Nr 19 (66)
z dnia 12 lipca 2003
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

yuyuyu.litkon.sieć
     
   

     1. Fakty prawdopodobne i nie
     Fakt od którego po prostu trzeba zacząć ten tekst – to rozpad Jugosławii, ponad 10 lat temu.
     
     Lata 1990-92, kiedy w Polsce rozkwitał i zaczynał przekwitać jeszcze modernistyczny „brulion”, i co niektórzy dopiero zaczynali dopatrywać się tu i tam (nie tylko w literaturze) jego krewniaka post-, w Jugosławii postmodernizm zaczął się i wtargnął nagle nie od strony filozofii, estetyki czy literatury, ale całkiem masowo i odgórnie. Nagle dla niektórych w ciągu niespełna miesięcy zawaliło się nie tylko całe państwo, wartości, odnośniki, ale właściwie cały obszar kulturalny Jugosławii. Równocześnie powstały zarówno nowe granice (jeszcze niekoniecznie państw, a frontów, jak i maści etnicznych i ideologicznych), okalające raczej... wielką pustkę lub kompletną obcość. Gdyż za szybko wszedł rynek, nowe państwa i państewka, instytucje, obcokrajowcy, lokalne demony nacjonalizmu, wreszcie – wojna. Która utwierdziła granice i formy nowych, hybrydowych i niedorozwiniętych jak płód kreacji (państwa, formy życia, media, kultura, a nawet... historia/e i język/-i), równocześnie będąc najsilniejszym bodźcem dla inteligencji średniego i młodszego pokolenia by te getta pełne śmierci i gwałtu – opuścić.
     „Stare” („dobre”) odeszło szybciej niż można było się do tego przyzwyczaić, a „nowe” (agresywne) wszystko podważyło, poprzestawiało, i opustoszyło. Co prawda stworzyło / wymyśliło nowe „wartości” i odnośniki, lecz o właściwościach wsi potiomkinowych czy nowych szat króla. Zapanował może nie nagły postmodernizm, co raczej – jego negatyw. Nie wymieszanie pojęć i ich przeilość, brak granic, a nowe wymieszanie i rozdanie, po którym okazuje się, że nagle niemal nie ma kart.
     
      Wojna. Wojny. Okres zbyt ekstremalny, by go analizować. Przynajmniej z mojej pozycji. Powiedzmy, dla opisywanych tu ludzi i grup – wojna to „czarna dziura”, którą trzeba było jakoś przetrwać. Udając, że „nowego rozdania” albo właściwie nigdy nie było, albo że jest się szczęśliwym z nowych kart – udając że istnieją. Nie był to okres na kulturalne resentymenty czy awangardy.
     Jugosłowiański obszar kulturalny został podzielony, a raczej rozszarpany na szczątki, z czego wynika, że nie ostały się każdemu „jakaś jego część”, a po prostu – pustka. Oczywiście, zaraz dawne komunistyczne (teraz „serbskie”, „bośniackie”, „chorwackie”) kręgi i instytucje (wydawnictwa, instytuty, uczelnie, stowarzyszenia etc.) wzięły się za produkcję nacjo-kulturalną, którą (i stołki) mogli przejąć ludzie średniej generacji i uzdolnień, czyli – ci, którzy nie wyemigrowali.
     
     Jednak ta historia tu – nie o nich. To historia o Litkonie, generacji młodych, dokładniej mówiąc młodych autorów i aktywistów, którzy w latach 1991-95 (wojny) dopiero co dorastali.
     Czasami – tak a propos – myślę sobie, że nacjonaliści i ich machiny miały po prostu... trochę pecha. Trochę im zabrakło, a mieliby idealnie wymodelowaną młodzież, po kilku latach – idealną ideologiczną kadrę autorów, redaktorów, muzyków, reżyserów etc. Ale nie całkiem się udało. Może dlatego, że opisywana tu generacja Litkona w większości była za stara (okres dorastania...), by ufać starszym. A za młoda by być zgwałcona psychicznie przez armię. Do tego wychowana zbyt idealnie i pogodnie w jugosłowiańskich latach 70. i 80. – okresie dobrobytu, otwarcia na świat, wolności podróżowania, idealnej wspólnocie wieloetnicznej. Może rzeczywistość trochę od tego odchodziła, powie niejeden historyk czy specjalista, ale cóż z tego, jeśli – wtedy dzieci – tak to odebrali, i tak zachowali w sobie? Wreszcie, choć zabrzmi to nieładnie, wojna – za krótko trwała!!! Nie tylko dla młodych. Za krótko, by nie tylko dać zapomnieć „stare dobre czasy”, wspólne dziedzictwo i ikonografię, ale i by nacjonalizm stworzył i wpoił coś nowego, a przede wszyskim – by zapomnieć i zerwać choćby duchowe kontakty, nici, z „tymi innymi” (innej narodowości). W dodatku jeszcze – wspólny język dla 90% mieszkańców krajów „w stanie wojny” – Bośni, Chorwacji, Serbii. Stąd zdarzało się, że młodzi (ale i starsi), ostrzeliwani na co dzień powiedzmy przez Serbów, wieczorem włączali w TV „serbski” kanał – gdyż leciał jakiś znany jugosłowiański film lub puszczano wideoklipy grup rockowych z lat 80.
     Wspomniałem wagę kontaktów, „nici”. Właśnie te pozostałe po wojnie nici stały się podstawą do nawiązania kontaktów, do starych-nowych więzi, które z kolei stworzyły – Sieć.
     Generacja Litkona była do tego idealna, najlepsza, może i jedyną z możliwych. Ludzie głodni „akcji” (w pozytywnym sensie), zbliżeń, podróży (więcej niż wewnątrz swego mini-państwa), pluralizmu, nostalgii, zabawy – po latach wojny i izolacji, jak i nacjonalistycznych prób homogenizacji życia i obszaru kulturalnego. Ludzie osobiście nie skażeni przeszłością (ani komunistyczną, ani nacjonalistyczną, wojenną), świadomi jednak, że teraźniejszość powinna mieć w sobie więcej niż zadowolenie z „zimnego” pokoju w formie nałogu konsumpcji czy pustych ekstazystycznych ekscesów, albo też zadowolenia z pewnej „pozycji” i „renomy” w karłowatym „światku kulturalnym” danego obszaru.
     
     I tak właśnie, niemal równolegle w każdym regionie byłej Jugosławii, raczej regionalnie właśnie niż centralnie (stolice), zaczęła „wychodzić z piwnic” i piąć się na scenę i łamy ta NOWA ŚWIADOMOŚĆ.
     Równocześnie w Ljubljanie (Słowenia), Zagrzebiu, Puli, Splicie, a nawet Vukowarze (Chorwacja), Nowym Sadzie, Somborze, Kikindzie, Belgradzie (Wojwodina i Serbia), Sarajewie, Mostarze, Tuzli, Banja Luce (Bośnia), Podgoricy i Kotorze (Czarnogóra), i w Skopju (Macedonia) odżywające centra kultury młodych zaczęły od pasywnego otwarcia się na „dawne bratnie republiki” – w formie publikacji tekstów, puszczania muzyki czy filmów, do – po pewnym czasie – aktywnej współpracy, zaproszeń, etc.
     Brzmi to bardzo prozaicznie, dlatego przykład: Kiedy młody rosyjski autor opublikuje coś w czeczeńskim piśmie literackim? Kiedy Palestynka da koncert w Tel Awiwie?
     Dałem przykłady muzyczne i literackie – gdyż w przypadku krajów obszaru byłej Jugosławii właśnie ci artyści najbardziej przyczynili się i przyczyniają do aktywizacji i reanimacji sfery kulturalnej młodych.
     Od tego kroku nie było już tak daleko do w pełni wspólnego przedsięwzięcia – do (literackiej) wspólnej sfery kulturalnej.
     
     Litkon. Zaczęło się od dwóch studentów literatury z Puli, studiujących w Zagrzebiu. Sven Cvek i Boris Koroman, redagujący pismo literackie „Libra/Libera”. Podobnie jak kręgi we wspomnianych innych miastach – i oni „wyszli z piwnic”, i jako „underground” stali się – alternatywą (bez cudzysłowów). Poprzez pismo nawiązali stare i nowe kontakty z autorami poza Chorwacją – przede wszystkim ze Snežą Žabić z Vukowaru, przebywającą czasowo w Belgradzie.
     Następnie przez koneksję z Pulą i tamtejszymi aktywistami – powstał kontakt z „Ambrosią” z Sarajewa, którą literacko reprezentuje przede wszystkim Igor Banjac. Do tego – poprzez samego Igora – doszli chłopcy z Mostaru (pismo „Kolaps”) – Nedim Ćišić, Marko Tomaš, Mili Krpo, Mehmed Begić. Jak i jeszcze kilkunastu autorów skontaktowanych przez... INTERNET.
     
     Internet stał się jeszcze jedną podstawą Litkona i odtrutką na gettoizację w „kulturach narodowych”, ale i na problemy finansowe (podróże, publikacje). Bo coż nam granice?... Co kosztuje publikacja wierszy w sieci? Tak właśnie powstał Litkon – jako wspólna strona internetowa autorów z obszarów byłej Jugosławii.
     Warto jednak zaznaczyć, że początkowy portal litkona (www.attack.hr/litkon) był mniej celem samym w sobie czy też literackim projektem internetowym typu powieść hypertextowa czy podobne, a przede wszystkim medium – środkiem prezentacji, jak i komunikacji i informacji pomiędzy członkami Litkona.
     Z czasem baza tekstów coraz bardziej się wzbogacała, a równocześnie sam fakt istnienia w internecie sprawił, że (czasami po prostu dzięki przeszukiwarkom...) wielu innych autorów i osób zainteresowanych młodą literaturą (z „własnego” jak i „sąsiedzkiego” kraju) znalazło stronę. W ten sposób nie tylko często po raz pierwszy publiczność mogła przeczytać teksty kogoś z „innego kraju” (czyli osoby we „własnym kraju” czytelnika – niepublikowanej, choć piszącej w tym samym języku), jak i wiele osób postanowiło skontaktować się z inicjatorami i grupami literackimi Litkona.
     Kontakt internetowy, zarówno wśród założycieli Litkona, pierwszych pism, grup i autorów współuczestniczących, jak i osób które Litkon odkryły dopiero przez internet, wymagał jednak kontaktu „na żywo”, kontaktu fizycznego. Może pomogła tu „bliskoludzka” mentalność bałkańska czy słowiańska, w każdym razie Litkon był i jest przykładem trochę nietypowym, przynajmniej dla wielu krytyków „anonimowej” i „wyobcowującej” komunikacji internetowej – gdyż w przypadku Litkona to właśnie kontakt internetowy doprowadził do kontaktu fizycznego, a mianowicie do KONGRESÓW FIZYCZNYCH.
     
     Tak właśnie postanowiono nazwać pierwsze spotkanie „na żywo” Litkona, które odbyło się w styczniu 2001 w Zagrzebiu (Chorwacja).
     Było to spotkanie w małym jeszcze gronie (gospodarze z „Libry/Libery”, Siostry Bronte, Snežana Žabić, „Alternativni Institut” & „Kolaps”, oraz „Ambrosia”), jednak może najważniejsze. Gdyż z czynów i projektów „wirtualnych” Litkonowcy przeszli do akcji realnej. W ten sposób tworząc na nowo – choć jeszcze w skali mikroskopijnej –jugosłowiański obszar kulturalny.
     W pewnym sensie można powiedzieć, że do samego „aktu stworzenia” wcale nie doszło. Pierwsze spotkanie, jak to w takich przypadkach i imprezach, było wzajemną obserwacją, „obwąchiwaniem się” (kto jest kim i jak i co tworzy i dlaczego), mówieniem i słuchaniem, zbliżaniem się ostrożnym.. Jednak nie tylko wspólne od razu spojrzenia, estetyki, filozofie i cele, ale i przypadki zdań odmiennych czy dalekich ukazały całkiem naturalnie, że (czy i na ile się zgadzamy czy nie, czego chcemy) – że JUŻ znajdujemy się, jesteśmy nowym/starym obszarem, wspólnotą kulturową! NIKT choćby „niechcący” czy „z przyzwyczajenia” nie używał sformułowań typu „literatura chorwacka” czy „serbski czytelnik” – najwyżej „wydawcy w Serbii” czy „pisma w Bośni”. Nie używano też – z powodów politycznych i nostalgiczych – przymiotnika „jugosłowiański”. Najczęściej mówiło się NASZ – język, plan wydawniczy, website, kongres.
     Ale oprócz mówienia i dyskusji o planach i celach Litkona, miały miejsce też pierwsze wspólne prezentacje: promocje pism „Libra/Libera”, „Kolaps”, „Iza”, jak i czytania Igora Banjaca, Snežany Žabić, Sióstr Bronte, oraz redakcji pisma „Kolaps”.
     
     Drugi kongres fizyczny odbył się w Sarajewie (Bośnia-Hercegowina) w czerwcu 2001. Był to drugi bardzo ważny kongres, z dwóch względów.
     Po pierwsze, dużo większy co do liczby uczestników (ponad 30, m.in. nowe grupy Litkona z Kikindy, Belgradu (Serbia), Tuzli, Banja Luki, Sarajewa (BiH), oraz osób z Istrii (Chorwacja). Niestety fizycznie nieobecni, lecz już istniejący, byli członkowie Litkona z Macedonii (pismo „Blesok”) oraz Czarnogóry.
     Po drugie, wspólnie uzgodniono projekty i „filary” Litkona (website, kongresy fizyczne, wspólna seria wydawnicza, warsztaty), jak i decentralną (podzieloną według regionów, nie państw) strukturę działania.
     Wreszcie, nie tylko poprzez wspólne prezentacje pism i autorów – fizycznie i osobiście stworzyły się i zacieśniły kontakty i stosunki pomiędzy autorami, artystami, redakcjami i innymi członkami Litkona. Ważne to również dlatego, że w ten sposób nie doszło do znajomości hierarchicznych, czyli „znajomości” – że ktoś kogoś zna przez kogoś i przez kogoś jakiś tekst może trafić do kogoś etc. Litkon chciał i chce znieść nie tylko granice państw, ale nie doprowadzić lub znieść „środowiskowe” stosunki i hierarchie.
     
     Trzecim ważnym kongresem był następny z kolei – na chorwackiej wyspie Vis.
     To spotkanie z kolei, trwające przez „dłuuugi weekend” na niemal opustoszałej wyspie pod koniec lata 2001, było odmienne: mniej programu „spotkaniowo-prezentacyjnego”, za to dużo czasu na warsztaty, rozmowy w małych grupach, kontakty, jak i wspólne po prostu spędzanie czasu. Oczywiście – również z powodu na „fakty atmosferyczne” (wyspa, Adriatyk, sierpień) – i ten kongres skupił ponad 30 osób, częściowo tych samych, częściowo nowych, i jeszcze raz udowodnił, jak zróżnicowaną (w sensie: bogatą) jest grupa Litkonowców.
     
     
     2. KIM są Litkonowcy? (Co staram się wytłumaczyć nawiązując trochę do .PL)
     Właśnie. Nawiązując może do „polskich pytań” (literackich) często stawiane jest pytanie, kto tworzy Litkon, kim są autorzy i redakcje sieci Litkona, co ich łączy (estetycznie, formalnie, filozoficznie, pokoleniowo, regionalnie), a co dzieli, na ile jest to spójna formacja, a może pokolenie…?
     
     Na pierwszy rzut oka Litkon wygląda i jest też bardzo wymieszany, heterogeniczny, wręcz chaotyczny. Częściowo o to też przede wszyskim chodziło, o wspólny obszar kulturowy i akcyjny, a niekoniecznie o wspólne postulaty, manifesty, formy. Bo jeśli ktoś zabiera się za odtwarzanie całego obszaru kulturowego, to jest to naturalnym nie tylko następstwem, ale podstawą. Tak więc mamy kręgi literacko niemalże elitarne czy arcyteoretyczne („Severni Bunker”, „Libra/Libera”), jak i kompletnie anty-krytycznoliteracko nastawione grupy powstałe z undergroundu (B-produkcija z Puli, Album, „Kolaps”), alternatywę, dla której medium literatury jest bardziej performance niż druk („Ambrosia”, SKC, Siostry Bronte), feministki aktywne nie tylko w słowie drukowanym („ProFemina”), pisma niemal akademickie („Diwan”) jak i internetowe („Libra/Libera”, „Blesok”, „Kolaps”). No i masę indywidualnych autorów, których w żaden sposób nie da się zaszufladkować, „sformować”, czy przylepić do jakiegoś zjawiska, redakcji, regionu czy grupy. Więc niby trochę jak roczniki siedemdziesiąte w Polsce – brak (również: brak potrzeby i chęci) jasnych kryteriów by ich podzielić, ale też by zebrać, jak i zdefiniować.
     
     Z drugiej strony jednak – Litkonowcy różnią się wyraźnie od naszych „siedemdziesiątek” tym, że są – jak „brulionowcy” czy „sześćdziesiątki” – pokoleniem przełomu. Obce są im klimaty i dylematy polskich roczników 70. Ani nie sposób odnosić ich do generacji „przed” – gdyż tej albo po prostu nie było (emigracja wojenna), ani odnosić się nie warto, gdyż autorzy ci przetrwali „na scenie” prostytuując się dla nacjonalistycznych reżymów.
     Oczywiście, istnieje też pewien feeling zagubienia w „nowym pięknym świecie” (komercjalizacja, globalizacja, relatywizacja) – jednak na Bałkanach ten „nowy świat” jeszcze całkiem nie wszedł, jest taki trochę w powijakach – jak w Polsce w latach 1990-93. Stąd nie jest nawet jeszcze prawdziwym powodem i podstawą by stać się tematem czy klimatem.
     Z drugiej strony, Litkonowcy są nawet bardziej niż „brulion” pokoleniem przełomu. To pokolenie nie tylko zmiany ustroju i gospodarki, ale pokolenie kilku wojen domowych, pokolenie rozpadu całych państw i społeczności, pokolenie skonfrontowane z tworzeniem nowomowy (język „serbski”, „chorwacki”, „bośniacki”, „czarnogórski”), następnie pokolenie pozostawione bez „starszych kolegów” (masowa emigracja inteligencka), wreszcie – pokolenie od lat 99/00 przeżywające powolne powracanie do demokracji, która – w odróżnieniu od innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej – wchodzi i rośnie w atmosferze nie euforii (nasze lata 89-90), a depresji, rozczarowania, i pasywności społeczeństwa.
     Dlatego też – dalej porównując z Polską – formacja Litkona w ciągu 7-9 lat przeżyła falę emigracyjną (nasze lata 70. i 80.), przełom ustrojowy, wojny, rozpady, i powolne wdrażanie demokracji.
     
     Właśnie te przeżycia, które nie ominęły niemal nikogo , sprawiają, że postawa i teksty wielu autorów i redaktorów jest bardzo klarowna, mocna, czy jak kto woli: modernistyczna, gdyż „postmodernizm” to dla tej generacji nie „coś” w literaturze czy filozofii, a zawalenie się i wymieszanie żywej rzeczywistości (patrz wyżej). Sytuacja i życie po rozpadzie Jugosławii po prostu same w sobie były i są tak strasznie postmodernistyczne, że wręcz wymagają jako opozycji głosów przeciwnych.
     Nie oznacza to jednak klasycyzmu czy konserwatyzmu. Może najbliżsi Litkonowcom z polskiego podwórka byliby z jednej strony „barbarzyńcy” jak Jaworski, Wróblewski, Świetlicki (ten lepszy), czy literatura trochę mrożkowa: Goerke, ale i sam Mrożek oczywiście, który pewnie nieraz zdziwiłby się, jak bardzo rzeczywistość lat 1991-99 była „mrożkowa”. A jeśli już wspominać starszych autorów – to w Jugosławii, co też może jak najbardziej zrozumiałe, największą renomę ma nie Miłosz, tym mniej Herbert czy Szymborska, a oczywiście – Różewicz. I „wczesny”, i ten z lat 90. A właściwie to może najbliźsi „feelingowi” Litkona, oprócz „barbarzyńców”, są młodzi autorzy jak Cecko czy Czerski, w pewnym sensie również, Dąbrowski, Majzel. Podgórnik, Sobol.
     A jeśli już mieszam generacje: jeśli o to chodzi, to trzonem Litkona jest generacja autorów i redaktorów z początku i środka lat 70. Z tym jednak ważnym elemementem, że nie tylko nie ma jakichś wyraźnych granic co do młodszych, jak i do generacji starszej (roczniki 60.). W większości brak opozycji co do starszej generacji – gdyż ta w wyemigrowała. A poza tym, w wielu ważnych przypadkach, kilku ostałych się autorów tej generacji (Jovan Gvero, Robert Mlinarec, Ranko the Killer, Dinko Delić), którzy w najtrudniejszych latach reżymów nacjonalistycznych pozostali niezależni i nie dali skusić się na „patriotyczną” kolaborację – stali się promotorami i pomocnikami generacji Litkona, jednak nigdy nie starając się być „nauczycielami” czy „mentorami”.
     
     Wracając jednak do samych autorów i ich literatury:
     Do autorów najbardziej modernisycznych czy niemal klasycystycznych zaliczyć można przede wszystkim Marka Tomaša, Jovana Gverę, Tanję Stupar, Borjanę Gaković, i Mehmeda Begića, do „barbarzyńców” Nedima Ćišića, Fedję Šiširaka, Tatjanę Gromačę, Petra Mihajlovića, Siostry Bronte i Bojana Žižovica.
     Z kolei wielu prozaików (m.in. Srdjan Tešin, Igor Banjac, Goran Pajkić) chętnie w mniej lub większym stopniu posługuje się absurdem i ironią jako odtrudką na „te dziwne czasy”.
     Generacja Litkonu trzyma się raczej modernizmu, tak jak i – jako opozycja do „lingwistycznych eksperymentów” ze strony nacjonalistycznych reżymów w każdym z krajów – jest też raczej konserwatywna co do zabaw lingwistycznych, co do „nowomowy”.
     Jednakże – gdy autorzy już stoją mocno na pozycjach modernizmu – pozwalają naturalnie (to znaczy nie jako świadome zapożyczenia, „podglądania”, czyli nieświadomie przejmowanie) na istnienie elementów i atmosfer postmodernistycznych (m.in. Ćišić, Mihaljović, Andrea Pisac, Banjac, Tešin), czy przejętych z języków obcych (angielski, niemiecki, włoski, hiszpański) lub też języków techniki, mediów, internetu (Siostry Bronte, Begić, Banjac, Snežana Žabić).
     Jako „ponowoczesne” (choć Litkonowcy pewnie by się na to określenie nie zgodzili, gdyż to dla nich normalne) jest też przenikanie się mediów i dziedzin artystycznych wokół głównego trzonu, którym nadal jest literatura. Litkonowcy są równocześnie designerami graficznymi i stron internetowych (Banjac, Šiširak, Isakovski), zajmują się muzyką (Gvero, Žabić, Ćišić), czy też teatrem i performansem (Siostrz Bronte, Ivan Pravdić, Žabić, Tomaš, Ranko the Killer).
     
     Na koniec warto wspomnieć jeden „drobiazg” – który też jest pewnym szczególnym punktem, faktorem Litkona i Litkonowców. Może nawet w pewnym sensie rzeczą, która odpowiedzialna jest za powstanie Litkonu – politykę.
     Duża większość autorów i aktywistów Litkonu, jak i większość pism, są jednoznacznie polityczne, i to od lat. Od lat jeszcze przed powstaniem samej sieci Litkonu – i stąd też właśnie te grupy Litkon stworzyły.
     Niekoniecznie chodzi tu o wyraźne zaangażowanie ideologiczne w sensie „lewica”, „prawica”, „ruch demokratyczny”, „ruch antyglobalistyczny” etc. (choć istnieje i to). Zaangażowanie (pre-)Litkonowców polega(ło) na tym, że już sama chęć i próby prezentacji i współpracy z pisarzami i artystami z innych, „wrogich” krajów, było bardzo polityczną pozycją. Jak i równoczesne nie-automatyczne odrzucanie niedawnej, wspólnej jugosłowiańskiej przeszłości, nie mówiąc o ideach ponownego „come together”. Z drugiej strony, Litkonowcy świadomi byli niebezpieczeństw zbyt jasnego, partyjnego zaangażowania się w ruchy polityczne – pamiętając krótką i zakłamaną „euforię demokratyczną” lat 1990-91, która wkrótce przerodziła się w nacjonalistyczne autokracje i dyktatury.
     Przed laty takie pozycje, chęć kontaktów i wspólnych przedsięwzięć, były arcy alternatywne i undergroundowe (w końcu nikt nie chce narazić się w ministerstwie i utracić dotacji), obecnie stają się coraz bardziej rozpowszechnione, normalne.
     W ten sposób spełnia się powoli główny cel Litkonu – co może oznaczać, że za kilka lat ta heterogeniczna sieć redakcji i autorów przestanie być potrzebna, czy też przekształci się po prostu „tylko” w (internetową i nie) inicjatywę literacką czy też festiwal. Najważniejsze może jest i będzie to, aby ostało się i rozprzestrzeniło litkonowe nastawienie i „feeling”: otwarty i tolerancyjny, lecz zwracający uwagą na jakość, nowoczesność i siłę tekstów, polityczny i zaangażowany, ale nie stronniczy i narodowy. I ta pewna pozytywna chęć wspólnej prezentacji wspólnej, a jakże różnorodnej literatury.
     
     



PRZYPISY

1. Jako ciekawostkę podam, że od 1992 do dziś (!) w malutkiej Bośni-Hercegowinie o 3 mln. mieszkańców, istnieją TRZY „związki autorów” (bośniackich, serbskich, chorwackich) i tym podobne.

2. Oczywiście, jak zawsze w przypadkach kultury i aktywności intelektualnej w ogóle, chodzi tu o drobne 2-5% młodych ludzi.

3. Owszem, już wcześniej dochodziło do projektów i spotkań artystów i literatów z krajów byłej Jugosławii, żadna z tych inicjatyw jednak nie miała na celu takiej własnej wspólnoty, były to raczej spotkania o charakterze „wymiany” między krajami.

4. Pewnym wyjątkiem jest Słowenia, której rozwój można porównać n.p. do Czech czy Węgier.



Artykuł pochodzi z czasopisma „Ha!art” nr 14 (2003).

wersja do wydrukowania