Obcowanie z tekstami kultury współczesnej nie musi ograniczać się do arcydzieł zaaprobowanych przez elity uniwersyteckie. Śledzenie humanistycznych fundamentów, będące podstawą studiów polonistycznych, nie wyklucza przecież obserwacji zjawisk znajdujących się poza marginesem oficjalnych, żeby nie powiedzieć szkolnych, kanonów. Niekiedy mniej lub bardziej poważne zainteresowanie sztuką popularną rodzi autentyczną wrażliwość, przygotowuje grunt pod dalsze poszukiwania wartości estetycznych, stwarza szansę na wyjście z hermetycznej subkultury lub przeciwnie - z zachwytu nad masową modą.
Ktoś oczywiście mógłby zaprzeczyć tej tezie, przestrzegając przed przecenianiem Boba Dylana w obliczu dokonań Joyce’a, Musila czy Robbe-Grilleta. Doświadczenia dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków, przynajmniej pewnej reprezentacji tegoż pokolenia, mówią jednak same za siebie. Trudno bowiem nie zauważyć, jak wielkie role odgrywały jeszcze kilka lat temu charyzmatyczne osobowości radiowe związane z kulturą rocka (Piotr Kaczkowski, Wojciech Mann, Marek Gaszyński), jak często mówiono o Mini Maksie, Trójce Pod Księżycem, Radiomanie czy Rozgłośni Harcerskiej. Warto zatem zastanowić się, czy nie mamy do czynienia z pokoleniem, które wiele zawdzięcza ofercie tychże programów. Skupiały one liczne rzesze młodych odbiorców nie tylko wokół repertuaru rockowego. W rzeczywistości ocierały się o świat wartości humanistycznych, który stanowił dla słuchaczy grunt znany i oswojony. Refleksje towarzyszące muzyce dotyczyły zaś szerokiego krajobrazu kulturowego, nie wykluczając aktualności literackich i filmowych.
Nie bez powodu nad inne dokonania medialne przedkładam audycje radiowe o wysokim poziomie artystycznym. Przez kilka ostatnich lat w znanej wszystkim rozgłośni nie udało się, pomimo rewolucyjnej zmiany jej charakteru i ramówki, zapełnić wyraźnie dojmującej pustki. W wigilię Bożego Narodzenia 1999 roku pożegnaliśmy bowiem jedną z najbardziej intrygujących osobowości Programu III Polskiego Radia, doskonałego tłumacza i prowokującego felietonistę. Chodzi oczywiście o Tomasza Beksińskiego - dziennikarza, który konsekwentnie zaprzeczał obowiązkowej bezstylowości dzisiejszych mediów i, co jeszcze ważniejsze, przyczynił się w niemałym stopniu do odkłamania szeregu stereotypów dotyczących miłośników muzyki rockowej. Jego audycje kształtowały gusta wrażliwość odbiorców. Odznaczały się niezwykle bezpośrednim przekazem: muzyce towarzyszyły autotematyczne dygresje, wnikliwie uzasadniona i w rezultacie miażdżąca krytyka zjawisk wtórnych. Bezkompromisowość i ekstrawagancja wyraźnie kontrastowały z bezpieczną i nijaką anonimowością, do której przyzwyczaiły nas media komercyjne.
Trudno mówić o jakimkolwiek rozgłosie lub szerszej popularności Tomasza Beksińskiego. Jego dokonania czy na polu publicystyki radiowej, czy też w zakresie tłumaczeń filmowych, spotykały się z odpowiednim uznaniem jedynie wśród aktywnych obserwatorów współczesnej kultury popularnej. Nie da się ukryć, że do tej grupy należ zwykle ludzie młodzi, zdolni do wartościowania zjawisk aktualnych, posiadający jednak niewielki wpływ na kształtowanie powszechnych sądów i mniemań.
Mam nadzieję, że tragicznej śmierci Tomasza Beksińskiego nie będzie towarzyszyć stopniowe zapominanie jego osiągnięć, wykraczających przecież poza wąskie ramy awangardowej kultury rocka. Listy dialogowe napisane do wielu klasycznych filmów, m.in. do przygód Jamesa Bonda, Pulp Fiction, a przede wszystkim wspaniałe tłumaczenie Latającego Cyrku Monty Pythona oraz długometrażowych arcydzieł tej najsłynniejszej obecnie grupy satyryków - takiego dorobku zbagatelizować nie można. Oddziaływanie kina na świadomość młodzieży oraz dość licznego grona krytyków i filmoznawców powinno zagwarantować przetrwanie jego istotnej części.
„Skoro istnieje tak wielkie zapotrzebowanie na mój sarkazm - proszę bardzo” 1 - tymi oto słowami Tomasz Beksiński zadebiutował jako felietonista. Począwszy od sierpnia 1998 roku, na łamach miesięcznika „Tylko Rock” opublikował kilkanaście błyskotliwych tekstów odznaczających się niepowszednią pasją satyryczną. Opowieści z krypty (tytuł cyklu zapożyczony z popularnego horroru odcinkowego nawiązywał do klimatu powieści gotyckich, którymi autor interesował się od wczesnych lat szkolnych) trudno z czymkolwiek porównać. Nie jest to publicystyka muzyczna, chociaż do muzyki, jak również do filmu i literatury współczesnej, Beksiński odwołuje się wielokrotnie. Poszukuje bowiem wartości, które w latach dziewięćdziesiątych zostały zaprzepaszczone.
Rozpowszechniony dziś kult tolerancji, rozumianej jako nieograniczona pobłażliwość, jest Beksińskiemu obcy, napawa go raczej obrzydzeniem. Tu ma swoje źródła oskarżycielski ton wypowiedzi, stosowanie pytań retorycznych oraz skłonność do inwektyw, będących ostateczną reakcją na niekorzystne przemiany w obyczajowości i kulturze ostatnich lat.
Problematyka felietonów ogniskuje się wokół kilku, powtarzających się czasem, wątków. Jednym z nich są negatywne skutki postępu technicznego, według autora pozornego, zaprzeczającego prostocie i funkcjonalności, obracającego się zawsze przeciw człowiekowi. Artykuły podejmujące tę tematykę charakteryzuje zdolność do czynienia interesującej anegdoty z najdrobniejszego elementu rzeczywistości. Beksiński z niemałą obawą obserwuje swojego ojca, wybitnego malarza surrealistę, ulegającego wpływom komputeryzacji do tego stopnia, że komputerowi powierzył nawet przypominanie o potrzebie spożywania posiłków. „Kiedyś wszedłem do jego pokoju - wyznaje - i zobaczyłem na ekranie twarz ojca. Bałem się spojrzeć na niego, żeby nie stwierdzić, że zamiast twarzy ma już ekran” 2 . Nie chodzi tu tylko o przedstawienie dość groteskowej sytuacji. Organizowanie wielu aspektów życia wokół hipnotyzującego blasku monitora jest dla Tomasza Beksińskiego zjawiskiem przerażającym. W tym samym felietonie stwierdza wyraźnie, opierając się na autorytecie popularnego reżysera: „W komputerze postrzegam bowiem zagładę ludzkości i źródło wszelkiego zła. Nieprzypadkowo Kubrick pokazał w 2001: Odysei kosmicznej, do czego zdolna jest maszyna myśląca, jeśli dać jej moc podejmowania decyzji”.
Kolejnym obszarem krytyki są współczesne media. Beksiński wytaczał niejednokrotnie szereg argumentów przeciwko stylowi uprawiania sztuki telewizyjnej: „Martwi mnie (...) ogólny brak poszanowania dla widzów: stacje telewizyjne starają się bowiem obrzydzić nam oglądanie filmów fabularnych za wszelką cenę”3. Lekceważenie osiągnięć światowej kinematografii dostrzega na każdym kroku, we wszystkich nieomal stacjach. Zysk z reklam, które w najmniej odpowiednich momentach przerywają projekcję, staje się wartością dominującą. Nie wyczerpuje to jednak listy zarzutów. Telewizja dąży dziś do maksymalnego utrudniania odbioru sztuki filmowej. Najlepszym tego dowodem, według Beksińskiego, jest niski poziom przekładu: „Większość moich kolegów i koleżanek po fachu nie ma pojęcia o idiomach, z naiwną rozkoszą powiela kalki językowe (...). Bastard był kiedyś bękartem, ale teraz oznacza drania, gnojka, łajdaka. Zaś patetyczna była tylko VI Symfonia Czajkowskiego. Pathetic znaczy żałosny. Słowo block to przecznica, a nie blok (budynek) - choć głównie w amerykańskim angielskim. Graphic najczęściej tłumaczy się jako wyrazisty, a już szczególnie, gdy mówimy o zdjęciach (ktoś popełnił błąd w Kalifornii - przecież fotografie nie mogą być „graficzne”). Actually „aktualnie” znaczy faktycznie, a eventually - ostatecznie, w końcu. Guinea pig to nie świnka morska z Gwinei, tylko królik doświadczalny. I tak dalej” 4. Wyczulenie na poprawność tłumaczeń nie było jednostronne. Autor felietonu przykładał do niej olbrzymią wagę, prosząc o wskazywanie popełnionych przez siebie błędów. Irytował go jednak brak zapotrzebowania na rzetelnie spolszczone filmy: „Czasem więc, dzwoniąc do konsultantów, przeglądając słowniki, szukając w Biblii odpowiednich cytatów lub starając się znaleźć poetycki przekład wykorzystanego w filmie wiersza, zadaję sobie pytanie: dlaczego ja się jeszcze staram, skoro wszyscy i tak mają to w dupie?” 5 W rzeczywistości tłumaczenia Tomasza Beksińskiego spotkały się z pewnym uznaniem, szczególnie w gronie miłośników montypythonowskiego humoru, przyswojonego polskiej kulturze właśnie dzięki olbrzymiemu wysiłkowi młodego dziennikarza.
Skłonność do zachowań mechanicznych budziła u Beksińskiego frustrację i zdenerwowanie. Dawał temu wyraz podejmując się oceny niektórych tendencji w kulturze postmodernistycznej. Nie brakowało mu odwagi, by wyrażać niesmak w stosunku do najmodniejszych zjawisk. Szczególnie mocno uderzał w subkulturę techno, oceniając ją w kategoriach estetycznych i psychologicznych. Z masową promocją nieświadomości, niezdrowych instynktów i transu zamiast klasycznego piękna, kunsztu i wrażliwości nie mógł się po prostu pogodzić. Sztuki, której nie wolno podziwiać z uwagą, wymagającej bezkrytycznego uczestnictwa oraz odrzucenia intelektu jako narzędzia poznania, nie próbował nawet zrozumieć.
Felietony Tomasza Beksińskiego wiązały się nierozerwalnie z jego życiem zawodowym. Rzadko kiedy nie wspominał w nich o swych doświadczeniach muzycznych i filmowych. Trudno jednak nie zauważyć, że przeplatały się one dość często z refleksjami osobistymi. Zdradzają to przede wszystkim artykuły podejmujące trudną tematykę obyczajową. Beksiński okazuje się być świetnym obserwatorem przemian w moralności końca XX wieku. Obcowanie z rozmaitymi tekstami kultury, jak również bogate doświadczenia towarzyskie, pozwalają mu na formułowanie kontrowersyjnych wniosków. Ostrze satyry zwraca przede wszystkim przeciwko konsumpcyjnemu postrzeganiu kontaktów międzyludzkich, merkantylnym przyjaźniom i powszechnej deprecjacji związków uczuciowych. W jednym z felietonów stwierdza dosadnie, choć nie bez odrobiny humoru: „Ludzie nie mają dość własnych problemów, nie potrafią zająć się sobą i żyć w swoim świecie. Nieustannie wtrącają się w sprawy innych, podglądają przez okno, komentują stroje, markę samochodu. Zaczepiają w windzie, usiłują się zakraść w czyjeś łaski, wejść w czyjeś życie, żyć czyimś życiem! Jest to wampiryzm najgorszego gatunku, bez romantycznej krypty, peleryny i węgierskiego akcentu Beli Lugosiego. Większość przyjaźni na tym świecie zawieranych jest właśnie po to, żeby na kimś żerować”6. Obyczajowość oparta o wzajemność, wdzięczność i szacunek zdradza według niego objawy schyłku.
Odważne wyznania, nasycone pierwiastkami autobiograficznymi, nie zawsze przyczyniały się do pogłębienia pesymistycznego wydźwięku felietonów. Tomasz Beksiński osiągał z reguły bezpieczny dystans wobec zjawisk, które z humorem komentował. Potrafił w ten sposób pisać na każdy niemal temat, nie rezygnując przy tym z przekazywania swoich kontrowersyjnych, choć rzetelnie uargumentowanych poglądów. Felieton napisany z okazji Dnia Kobiet jest tego świetnym przykładem. Odkrywa on istotę osobowości i stylu Tomasza Beksińskiego, a przede wszystkim kolejny zespół niepopularnych dziś przekonań, z których ów dziennikarz słynął. Świąteczny artykuł łamie wszelkie konwencje. Zamiast listy życzeń i komplementów autor konstruuje antologię aktualnych faktów, ukazujących wyemancypowane kobiety w negatywnym świetle. Wystarczy przytoczyć niewielki fragment owego tekstu: „Przed laty wiele emocji wzbudzał film Fortepian, nakręcony - nota bene - przez kobietę. Publiczność (głównie damska) wzruszała się losem bohaterki, sprzedającej swój tyłek za klawisze fortepianu. Nie odczuwałem dla niej współczucia, raczej oburzenie. Natomiast współczułem jej zdradzanemu mężowi. Oto gloryfikacja zwykłego kurewstwa podniesiona do rangi sztuki!” 7. Czy mamy tu do czynienia z mizoginizmem i niepotrzebną wulgarnością? A może z prostym brakiem akceptacji dla świata odwróconych wartości? Nie pierwszy przecież raz podejrzany feminizm połączony z wychwalaniem moralności ponowoczesnej spotkał się z tak bezpardonowym atakiem.
Obrona pozytywnych aspektów współczesnej kultury sztuki towarzyszyła wielu felietonom Tomasza Beksińskiego. Jeśli nie stawała się głównym tematem artykułu, to przynajmniej pojawiała się w licznych dygresjach. Warto chyba wspomnieć o dziełach, które upodobał sobie najbardziej, w ostatnim zaś felietonie pozostawił ich kompletną listę. Znalazły się na niej dokonania reprezentujące wszystkie rodzaje sztuki, nie tylko współczesnej, zarówno „wysokiej”, jak i „niskiej” (choć takie rozróżnienie było Beksińskiemu obce): Kruk Edgara Allana Poe, Carmina Burana Carla Orffa, Andante z Tria Es-dur Schuberta, Atom Heart Mother Pink Floyd, James Bond, Tom i Jerry, Sens życia wg Monty Pythona, Czas apokalipsy Coppoli itd.8 Katalog muzycznych, filmowych i literackich fascynacji towarzyszył ostatniej publikacji, która, jak się później okazało, spełniać miała rolę dziennikarskiego pożegnania.
Stała rubryka w poczytnym piśmie pozwoliła na postawienie diagnozy współczesnej kulturze. Tomasz Beksiński uczynił to w sposób niezwykle sprawny, dostosowując język młodzieży do potrzeb felietonistyki. Sięgał więc do zasobów leksykalnych slangu, potrafił posłużyć się wulgaryzmem, zawsze jednak z właściwym umiarem lub lingwistyczną pomysłowością. Szerokie kompetencje, wrażliwość i skłonność do wnikliwej obserwacji obyczajowości i sztuki końca XX wieku wspierały zaś jego ataki na świat wyselekcjonowanych antywartości.
Ocena felietonistyki Tomasza Beksińskiego wymaga szczególnej ostrożności i uwagi z kilku przynajmniej względów. Była bowiem przeznaczona dla czytelników traktujących kulturę popularną jako obszar autentycznych fascynacji, nie oceniających jej z naukowego dystansu. Nie są to teksty kierowane do antropologów ani badaczy współczesnego folkloru (choć przydałoby się, by ktoś przebadał tego typu zjawiska pod kątem oddziaływania na świadomość pokoleń). Beksiński przemawiał do uczestników kultury, kultury, którą sam współtworzył. Styl uprawianego przez niego dziennikarstwa, liczne tematy i dygresje mogły spotkać się ze zrozumieniem tylko w określonych okolicznościach. Wymagały często innych kompetencji niż te, oferowane w toku szkolnej edukacji. Nierzadko zmuszały do poszerzenia wiedzy literackiej, muzycznej i filmowej. Kontekst pozornie trywialnych wypowiedzi był jednak szeroki. Sięgał, w przypadku literatury, od Marka Aureliusza i Franciszka Rabelais’ego do Gałczyńskiego i Hłaski.
Wspominając osobę Tomasza Beksińskiego trudno nie ulec innego rodzaju refleksjom, być może nieco bardziej ogólnym. Chodzi mianowicie o kondycję Polskiego Radia, w którego redakcjach zaczyna brakować autorytetów gotowych kształtować, a nie tylko zaspokajać, gusta młodych odbiorców. Rozgłośnie komercyjne, promując kulturę urynkowioną, nie stawiają już prawie żadnych wymagań przed konsumentami swoich produkcji. Tego typu tendencje docierają niestety do publicznych mediów. Czy zatem dziennikarstwo w stylu Tomasza Beksińskiego, Piotra Kaczkowskiego, Wojciecha Manna i Piotra Kosińskiego przestanie być wkrótce doceniane?
Doświadczenia uniwersyteckie decydują tylko w niewielkim stopniu o osobowości przyszłych absolwentów. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że uczelnie przyjmują w swe progi ludzi w jakiś sposób już ukształtowanych, posiadających nieraz sporo różnego rodzaju kompetencji. Stanowią one najczęściej naturalną konsekwencję rozlicznych fascynacji związanych z kulturą popularną. Dla pokolenia, które reprezentuję, zainteresowanie współczesną sztuką było kolejnym etapem rozwoju. Na jego początku stały natomiast sympatie dla najróżniejszych subkultur młodzieżowych. Wśród nich najbardziej opiniotwórcza była, bo już chyba nie jest, kultura awangardy rockowej - tylko potencjalnie masowa, w rezultacie elitarna, na co wpływ miał między innymi Tomasz Beksiński. Dzięki takim dziennikarzom łatwiej docenić różnorodność oferty, jaką przed młodymi ludźmi roztacza świat muzyki, filmu i literatury. Łatwiej również unikać podejrzanych tendencji kulturowych i obyczajowych.
Z rzeczywistością kulturalną zdominowaną przez zjawiska masowe, ogólnie dostępne, przeznaczone dla każdego (czyli dla nikogo) Tomasz Beksiński nie mógł się pogodzić. Na współczesne media spoglądał od dłuższego czasu z obrzydzeniem. Zabrakło mu siły, by w dalszym ciągu promować wartości autentyczne. W ostatnim ze swoich felietonów napisał: „Cóż mogę jeszcze dodać? Spokojnie piętnowałem otaczający nas montypythonowski świat ostrzem sarkastycznej satyry, aż nagle ktoś zwrócił mi uwagę, że Monty Python zamienił się w taniec śmierci”9.
Samobójstwo Tomasza Beksińskiego przeszłoby pewnie bez echa. Wstrząsnęłoby hermetycznym środowiskiem radiosłuchaczy, lecz przeciętny zjadacz chleba niewiele by o nim wiedział. Na tragicznym wydarzeniu zaczęły jednak żerować rozliczne redakcje prasowe - począwszy od „Vivy” i „Machiny”, na „Gazecie Wyborczej” kończąc. Reportażyści i komentatorzy nie zadali sobie trudu, by w obliczu śmierci skupić uwagę na pożytkach płynących z działalności Tomasza Beksińskiego. Z pasją i zaangażowaniem zrekonstruowali metodę samobójstwa, nie omieszkali zabawić się w domorosłych psychologów, uzurpując sobie prawo do orzekania o jego przyczynie. Tytuły artykułów mówią same za siebie. „Machina” zaoferowała Kronikę zapowiedzianej śmierci, wedle której samobójstwo uzasadniał brak życiowej partnerki10. Reportaż zamieszczony w „Gazecie Wyborczej” odsłania przed czytelnikami szereg innych, bardziej złożonych przyczyn, lecz niewiele uwagi poświęca translatorskim i dziennikarskim talentom Beksińskiego11. Miejmy nadzieję, że wizerunek ukształtowany przez media nie przyczyni się do zignorowania tego, co decyduje o utentycznej wartości pracy Tomasza Beksińskiego.
Jacek Grębowiec
PRZYPISY
1. T. Beksiński: Solsbury Hill [w:] „Tylko Rock” 1998 nr 8, s. 15.
2. Tamże, s. 15.
3. T. Beksiński: Co by tu jeszcze spieprzyć? [w:] „Tylko Rock” 1999 nr 6, s. 16.
4. T. Beksiński: Patetyczny bękart [w:] „Tylko Rock” 1999 nr 4, s. 15.
5. Tamże, s. 15.
6. T. Beksiński: Simone Choule [w:] „Tylko Rock” 1999 nr 9, s. 12.
7. T. Beksiński: Kobieta wąż [w:] „Tylko Rock” 1999 nr 3, s. 11.
8. T. Beksiński: Fin de siecle [w:] „Tylko Rock” 2000 nr 1, s. 14.
9. Tamże, s. 14.
10. M. Prokop: Tomasz Beksiński. Kronika zapowiedzianej śmierci [w:] „Machina” 2000 nr 2, s. 44-46.
11. W. Tochman: Leży we mnie martwy anioł [w:] „Gazeta Wyborcza (Magazyn)” 2000 nr 12 (368), s. 6-12.
Artykuł pochodzi z czasopisma „Papier” nr 3 (2003)
wersja do wydrukowania
|
|