Nr 32 (43)
z dnia 12 listopada 2002
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

OPEN SOURCE - WIELKA PROMOCJA ROZDAWANIA
     
   

     Podczas odbywających się w USA i Kanadzie prezentacji nowego oprogramowania komputerowego można było czasami zauważyć pewien charakterystyczny przedmiot: błyszcząca, srebrna puszka z okrągłym logiem i napisem OpenCola. W środku znajduje się gazowany napój, który smakuje bardzo podobnie do Coca-Coli lub Pepsi. Na puszce napisane jest jednak jeszcze coś, co odróżnia zawarty w niej napój od innych podobnych: „Sprawdź źródło na opencola.com”. Pod podanym adresem internetowym znaleźć można to, czego nie ma na stronach Coca-Coli czy Pepsi - przepis na colę. Po raz pierwszy można ją sobie zrobić samemu w domu1.
     OpenCola to pierwszy na świecie produkt typu open source2, który pojawił się poza rynkiem programów komputerowych. Używając określenia open source producent zgadza się na ujawnienie receptury tego produktu. Każdy może wyprodukować napój i dowolnie modyfikować jego skład pod warunkiem, że receptura pozostanie nadal jawna. Dziwny to sposób prowadzenia interesów - Coca-Cola nie ujawnia swoich sekretów handlowych. I dokładnie o tę różnicę chodzi.
     OpenCola to dowód, że dyskusja trwająca od dawna wśród producentów oprogramowania komputerowego wyszła poza ściśle informatyczny świat. To, co rozpoczęło się jako spór między specjalistami wokół tego, jak najlepiej usunąć błędy z programu komputerowego, staje się polityczną debatą nad problemem posiadania i wykorzystywania wiedzy. Dyskusja toczy się między tymi, którzy uważają, że idee powinny podlegać swobodnej i niekontrolowanej wymianie oraz tymi, którzy wolą mówić o „własności intelektualnej.” Nikt nie wie, jaki będzie wynik trwającego sporu, ale w świecie rosnącej opozycji wobec korporacyjnych potęg, globalizacji i restryktywnych praw własności intelektualnej, open source pojawia się jako interesująca alternatywa oraz narzędzie politycznej walki. Czytając ten artykuł sama/sam przyczyniasz się do sprawdzenia, jaka jest wartość tego narzędzia.
     Ruch open source narodził się w 1984 roku, kiedy programista Richard Stallman odszedł z MIT i stworzył Fundację Darmowego Oprogramowania (Free Software Foundation).3 Jego celem była produkcja programów komputerowych wysokiej jakości dostępnych za darmo. Stallman występował tym samym przeciw firmom komputerowym, które zabezpieczają swoje produkty patentami i prawami autorskimi i utrzymują w tajemnicy ich kod źródłowy, czyli oryginalny kod programu napisany w jakimś języku programowania, takim jak na przykład C++. Stallman uważał, że jest to niewłaściwy sposób postępowania, ponieważ nie tylko prowadzi do powstawania produktów o niskiej jakości i pełnych błędów, ale co gorsza, blokuje swobodną cyrkulację pomysłów. Stallman uznał, że jeśli programiści przestaną uczyć się nawzajem ze swoich programów, sztuka programowania ulegnie stagnacji („New Scientis”, 12 grudnia 1998, s. 42). Jego postawa i działania spotkały się z uznaniem w pewnych kręgach programistów komputerowych i dzisiaj istnieje kilka tysięcy podobnych projektów. Najbardziej znanym jest Linux, system operacyjny stworzony na początku lat 90. przez fińskiego studenta Linusa Torvaldsa i zainstalowany obecnie na około osiemnastu milionach komputerów na całym świecie.
     To, co odróżnia oprogramowanie open source od porównywalnych produktów komercyjnych to fakt, że jego zamysł opiera się na idei wolności zarówno w politycznym, jak i ekonomicznym sensie. Ktoś, kto chce używać produktów komercyjnych takich jak Windows XP czy Mac OS musi za nie zapłacić, a oprócz tego zgodzić się na warunki umowy, która zakazuje dalszego rozprowadzania oraz modyfikowania programu. Aby używać Linuxa czy innego programu z grupy open source nie trzeba płacić ani grosza, chociaż są firmy, rozprowadzające je odpłatnie wraz z usługami serwisowymi. Program można również modyfikować, kopiować i rozprowadzać bez jakichkolwiek ograniczeń. Ta swoboda działa jako skierowane do użytkowników zaproszenie - niektórzy mówią nawet wyzwanie - do ulepszania programu. Tysiące zapaleńców nieustannie pracuje nad kodem źródłowym Linuxa, dodając nowe funkcje i usuwając błędy. Efekt ich pracy jest poddawany testom i ocenie, a najlepsze pomysły zostają wykorzystane w kolejnych wersjach systemu. Dla wielu programistów podobne wyróżnienie jest samo w sobie nagrodą. W efekcie powstał stabilny i wydajny system operacyjny, który szybko adaptuje się do nowych generacji sprzętu komputerowego. Firma IBM oceniła Linuxa tak wysoko, że instaluje go na sprzedawanych przez siebie komputerach.
     Aby utrzymać taki bardzo korzystny dla użytkowników stan rzeczy, oprogramowanie open source jest chronione przez prawo, zwane Ogólną Licencją Publiczną (ang. General Public License, dalej w skrócie GPL). Zamiast ograniczać sposób użytkowania programu, jak robią to klasyczne licencje, GPL - znane również jako copyleft4 - pozostawia tyle wolności, ile tyko możliwe (zobacz http://www.fsf.org/license/gpl.html). Oprogramowanie objęte licencją typu GPL (albo jakąkolwiek licencją typu copyleft) może być rozprowadzane i modyfikowane przez każdego pod warunkiem, że zachowane są zasady copyleft. To ograniczenie jest bardzo istotne, ponieważ zapobiega wykorzystywaniu produktów z grupy open source przez producentów oprogramowania komercyjnego. Dostęp do kodu źródłowego odróżnia je również od programów, które są po prostu rozprowadzane za darmo. GPL gwarantuje, że produkty open source pozostaną na zawsze darmowe.
     Standard open source okazał się dobrym sposobem na tworzenie oprogramowania. Oprócz tego uznaje się go za wyraz pewnego światopoglądu politycznego, którego wyznawcy kładą nacisk na swobodną wymianę idei, nie ufają wielkim korporacjom i negatywnie oceniają ideę „własności intelektualnej” i prywatnej kontroli nad dostępem do wiedzy. Jest to „sposób widzenia relacji między jednostką a instytucją oparty na idei wolności”, jak mówi guru ruchu open source Eric Raymond.
     
     Jednak nie tylko firmy produkujące oprogramowanie zamykają wiedzę w sejfach, dając do niej dostęp jedynie tym, którzy chcą za to płacić. Za każdym razem, kiedy kupujesz płytę CD, książkę, gazetę, czy puszkę Coca-Coli, płacisz za dostęp do czyjejś własności intelektualnej. Za pieniądze uzyskujesz prawo do słuchania, czytania czy konsumowania, ale nie do zmiany samego produktu czy swobodnego kopiowania i rozprowadzania go. Nic więc dziwnego, że ludzie związani z ideą open source zastanawiali się, czy zdałaby ona egzamin w zastosowaniu do innych produktów. Nie jest to do końca pewne, ale istnieje kilka interesujących przykładów.
     Weźmy OpenColę. Chociaż w zamierzeniu była instrumentem promocyjnym, mającym wyjaśnić, o co chodzi w oprogramowaniu open source, od pewnego momentu zaczęła żyć własnym życiem. Pochodząca z Toronto firma, która wyprodukowała OpenColę stała się znana właśnie dzięki niej, a nie dzięki oprogramowaniu, które napój miał tylko promować. Laird Brown, jeden z dyrektorów firmy, tłumaczy ten sukces powszechną w pewnych środowiskach niechęcią wobec korporacji i wobec świata, w którym wszystko do kogoś należy. Za pośrednictwem strony WWW sprzedano 150 tysięcy puszek, a na amerykańskich campusach lewicowi studenci urządzali imprezy, podczas których każdy mógł sporządzić własny napój w oparciu o recepturę OpenColi.
     Sukces OpenColi był poniekąd przypadkowy i w żaden sposób nie zagroził Pepsi czy Coca-Coli, jednak w innych dziedzinach pewni ludzie celowo wykorzystują ideę open source, aby walczyć z establishmentem. Dobrym przykładem jest przemysł muzyczny. W walce prym wiedzie tutaj Fundacja „Elektroniczne Granice” (ang. Electronic Frontiers Foundation, dalej w skrócie EFF) z San Francisco, która powstała w celu obrony swobód obywatelskich w dziedzinach życia związanych z technologią cyfrową. W kwietniu 2001 roku EFF stworzyło Otwartą Licencję Muzyczną (ang. Open Audio License, dalej w skrócie OAL) napisany w duchu copyleft model licencji open source dla produktów muzycznych. Dzięki niej muzycy, zamiast walczyć z pewnymi cechami produktów cyfrowych - takimi jak łatwość kopiowania i dystrybucji - mogą je wykorzystać. Muzyka objęta OAL może być swobodnie kopiowana, wykonywana, zmieniania i wydawana ponownie, pod warunkiem, że nowe utwory są również objęte licencją OAL. Muzycy mogą uzyskać rozgłos dzięki swobodnej dystrybucji swoich dzieł. „Jeśli ludziom podoba się muzyka, będą wspierać artystę, żeby mógł tworzyć nadal” - mówi Robin Gross z EFF.
     Jest jeszcze zbyt wcześnie, aby stwierdzić, czy OAL zdobędzie taką popularność jak OpenCola. Bez wątpienia wiele mocnych stron stosowania idei open source do tworzenia oprogramowania nie istnieje w przypadku muzyki. W oprogramowaniu komputerowym metoda open source pozwala na ulepszenie programu poprzez eliminację błędów i poprawę źle skonstruowanych części kodu źródłowego. Nie bardzo wiadomo, jak miałoby coś podobnego wyglądać w muzyce, której natura jako produktu niezbyt pasuje do idei open source. Również utwory dostępne na stronach WWW promujących OAL (na przykład http://www.openmusicregistry.org/) to w większości pliki MP3 lub Ogg Vorbis, a więc formaty, pozwalające słuchać, ale nie modyfikować. Nie bardzo również wiadomo, dlaczego jakikolwiek artysta głównego nurtu miałby korzystać z licencji OAL. Wielu muzykom nie podobało się to, jak użytkownicy Napstera rozpowszechniali utwory bez zgody i wiedzy autorów, czemu więc teraz mieliby zgodzić się na niczym nie ograniczoną dystrybucję muzyki i jej dowolne modyfikacje? Mało kto słyszał zapewne o dwudziestu zespołach, które umieściły swoją muzykę na openmusicregistry.org. Trudno oprzeć się wrażeniu, że open audio to możliwość zaprezentowania swojej muzyki atrakcyjna wyłącznie dla nieznanych artystów.
     Problemy z tworzeniem i rozprowadzaniem muzyki w systemie open source nie zniechęciły zwolenników tej filozofii do podejmowania innych prób. Encyklopedie wydają się bardzo obiecującą dziedziną. Podobnie jak oprogramowanie, powstają w wyniku współpracy większej grupy ludzi, składają się z wielu modułów i potrzebują nieustannej aktualizacji. Pierwsza z prób stworzenia darmowej encyklopedii internetowej o nazwie Nupedia (http://www.nupedia.com/) nie skończyła się wielkim sukcesem - w ciągu dwóch lat z zamierzonych 60 tysięcy haseł powstało zaledwie dwadzieścia pięć. „Przy obecnym tempie nigdy nie będzie to duża encyklopedia” - mówi jej główny redaktor Larry Sanger. Problem tkwi w tym, jak zmotywować do pracy potencjalnych autorów haseł. Nupedia nie może im zapłacić, a za wykonaną pracę nie zdobywają oni uznania wśród kolegów po fachu, jak ma to miejsce w przypadku Linuxa. To jest problem dotyczący wszystkich projektów z grupy open source: jak zachęcić ludzi do brania w nich udziału? Sanger bada możliwości zarabiania na Nupedii przy jednoczesnym utrzymaniu swobodnego dostępu do zawartej w niej wiedzy. Jedną z możliwości są banery reklamowe, jednak o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby zachęcenie naukowców do cytowania Nupedii, dzięki czemu autorzy haseł zyskiwaliby rozgłos i uznanie.
     Jest też inna możliwość: zaufać dobrej woli i intencjom entuzjastów open source. Rok temu Sanger, zawiedziony powolnym tempem tworzenia Nupedii, rozpoczął realizację innego projektu, zwanego Wikipedią (http://www.wikipedia.com/; nazwa pochodzi od darmowego programu open source Wiki Wiki służącego do edytowania stron WWW z dowolnego miejsca w Internecie). Jest to o wiele swobodniejsza przestrzeń ekspresji, gdzie każdy może tworzyć lub edytować hasła; wyjaśnia to poniekąd obecność licznych wpisów na temat piwa i Star Treka, ale jest również kluczem do sukcesu Wikipedii, liczącej obecnie około 20 tysięcy haseł. 5 „Ludziom podoba się idea, że wiedza powinna być swobodnie dostępna i rozprowadzana bez ograniczeń” - mówi Sanger. Z czasem tysiące użytkowników powinno wyeliminować błędy i wtedy Wikipedia stanie się wiarygodnym źródłem wiedzy zawierającym setki tysięcy haseł.
     Innym eksperymentem, który może okazać się ważny, jest projekt OpenLaw (http://eon.law.harvard.edu/openlaw/) prowadzony w Centrum badań nad Internetem i Społeczeństwem na Wydziale Prawa Uniwersytetu Harvarda. Prawnicy uczestniczący w tym przedsięwzięciu specjalizują się w prawie z dziedziny komputerów i wysokich technologii - hackerstwo, prawa autorskie, algorytmy szyfrowania itd. - a samo centrum współpracuje z EFF i innymi organizacjami promującymi standard open source. W 1998 roku pracujący na Harvardzie Lawrence Lessing, obecnie prawnik na Uniwersytecie Stanforda, został poproszony przez internetowego wydawcę Eldrtich Press o wniesienie sprawy przeciw prawom autorskim obowiązującym w Stanach Zjednoczonych. Eldritch wyszukiwał książki, których prawa autorskie wygasły i publikował je na stronach WWW; nowy projekt ustawy przedłużającej okres wygasania praw autorskich z 50 do 70 lat był mu bardzo nie na rękę. Lessing zaprosił studentów z Harvardu do udziału w otwartym forum on-line, gdzie rozpoczęła się debata na temat prawnych możliwości zakwestionowania tejże ustawy. Z biegiem czasu forum wyewoluowało w projekt OpenLaw.
     Normalne firmy prawnicze przygotowują argumenty procesowe w taki sam sposób, w jaki firmy komputerowe tworzą kod źródłowy oprogramowania. Prawnicy dyskutują za zamkniętymi drzwiami i chociaż ostateczny produkt debaty zostaje ujawniony w sądzie, treść dyskusji, czyli „kod źródłowy”, pozostaje tajna. OpenLaw działa inaczej - argumenty są formułowane w publicznej debacie i objęte licencją typu copyleft. „Celowo za model przyjęliśmy sposób tworzenia darmowego oprogramowania” - mówi Wendy Selzer, który przejął opiekę nad OpenLaw, kiedy Lessing przeniósł się na Stanford. Obecnie około 50 prawników pracuje nad sprawą Eldritch Press, a OpenLaw zaangażowane jest również w inne sprawy. „Korzyści są takie same jak w przypadku oprogramowania” - mówi Selzer. „Setki osób przeglądają 'kod' w poszukiwaniu błędów i sugerują, jak je usunąć. Inni zajmują się rozwijaniem nowych aspektów sprawy, a później dzielą się efektami swojej pracy z resztą zespołu.” Działając w oparciu o takie metody OpenLaw doprowadziło sprawę Eldritcha - uznawaną na początku za niemożliwą do wygrania - aż do Sądu Najwyższego i obecnie oczekuje na jego wyrok.
     Istnieją też oczywiście słabe strony opisanej strategii. Argumenty są publicznie znane od samego początku, więc OpenLaw nie ma możliwości zaskoczenia swojego przeciwnika w sądzie. Z tych samych powodów nie może zajmować się sprawami, w których wymagana jest tajność czy poufność. Jednak w przypadkach, kiedy w grę wchodzi interes publiczny, strategia typu open source okazuje się bardzo skuteczna. Członkowie różnych grup działających na rzecz swobód obywatelskich wykorzystują osiągnięcia OpenLaw w innych sprawach. „Ludzie używają ich, pisząc listy do Kongresu lub drukując ulotki - mówi Selzer.
     Ruch open source jest ciągle w dość wczesnej fazie rozwoju i trudno przewidzieć, jak dalej potoczą się jego losy. „Nie jestem pewien, czy open source ma zastosowanie w wielu dziedzinach ludzkiej aktywności” - mówi Sanger. „Jeśli ma, to będziemy się nimi zajmować”. Eric Raymond również nie kryje wątpliwości; w znanym eseju z 1997 roku zatytułowanym Katedra i bazar ostrzegał przed stosowaniem metod open source do innych dziedzin twórczości: „Muzyka i większość książek nie przypominają oprogramowania, ponieważ nie trzeba usuwać z nich błędów ani ciągle ich ulepszać.” W takiej sytuacji produkt zyskuje bardzo niewiele dzięki pracy innych ludzi, więc korzyści z ujawnienia kodu i swobodnego rozpowszechniania są również małe. „Nie chcę osłabić wartości podejścia open source do oprogramowania, próbując zastosować je w kwestiach, gdzie nie zdaje egzaminu” - napisał. Jednak od tamtego czasu poglądy Raymonda uległy pewnej zmianie. „Wydaje mi się, że w przyszłości ideę open source będzie można zastosować w innych dziedzinach niż oprogramowanie” - powiedział w wywiadzie dla New Scientis. „Teraz jest jeszcze na to zbyt wcześnie”. Trzeba poczekać aż oprogramowanie open source wygra walkę z podejściem tradycyjnym. Jego zdaniem stanie się to około roku 2005.
     Tak więc eksperyment trwa. W jego ramach New Scientist (http://www.newscientist.com) i AlterNet (http://www.alternet.org) postanowiły opublikować niniejszy artykuł zgodnie z ideami copyleft. Oznacza to, że każdy może rozpowszechniać i przedrukowywać go w całości lub w częściach i dowolnie przerabiać, pod warunkiem, że efekt swoje pracy udostępni w standardzie open source. W przypadku wykorzystania artykułu prosimy również o przesłanie informacji na ten temat pod adres: copyleft@newscientist.com. Jeden z powodów, dla których wykorzystujemy licencję copyleft jest możliwość wydrukowania receptury OpenColi, co samo w sobie pokazuje, jaką siłę rozprzestrzeniania się ma copyleft. Jest też jednak inny powód: chcemy zobaczyć, co się stanie. O ile mi wiadomo, jest to pierwszy raz, kiedy artykuł z pisma naukowego zostaje objęty licencją copyleft. Jaki będzie tego efekt? Nie wiadomo. Być może tekst zniknie bez śladu, a może będzie kopiowany, rozprowadzany, tłumaczony i przerabiany. Nie wiem - ale na tym to wszystko polega. Teraz nie zależy to już ode mnie. Decyzja należy do wszystkich.
     
     INFORMACJA ZAWARTA W TYM TEKŚCIE JEST UDOSTĘPNIANA ZA DARMO. Tekst może być kopiowany, rozpowszechniany i/lub modyfikowany zgodnie z zasadami opisanymi w Design Science License autorstwa Michaela Stutza dostępnej pod adresem http://dsl.org/copyleft/dsl.txt.
     
     Redakcja magazynu „Ha!art” oraz tłumacz nie zastrzegają sobie ŻADNYCH praw do niniejszego tekstu. Może być on wykorzystywany w sposób opisany przez Autora. W przypadku rozprowadzania lub wykorzystywania polskiego przekładu, prosimy o wysłanie informacji na adres redakcja@ha.art.pl.
     



Przypisy
1. Od czasu napisania tekstu, firma Opencola zmieniła strategię promocji swoich produktów i recepturę napoju można obecnie uzyskać jedynie za pośrednictwem poczty elektronicznej (przyp. tłum.).
2. „Open source” oznacza dosłownie „otwarte źródło” i jest terminem trudno przekładalnym na język polski, z tego powodu decyduję się na używanie oryginalnego wyrażenia, tak jak przyjęło się w publikacjach dotyczących programów komputerowych, skąd termin pochodzi (przyp. tłum.).
3. Angielska nazwa Fundacji jest trudno przetłumaczalna na język polski. Słowo free oznacza jednocześnie „wolny” oraz „darmowy” i jest tutaj użyte przede wszystkim dla podkreślenia faktu, że udostępniane orpogramowanie stanowi manifestację wolności, na co Fundacja kładzie duży nacisk. „Free” like in „freedom” not „free beer” - „Wolny” jak w słowie „wolność”, a nie jak „darmowe piwo” - tłumaczą jej członkowie. (przyp. tłum.; dziękuję Piotrowi Przybylakowi za zwrócenie uwagi na znaczenie nazwy Fundacji - J.S.).
4. Copyleft to neologizm powstały na bazie angielskiego słowa copyright. Utworzono go, wykorzystując podwójne znaczenie słowa right - techniczne, czyli „prawo” i polityczne, czyli „prawica”. Idea produktów open source jest kojarzona z lewą stroną sceny politycznej, dlatego utworzony neologizm jest dość nośny. Po polsku należałoby powiedzieć „lewa autorskie” zamiast „prawa autorskie”, jednak ze względu na inne reguły tworzenia neologizmów w języku polskim podobne wyrażenie jest mało zgrabne, a ze względu na sytuację polityczną w Polsce nie przemawia do wyobraźni tak dobrze, jak jego angielski odpowiednik. Z tych powodów w dalszej części tekstu pozostawiono angielski termin copyleft (przyp. tłum.).
5. Wikipedia ma kilkanaście wydań lokalnych, w tym między innymi wydanie polskie, dostępne pod adresem: http://pl.wikipedia.com/ (przyp. tłum.).


Tekst został opublikowany w magazynie „Ha!art” nr 11-12 (2002).

wersja do wydrukowania