Nr 1
z dnia 30 sierpnia 2001
powrót do wydania bieżącego
 
  teraz o…       
   

Moja Francja
     
   

     1. Już samo sformułowanie tych dwóch pytań w jednym, sugeruje, że czas najwyższy odegrać marsza żałobnego dla kultury francuskiej lub ogłosić wszem i wobec, że król jest nagi, i to od dawna. Czy tak jest rzeczywiście? Czym była kultura, ściślej mówiąc literatura francuska dla ludzi mego pokolenia, a czym jest teraz, dla młodych Polaków u progu XXI wieku? (zakładając, oczywiście, że Polska to także świat, i to nie trzeci ani czwarty).
     Na moje lata studenckie (studiowałam filologię francuską) w pierwszej połowie lat 60. przypadła zadomowiona już od dobrych kilku lat fascynacja egzystencjalizmem, objawiająca się już nie tylko – jeśli nie chciało się wyjść na „barbarzyńcę” – obowiązkowym czytaniem Sartre’a i Camusa (zwłaszcza Człowieka zbuntowanego i Mitu Syzyfa), chodzeniem na spektakle Drzwi zamkniętych i Ladacznicy z zasadami, z niezapomnianą Haliną Mikołajską w tej roli, lecz przywdziewaniem rozciągniętych, czarnych swetrów à la Juliette Greco i noszeniem „smutno-zblazowanej miny osoby wtajemniczonej, choć pozbawionej złudzeń”. Czytało się także Dolę człowieczą (oczywiście w oryginale) André Malraux i chodziło na pierwsze spektakle Geneta, w wykonaniu bodajże teatru studenckiego w warszawskich Hybrydach, choćby tylko dla aury prowokacji obyczajowej i stylistycznej, wnoszonej przez autora i jego skandalizującą, „czarną” legendę, uświęconą przez samego Sartre’a. Zachłystywanie się egzystencjalizmem w owym czasie smętnej „małej stabilizacji” było, nie zapominajmy, ożywczą odtrutką na oficjalne, marksistowskie slogany; przymykało się wtedy oko, lub nie chciało zbyt wiele wiedzieć o flircie przeważającej części francuskiej lewicy, w tym i „papieża egzystencjalizmu”, Sartre’a, z marksizmem i komunizmem. Niewiele później pojawiła się kolejna literacka „nowinka” znad Sekwany: „nouveau roman”, czyli „nowa powieść”. Tym razem jednak, czytanie głośnych w owym czasie Gum Robbe-Grilleta, powieści Butora czy Nathalie Sarraute (tak naprawdę, autorki zupełnie odrębnej, nie mającej wiele wspólnego z innymi przedstawicielami „nouveau roman") nie tylko nie zamieniło się w modę, lecz szybko doprowadziło do mniej lub bardziej dyskretnego ziewania podczas lektury „beznamiętnych”, starannie oczyszczonych z emocjonalności i podmiotowego spojrzenia opisów, wprowadzających w atmosferę eksperymentu w laboratorium. Zapewne zupełnie inaczej odbierano owe kolejne „nouvelles vagues” w samej Francji, gdzie refleksja filozoficzno-historyczno-krytyczna, towarzysząca samej pracy z językami różnych dyscyplin humanistycznych, trafiała zawsze na podatny grunt. Z wyjątkiem jednak uczonych romanistów i może kilku, coraz mniej licznych, krytyków polskich czytających swobodnie po francusku, mało kto nad Wisłą śledził przygody oraz polemiki grup i grupek pisarzy francuskich, działających w obrębie pism „Tel Quel” czy „Change”, czy też kibicujących ich opcjom estetycznym.
     I chyba od tamtej pory datuje się owo zastanawiające rozejście się potrzeb poznawczo-estetycznych w obu naszych kulturach, z których polska, zwłaszcza od XIX wieku, zapatrzona była tradycyjnie w to, co działo się, wydawało i wystawiało w Paryżu. Co najmniej od początku lat 90. Polacy zwrócili swe kulturowe „afekty” w stronę Nowego Jorku, powieści anglo-amerykańskiej, a także poezji, tym bardziej, że rolę pomostu spełniają tutaj ze wspaniałym skutkiem od lat tak wyraziste osobowości poetyckie i translatologiczne, jak Miłosz, Barańczak, czy z młodszych – Sommer, Szuba, Jarniewicz czy Engelking. Jeśli jednak literatura francuska sensu stricto znalazła się w długo już trwającej „odstawce", to nic, moim zdaniem, nie zwiastuje przyćmienia niezaprzeczalnej rangi francuskiej eseistyki historycznej, filozoficznej i teoretyczno-krytycznej. Francuska szkoła „Annales”, dzieła Braudela, Dumesila, Lévi-Straussa, Le Goffa, de Nora zmieniły także i nasze, tj. polskich historyków spojrzenie na sposoby uprawiania refleksji historycznej, dowartościowując najrozmaitsze nurty „długiego trwania” w dziedzinie świadomości, przyzwyczajeń, gustów, fobii itd. Także eseistyka współczesnych filozofów francuskich, uprawiana na przecięciu z literaturą, lub też tworząca jakiś nowy jej kształt, obecna w sposób coraz bardziej zauważalny w przekładach polskich tłumaczy – filozofów (takich choćby, jak Michał Paweł Markowski czy Ireneusz Kania) jest już od jakiegoś czasu atrakcyjną propozycją wydawniczą, prowokującą do dialogu i przewietrzenia zastanych sposobów uprawiania filozofii. Przekłady Bataille’a, Foucaulta, Barthesa, Levinasa czy Derridy – by wymienić tylko kilka nazwisk – są tego znamiennym przykładem. Nie jest także prawdą, wbrew trudnym do „odkręcenia” obiegowym opiniom, że w poezji francuskiej, zapatrzonej ponoć od lat jałowo we „własny pępek”, nic interesującego obecnie się nie dzieje. Być może zakorzeniona niechęć do odkrywania staro-nowych lądów każe nam tak, dla wygody, powtarzać, śmiem jednak, na razie nieśmiało (w tej materii nie można być gołosłownym) utrzymywać, że poezja francuska nie skończyła się – jak twierdzą niektórzy – na Rimbaudzie, Apollinairze, czy Supervielle’u i Bonnefoy, lecz rodzą się w niej i rozwijają zjawiska doprawdy interesujące, choćby o witalności tej poezji miał świadczyć właściwy jej impet przekraczania granic gatunku (obecny, dla przykładu w narracjach poetyckich prozą Philippe Jaccotteta, czy z młodszych Jean-Michela Maulpoix), zauważalne wykluwanie się tendencji jakiejś „nowej liryki", próbującej ożenić przywracaną do łask komunikatywność z refleksją krytyczną, dotyczącą specyfiki i roli języka poezji.
     
     2. Współczesnej kulturze francuskiej nie grozi, moim zdaniem, uwiąd i starcze wysuszenie, wprost przeciwnie. Wiele mówi się nad Sekwaną o zjawisku kulturowego „metysażu” – pochodnej trwającego już od wielu lat przypływu do Francji emigrantów różnych maści, etnicznych, politycznych i religijnych. To, co tak trwoży i rozjusza nacjonalistów spod znaku Le Pena, okazuje się nadzieją i siłą kultury, już nie tylko i nie tyle francuskiej, co frankofońskiej. Znajduje to także znamienne odzwierciedlenie w polityce przyznawania nagród wydawniczych. Wystarczy przypomnieć, że kilka lat temu jedną z głównych nagród zdobył znakomity pisarz z Martyniki, Patrick Chamoiseau, za swoją powieść – sagę Texaco, wcześniej zaś Haitańczyk René Depestre za przetłumaczoną i wydaną także u nas Hadrianę moich marzeń. Zjawisko twórczości francuskojęzycznych pisarzy antylskich, takich, jak Edouard Glissant, czy René Depestre (ci dwaj ostatni mieszkają na stałe we Francji) zasługuje na osobne omówienie, gdyż są oni twórcami nowego literackiego języka francuskiego, wzbogaconego o wpływy i zapożyczenia z lokalnych języków i dialektów tubylczych; mówi się nawet przy tej okazji o języku „kreolskim". Bardzo interesująco rozwija się także poezja i proza Quebecu, tworząca całkiem nową jakość literatury francuskojęzycznej. I oczywiście, prawdziwą konsekracją, literackim „namaszczeniem” twórczości, zarówno poetów, jak powieściopisarzy czy eseistów quebeckich, jest zawsze wydanie książki w Paryżu i krytyczne omówienie jej na łamach prasy francuskiej. Przejście na uprawianie literatury w języku francuskim okazuje się wciąż atrakcyjne dla utalentowanych cudzoziemców, którzy, najczęściej z powodów politycznych, osiadali nad Sekwaną. Przypomnę choćby dwóch wybitnych, „sfrancuziałych” Rumunów: Ionesco i Ciorana. Ostatnio zetknęłam się, po raz pierwszy i na pewno nie ostatni, z magiczną, zmysłową, inkantacyjną poezją piszącej po francusku i mieszkającej od początku lat 70. w Paryżu Libanki, Venus Khoury-Ghata: „pod skórą” jej szerokiej, francuskiej frazy i wyrafinowanego obrazowania, wyczuwa się obecność innych rytmów, innej tradycji, ona sama zaś mówi o „arabizacji” języka francuskiego swojej poezji. A z bliższych nam kręgów kulturowych przywołam zjawisko francuskojęzycznej twórczości wybitnego czeskiego pisarza, Milana Kundery. To tylko garstka pierwszych z brzegu przykładów, świadczących o tym, że literatura francuska żywi się, z pożytkiem dla siebie, „świeżą krwią”, i co dziwne, nikt z „dawców” nie czuje się „wampirycznie” wykorzystywany…
     





Głos w dyskusji CZY KULTURA FRANCUSKA PRZESTAŁA BYĆ „DOGMATEM”? opublikowany przez miesięcznik „Dekada Literacka” w nr 3-4 (173-174) 2001.

wersja do wydrukowania