clubbing’u. Pismo adresowane do branży DJ-skiej pisane jest oczywiście slangiem. W grafice też jest dość szczególne, adekwatne, więc też nieco traci na czytelności przekazu. Nie szata zdobi „Kaktusa”, a graficzne odniesienia do technik komputerowych. Za to fotografie są odjechane, i to jest miłe dla oka, i czytelne dla czytającego.
     Tenże zresztą szybko trafia na reklamy sprzętu dla DJ, czyli jak piszą autorzy „produkty, dzięki którym się lepiej żyje”. Są to dla przykładu: CDJ-1000: cyfrowy gramofon i reaktor: hicior native instruments. Jasne.
     „Kaktus” jest bardzo anglojęzyczny, do tego stopnia, że można by siedzieć nad nim ze słownikiem. Gdyby nie ten slang środowiskowy. Lecz środowisku nieobcy jest obcy język, chętnie sięga po „Kaktusa” i twardo twierdzi, że jest to jedno z niewielu pism szybko reagujących na nowości rynkowe, co w tej branży jest bardzo ważne.
     Tymczasem na sklepowych półkach z prasą leży nr 1 i żaden inny. Albo inne były lepsze, albo innych nie było. A sprzedawca nie wie. No trudno.
     W piśmie prezentuje się wielu producentów, aranżerów i elektronicznych eksperymentatorów np. O’Rourke, specjalista od „płyt pełnych gitarowo – elektronicznych dekonstrukcji”. Znaleźć tu można tekst o „mieście, słuchawkach i mikropskopie”, którego treścią jest „techno z Detroit, brzmiące jak stylowy jamajski dub”. A tak naprawdę chodzi w nim o nową gwiazdę wytwórni ~scape. Jest też relacja z najnowszej płyty Ruskina i z problemów z jej dystrybucją. Są też fachowe listy „The Best of 2001”. Ważna rzecz. „Kaktus” zauważył muzykę electro, elektronikę, hip hop, Easy Listening, house i techno, avant pop, inny wymiar, rock alternatywny, drum’n’bass. I o takich dźwiękach opowiadają opowiadacze z pisma „Aktivist”, „City Magazin”, z terra.pl, onet.pl, groove control i z Radiostacji, czyli koledzy „Kaktusa”. Najciekawszy i najbardziej reprezentatywny był recenzent kaktusowy. Przy okazji trafnie podsumował pisanie w „Kaktusie” o muzyce: „nieco zniechęceni, od jakiegoś czasu pielęgnujemy w sobie ducha kosmopolityzmu i rodzinny padół interesuje nas coraz mniej”. I rzeczywiście tak jest.
     Oprócz tego natknąć się można na duży tekst o panu Roots Manuva, twórcy najlepszej brytyjskiej płyty hip hopowej tej dekady. Potem jest coś „z padołu”, czyli rozmowa z grupą Lenny Valentino o płycie Uwaga jedzie tramwaj, jest też rozmowa z Fiszem o Fiszu i o hip hopie. Z ciekawostek: opis funkcjonowania jednego sklepu muzycznego w Hamburgu, dosyć dziwnego zresztą. O swojej muzyce i o Björk wypowiada się Aphex Twin. I tak to mniej więcej płynie. No i są też recenzje z płyt, z których żadna nie ma polskiego tytułu, bo też polskie to one nie są. A na zupełnym, zupełnym końcu znajduje się fotoreportaż z koncertu ze świata nowoczesnych brzmień. Dużo czerwieni, trafnie uchwycony sprzęt, zamglony tłum w oddali ekstatycznie tańczy. Gdzieś w tych fotkach mieści się też muzyka, która podobno nie kłuje, chociaż jest z „Kaktusa”.
     

Miłka O. Malzahn





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 10 (21) z dnia 2 kwietnia 2002