Nr 7 (89)
z dnia 2 marca 2004
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

ROZMOWY INTERGALAKTYCZNE
     
   

     millevitch: Problem „pierwszej przyczyny”, od którego właściwie rozpoczęła swoje istnienie filozofia, od dłuższego już czasu jest znacznie mniej popularny wśród filozofów. Czyżby wypowiedzi odnośnie do początków wszechświata (bo właśnie to mam na myśli, mówiąc o pierwszej przyczynie) były zarezerwowane dziś wyłącznie dla naukowców?
     
     Sławomir Olszewski: Jeśli spojrzeć na to z punktu widzenia wolności wypowiedzi, to oczywiście każdy ma prawo snuć swoje domysły i wizje odnośnie do początków wszechświata (tym bardziej, że termin ten nie doczekał się jednoznacznej definicji na gruncie fizyki i jest różnie rozumiany). Współcześni filozofowie nie robią tego raczej z powodu powszechnych standardów naukowości. Ignorowanie osiągnięć nauk przyrodniczych nie tylko nie jest w dobrym tonie, ale również stanowi rzecz mało rozważną, żeby nie powiedzieć niemądrą. Z drugiej strony wyobraź sobie np. filozofa Derridę ogłaszającego gdzieś na uniwersytecie w Paryżu swoją kosmologię – prawda, że śmieszne? Wątpię, żeby w szerszej skali interesował dziś kogoś kompromis między nauką i religią, jaki na tym polu mogłaby zaoferować filozofia, wydaje mi się, że w tych sprawach mamy do czynienia z wyborem albo-albo, jedni wolą ścisły obraz naukowy, inni uznają mistyczne opowieści, na miarę własnych możliwości, ambicji i potrzeb, co oczywiście nie przeszkadza temu, żeby nawet wybitny naukowiec praktykował określoną religię.
     
     Wydaje się, że filozofowie zadowolili się teorią „wielkiego wybuchu” i przestali się już zastanawiać nad obrazem naszego świata. Zaskakujące jest, że wspomniana teoria została dość powszechnie zaakceptowana – i to niezależnie od opcji światopoglądowej (np. Kościół Katolicki uznał w 1951 roku tę koncepcję jako zgodną z Biblią). Czy jednak to uspokojenie jest uzasadnione? Czy teoria „wielkiego wybuchu” rzeczywiście dostarcza nam kompletnej wiedzy na temat początków naszego wszechświata?
     
     Trudno zgodzić się z twoją tezą, jakoby filozofowie przestali zastanawiać się nad obrazem świata, co najwyżej przestali interesować się tworzeniem teorii kosmologicznych, np. z powodów wspomnianych przeze mnie powyżej. Teoria „wielkiego wybuchu” jest następstwem wniosków wyciągniętych z obserwacji astronomicznych. Ujmując rzecz najprościej, okazało się, że ciała niebieskie oraz ich skupiska w postaci galaktyk oddalają się od siebie, że wszechświat wciąż się rozszerza, istnieje w nim zagadkowy rodzaj promieniowania, a ilość obecnej materii jest stosunkowo bardzo mała. Należało wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje, i w ten sposób doszliśmy do hipotezy „wielkiego wybuchu”. Kreacjoniści mogą ją w prosty sposób zaadaptować na swój grunt, co też czynią, bo rzeczywiście jest to teoria stwarzania (się) czegoś ze stanu, który można określać obrazowo i w uproszczeniu niczym. Z kolei z początkiem wszechświata problem jest taki, że właściwie nie są mi znane rozstrzygające argumenty, które utwierdzałyby w przekonaniu, że „wielki wybuch” to początek wszechświata. Nakładają się tutaj bowiem zasadnicze problemy z definicją czasu, która na obszarze samej fizyki doczekała się wielu konkurujących ze sobą wersji. Teoria „wielkiego wybuchu” może dużo powiedzieć na temat powstania naszego Układu Słonecznego i galaktyki, ale wszechświat to coś stanowczo wykraczającego poza naszą obecną percepcję, a tym bardziej wiedzę kompletną.
     
     Nie da się ukryć, że pytanie o początek wszechświata ma bardzo poważne implikacje filozoficzne. Tym bardziej dziwi mnie brak zainteresowania filozofów kwestiami kosmologicznymi. Współczesne teorie coraz chętniej przyjmują ewolucjonistyczne koncepcje pochodzenia człowieka. Łańcuch przyczyn nie może jednak iść w nieskończoność. Nasz gatunek mógł wyewoluować z czegokolwiek – ale nadal otwarte pozostaje pytanie o to „cokolwiek”. Czy tylko systemy religijne mają gotową odpowiedź na pytanie o genezę wszechświata?
     
     Może warto w tym miejscu dyskusji zwrócić uwagę na to, że związek przyczynowo-skutkowy doczekał się wielu krytycznych analiz ze strony filozofów nauki. Uporczywe dążenie do wskazania pierwszej przyczyny może okazać się zupełnie bezowocne chociażby dlatego, że obecnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby uznać, że wszechświat nie ma przyczyny i istnieje od zawsze, nieustannie zmieniając się (nawet w fizycznej próżni tylko pozornie nic się nie dzieje). Poza tym gdybyśmy dowiedzieli się, że przyczyną wszechświata jest np. różnica potencjałów kwantowych, to wiedza taka pozostaje zupełnie jałowa, o ile nie potrafilibyśmy opisać praw działających we wszechświecie i wpływać na zachodzące w nim zdarzenia. Taki zarzut należy postawić gotowym odpowiedziom systemów religijnych – nie mają one żadnej wartości poznawczej, ich istnienie ma natomiast sens psychologiczny, gdyż zaspokajają one tkwiącą w człowieku potrzebę poczucia bezpieczeństwa. Idąc za tym tokiem myślenia, zauważmy, że już ponad 2 tysiące lat temu człowiek „wiedział”, że wszechświat stworzył wszechmocny Bóg. Ale co z tego, skoro dopiero świeckie, empiryczne metody poznawcze przyniosły możliwości aktywnego życia, wpływania na otaczający świat, a nie jedynie pokornego i bezradnego afirmowania go.
     
     Twierdzisz, że tym, co odróżnia kosmologiczne teorie naukowe od np. systemów religijnych, jest możliwość wykorzystania wiedzy naukowej w praktyce (bo tak rozumiem Twoją wypowiedź odnośnie do „wpływania na otaczający świat”). Ciekawy jestem Twojego spojrzenia na współczesne teorie – czy np. koncepcja superstrun, bezbrzegowej czasoprzestrzeni albo holograficznego wszechświata (żeby wymienić tylko te najbardziej popularne) mają rzeczywiście jakiekolwiek przełożenie na praktykę?
     
     Współczesne teorie kosmologiczne opierają się na dedukowaniu konsekwencji wynikających z jednej strony z teorii względności, a z drugiej – z mechaniki kwantowej, maksymalnie wykorzystując przy tym wyrafinowany aparat matematyczny. Poziom zjawisk, z jakimi mamy tu do czynienia, a zwłaszcza ich status ontologiczny, powoduje, że z filozoficznego punktu widzenia napotykamy poważne problemy natury logicznej. W pewnym sensie twórcy tych teorii operują samymi abstrakcjami, których weryfikacja nie jest możliwa z powodów technicznych, bo jeśli testem empirycznym teorii ma być np. obecność wielu czarnych dziur we wszechświecie, to borykamy się wciąż z problemem zaobserwowania i wykrycia tych zjawisk. Trudno więc mówić o przełożeniu na praktykę teorii, które stanowią obecnie oczekujące na potwierdzenie hipotezy i są konkurującymi o palmę prawdziwości modelami struktury wszechświata. Zwróć uwagę, że na skutek popularyzacji nauki mamy obecnie dostęp do wielu nowinek, które tak naprawdę wiele dzieli od laboratoriów badawczych, a co dopiero od praktyki codziennego życia. Rozwój w dziedzinie teorii wyprzedza znacznie rozwój w dziedzinie techniki, gdzie istotną barierę stanowią dostępne środki finansowe. Przyszłość wielu współczesnych teorii kosmologicznych i unifikacyjnych stoi więc pod znakiem zapytania, toteż zalecałbym tu umiarkowany sceptycyzm. Inną kwestią jest natomiast to, jak teorie te wpływają na naszą wyobraźnię: bezbrzegowa czasoprzestrzeń, holograficzny wszechświat, superstruny – to niewątpliwe pobudza wyobraźnię, zwłaszcza w potocznym odbiorze…
     
     Mówisz z jednej strony o wyborze albo-albo (pomiędzy ścisłym obrazem naukowym a metafizycznymi rojeniami), z drugiej jednak strony trudno mówić o standardach naukowości w przypadku naukowych teorii kosmologicznych. Odrzucanie łańcucha przyczyn (czy też przyjmowanie koncepcji bezbrzegowej czasoprzestrzeni w celu uniknięcia pytania o początek świata) jest w moich oczach pewnego rodzaju wyrazem bezradności ze strony naukowców, którzy wolą powiedzieć cokolwiek, niż pozostawić kwestię „pierwszej przyczyny” bez żadnego komentarza. Czy nie masz wrażenia, że teorie dotyczące początków wszechświata (a właściwie jego braku) mają posmak równie naukowy co metafizyczny?
     
     Naukowe hipotezy kosmologiczne – bo chyba najlepiej w ten sposób określać nie dowiedzione empirycznie teorie – zazwyczaj spełniają standardy naukowości, a jeśli nie do końca tak jest, to najczęściej za sprawą różnorakich barier technicznych. Tak np. jest w przypadku teorii S. Hawkinga. Dzisiejsza fizyka jest przecież w znacznym stopniu dziedziną rozważań abstrakcyjnych, opartych na zaawansowanym aparacie matematycznym, a nie urządzeniach optycznych, zmysłowych, takich jak teleskop. Rodzi to zrozumiałe, lecz w gruncie rzeczy błędne, obawy, że mowa tutaj wciąż o rzeczach niepojętych, nierealnych, nieprawdziwych i w tym sensie metafizycznych. Moim zdaniem podstawową rolą nauki nie jest milczenie na temat tego, co nieznane, lecz właśnie poznawanie, dociekanie i próba odpowiedzi na pytania dotyczące funkcjonowania świata. Tworzenie w tym procesie nowego aparatu pojęciowego i operowanie abstrakcjami często stanowi konieczność. Nauka przestaje być sobą, kiedy buduje dogmaty, tak więc nadal uważam, że naukowy obraz świata łatwo odróżnić od obrazu metafizycznego na podstawowym poziomie wyboru albo-albo (albo poznanie naukowe, albo metafizyczna twórczość).
     





Rozmowa została pierwotnie opublikowana w magazynie „Zabudowa Trawnika” nr 12 (2004).

wersja do wydrukowania