Nr 17 (28)
z dnia 12 czerwca 2002
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

Obnażalstwo przemysłowe
     
   

     Czasy mamy jakieś ekshibicjonistyczno-masturbacyjne. Najmodniejsi z nas uprawiają jedno i drugie naraz, masturbując się na widoku publicznym ku uciesze gawiedzi. Spokój intymnego zacisza przejadł się bowiem supermarketowej tłuszczy i kolorowe telewizory - gdzie okiem sięgnąć - wypełniły się prezentacjami błahych pseudo-żywotów, wydepilowanych lub, przeciwnie, owłosionych kadłubów i brudnych skarpet obywateli szaraków. Obywatele szaracy, we wszystkich krajach rozwiniętego kapitalizmu, zapragnęli być na widoku. Bardzo, ale to bardzo zapragnęli być oglądani. Do niedawna pragnienie to - choć oczywiście nie w tak masowej skali - nie dziwiło jedynie psychiatrów zajmujących się dewiacjami seksualnymi i co poniektórych socjologów, którzy badali przemiany w zakresie obyczajowości seksualnej w świecie zachodnim.
     
     PANOWIE DEMONSTRUJĄ W BRAMIE
     Tych pierwszych od zarania seksuologii - to jest od pierwszych prac Amerykanina Havelocka Ellisa z przełomu XIX i XX wieku, wyklętych przez hiperpurystów owych czasów - pasjonował jednostkowy, ludzki pęd do pokazywania tego i owego. Interesował ich pęd, ale taki tyci, tyci. Kameralny w swych wymiarach i w istocie, czyli ekshibicjonizm (nadajmy mu na nasz użytek osobny przydomek) klasyczny lub właściwy. Podobno ekshibicjonizm właściwy przydarza się wyłącznie mężczyznom, do tego najczęściej mężczyznom młodym, rzec można w pełni sił reprodukcyjnych. To oni, jak informują wszystkie dostępne encyklopedie patologii seksualnych, obnażają członek w stanie wzwodu przygodnym osobom i czerpią satysfakcję z reakcji takiego przygodnego, kobiecego i bezbronnego najczęściej, otoczenia. Kiedy takiej reakcji brak, brak też seksualnej satysfakcji pana pokazywacza. Pokazywacze liczą na wywarcie monstrualnego wrażenia i na zaaferowaną obnażonym narządem z przydatkami pamięć zaatakowanej w parku, w lesie czy pod sklepem obserwatorki. Jeśli wierzyć mojej żonie, ekshibicjoniści właściwi „atakują” (bo tak naprawdę nie czynią oni żadnej krzywdy fizycznej) w bramie na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, a jeśli wierzyć koleżance żony, przychodzą do knajpy, gdy tuż po otwarciu o godzinie dwunastej w południe stoi ona samiuteńka za barem. Atakują tak i pokazują, często się przy tym zaspokajając w sposób niewybredny i nie bardzo wyrafinowany.
     Wedle psychoanalityków ekshibicjonista obnaża genitalia, by sprawdzić, czyje jeszcze posiada. To człowiek cierpiący na kompleks kastracji. I tyle jest warta cala psychoanaliza. Jeszcze prostszym sposobem wyjaśniania genezy ekshibicjonizmu jest wiązanie go z chorobliwą nieśmiałością, kompleksami wieku młodzieńczego i lękiem wobec kobiet. I tyle jest warta popularna psychologia ludowa, uprawiana w tęczowych masówkach prasowych dla gospodyń domowych. Najlepiej połączyć jedno z drugim i wtedy ekshibicjonista klasyczny to młody, pryszczaty dewiant, którego omijają kobiety, a tata chciał go w dzieciństwie wykastrować (choćby mentalnie i wyobrażalnie), bo latorośl podświadomie pragnęła z mamusi uczynić kochankę. Nie tędy droga, zwłaszcza że ekshibicjonizm właściwy, ten męski, daje się tłumić farmakologicznie (nałogowi pokazywacze łykają z przymusu sądowego cyproteronacerat, obniżający poziom androgenów), nie wszyscy zaś są młodzi i nie wszyscy pragnęli w dzieciństwie mamusi, nie bacząc na groźbę odpiłowania przydatków.
     Przyczyny patologicznego obnażalstwa mają dwojaką naturę: leżą w naszej biologii i w kulturze, która tę biologię wzmacnia. Samcom kilku gatunków małp naczelnych przebadanych przez Kim Wallen na Uniwersytecie Emory gwałtownie podskakuje poziom testosteronu, kiedy widzą atrakcyjną przedstawicielkę swojego gatunku. Nie gapią się jednak na tę przedstawicielkę sami, bo zawsze jest spora konkurencja do damskich walorów. Kiedy z konkurencją przegrywają, testosteron ucieka jak szczury z tonącego statku. Kiedy jednak pojawi się na horyzoncie jakaś insza przystojna dama, testosteron nadpływa ponownie, wysoką i szeroką falą. Podobnie dzieje się wtedy, kiedy samce małp naczelnych obserwują kopulujących pobratymców. Testosteron skacze im wtedy ni mniej, ni więcej tylko całe 400 procent. Deborah Blum, autorka popularnej książki Płeć i mózg, wyciąga z tego faktu interesujący, aczkolwiek zabawny wniosek. Być może tancbudy ze striptizem - pisze - odwiedzają ciency panowie, przegrani z walce o wartościowe damy, żeby w ten sposób podnieść sobie poziom testosteronu? Idąc za tym wnioskiem dalej, można założyć - jak sądzę - że między publicznym obnażaniem się a podnoszeniem się poziomu testosteronu we krwi istnieje równie znacząca zależność. Należy tę sprawę solidnie zbadać. Skoro podglądactwo jest wbudowane w naszą naturę, to ekshibicjonizm zapewne też.
     
     A DAMY GRAJĄ W POŃCZOSZKĘ
     Jak zauważają w książce Psychiatria ewolucyjna Anthony Stevens i John Price, ekshibicjonizm jest normalną częścią składową relacji w dziecinnej grupie rówieśniczej. Często od wystawienia czegoś na pokaz, na przykład jednego z zakamarków ciała otoczonych obyczajowym tabu, zależy tu pozycja w grupie, czasem nawet przywództwo. Ekshibicjonizm, prócz ewidentnie biologicznego podłoża, spełnia zatem istotne funkcje społeczne i jest w wielu sytuacjach przez społeczność wzmacniany. Fakt czysto indywidualnego, wydawałoby się, obnażania ma miejsce dla, przez i wobec grupy innych ludzi. Dzieje się tak z całą pewnością w wypadku kobiet na rynku matrymonialnym. I tutaj nauki społeczne mają znacznie więcej do powiedzenia, aniżeli w wypadku czysto chorobliwych męskich zachowań obnażalskich.
     W odróżnieniu od klasycznego ekshibicjonizmu męskiego, ekshibicjonizm w wykonaniu kobiet nazwać można, za psychoterapeutą Erikiem Berne, ekshibicjonizmem histerycznym. W dziele pod tytułem W co grają ludzie Berne opisuje jedną z moich ulubionych seksualnych gier towarzyskich, a mianowicie „Grę w pończoszkę”, w której ekshibicjonizm histeryczny objawia się w czystej i nieskalanej postaci.
     Wyobraźmy sobie nudnawą imprezę, której uczestnicy są co do jednego zaobrączkowani. Słowem parki o wieloletnim stażu tu i ówdzie, pod oknem i pod ścianą, sączą Martini z lodem, gadają o pracy i mielą na papkę słone paluszki. Panie z wyczuciem zerkają na obcych panów, panowie mniej delikatnie na czyjeś żony. I nagle w ten oswojony krajobraz wdziera się samotna zdzira. Zdzira ma - dajmy na to - czerwoną sukienkę na ramiączkach (nienawidzę!), które zsuwają się ilekroć zmieni kierunek natarcia. Naciera zatem owa zdzira na stoliczek szklany, przy którym trzy żony i trzej mężowie toną w bezdennej czeluści usypiającej konwersacji. Przysiada tam kątem półdupka, nóżka w obcasie na drugą nóżkę i rozpoczyna się atak: Oj! Właśnie poszło mi oczko w pończosze! I owo Oj! wspiera długim jak noga pokazem oczka, które właśnie poszło. Panom siedzącym przy szklanym stoliku zaczyna topnieć lód w szklankach z whisky, a ich żonom - do których właściwie skierowana jest ta prezentacja - w przyspieszonym tempie rosną bojowe pazury. Po czym czerwona zdzira podnosi półdupek ze skórzanej kanapy, wsuwa oczko pod sukienkę i odchodzi zamaszyście.
     Nie trzeba być socjologiem, by zauważyć, ze ekshibicjonizm dopiero w wydaniu kobiet zaczyna mieć społeczny sens. Publiczne obnażanie to najprostsza forma prezentacji własnych walorów płciowych, które w wypadku kobiet faktycznie decydują o atrakcyjności. Inaczej niźli w wypadku mężczyzn pokazujących z zadowoleniem wypchane majtasy poczerwieniałe z zimna atrybuty i ambitny acz mierny wzwód, które kobiet najczęściej nie interesują. Co innego, gdyby ekshibicjoniści obnażali wypchany portfel, poczerwieniałe od lakieru Ferrari i ambitne, acz wykonalne plany które interesują jak najbardziej. Pokazywanie prącia przygodnym paniom nie opłaca się panom reprodukcyjnie (dlatego właśnie są zboczeńcami i trzeba ich leczyć), paniom zaś pokazywanie puszczonych właśnie oczek, pupek czy nóżek opłaca się bardzo i zboczeniem nie jest. Zauważmy tedy, że to nie panowie są mistrzami ekshibicjonizmu. Odsetek tych, którzy nagminnie pokazują innym walory nie przekracza u płci bardziej włochatej jednego procenta populacji. Inaczej rzecz wygląda u kobiet. Wydaje się, że z ekshibicjonizmem jest za pan brat (za pani siostra może?) co druga kobieta. Bo niby dlaczego witryny internetowe wypchane są po brzegi niezupełnie ubranymi kobietami?
     
     FAKTOGRAFIA SZOŁ-OFU
     Bo panie uwielbiają się obnażać, acz w sposób i w celach nieco bardziej wyrafinowanych od tych patologicznie męskich. Większość gwiazdeczek porno ogłasza, że wprost kocha pokazywać wygolone zakamarki i że daje im to pełnię seksualnego spełnienia. Jasne, że pośrednim, a w wielu przypadkach bezpośrednim, motorem takiego ekshibicjonizmu jest średnio histeryczna kasa. Przyjrzyjmy się jednak uczestniczkom seks-biznesu bliżej, szczególnie uczestniczkom uprawiającym pokazywanie zakamarków amatorsko.
     Naturalną podażą dla internetowego podglądactwa jest internetowe pokazywactwo. Po drugiej stronie monitora obnaża się bardzo publicznie - oglądają to przecież setki tysięcy, a nawet miliony sieciowych nomadów - pokaźny tłum chętnych dam. Czy robią to wyłącznie dla pieniędzy? Chyba nie, sądząc po ilości stron naprawdę amatorskich, typu eks-żony i eks-dziewczyny, a także amatorlandii rozmaitych, dostępnych w sieci najzupełniej za darmo. Pokazują się tam panie, które uznają ten rodzaj ekspresji za właściwą formę prezentacji niedostępnych dla oka postronnych, rozlicznych atrybutów lub - częściej - ich przerażającego braku. A i u nas amatorlandie przeróżne czyhają na sieciowych podpatrywaczy. Można tu bez żadnych opłat obejrzeć swojskie Joasie, Kasie i Danusie uwiecznione z kędzierzawym gąszczem w leśnym gąszczu przez mężów i kochanków. Piszą tam, że same chcą, by świat ujrzał ich blade lub przepalone na solariach ciała, lub że pomysł podrzuciły przyjaciółki. Na skromnych głuptakowych fotkach z czerwonymi oczami zaspokajają oralnie i analnie bezimiennych fotografów. Ekshibicjonistyczna masówka, jak wszystko w naszej bigbrotherowej epoce. Dosłownie tysiące twarzy bez tysiąca nazwisk. Nie żadne tam zboczone ekshibicjonistki, tylko czyjeś siostry, mamy, koleżanki.
     Sumienny badacz amerykańskiego porno-przemysłu, adwokat Frederick S. Lane III, autor poczytnej książki Obscena popłaca, podaje, że - dla przykładu - w maju 1999 roku portal Yahoo! odnotował dwieście dwadzieścia stałych adresów pod hasłem galeria on-line: amatorzy. Dwa lata później, inny słynny portal, Altavista, pod wstukanym w klawiaturę hasłem amateur nude umieszcza czterysta osiemdziesiąt tysięcy stron WWW! Choć znaczna liczba spośród tych stron to oszustwo mające na celu zwabienie amatorów ciał amatorek, to i tak mamy tu do czynienia z istnym szaleństwem amatorskiego ekshibicjonizmu, bez żadnych gwarancji, że ktokolwiek dotrze na daną stronę i obejrzy jej zawartość, skoro aż tyle ich istnieje. W wielu wypadkach liczy się zatem sama potencjalność obejrzenia naszych chałupniczych, waginalnych autoprezentacji. Samo obnażalstwo ważniejsze jest od zapotrzebowania na nie.
     Internet pełen jest stron z tak zwanymi flashers, czyli damami prezentującymi wdzięki w stołówkach i w bibliotekach; w miejscach, najogólniej mówiąc, publicznych. Wystarczą odwiedziny, w miarę regularne, jednego z erotycznych serwisów tgp, aby zauważyć, że strony typu flashers z bezwstydnym, z reguły damskim, show-offem są aktualizowane codziennie o kilkanaście nowych linków do witryn z nagimi paniami w niezwyczajnych miejscach, na przykład na ulicach Pragi, Frankfurtu czy na dworcu w walijskim miasteczku. Jest tych witryn tak przerażająco wiele, a tych kobiet tak mnóstwo, że można już chyba mówić, za historykiem idei Marcinem Królem, o kulturze bezwstydu. Normę wstydu obowiązującą w kulturze modernistycznej zastępuje dziś w zawrotnym tempie kultura publicznego obnażania. Niepokazywanie zaczyna być nienormalne. Nikt w Niemczech czy Danii nie dziwi się, że sąsiadka wystawia się w domowych pantoflach na widok internautów, że eksponuje na widoku publicznym swoje pożycie z partnerem, a z koleżankami z pracy rozmawia o ostatnich problemach z opróżnianiem jelita grubego. Ale dziwi się, kiedy skromnie zamilkniesz, opuścisz spódnicę i nie umieścisz zdjęcia swoich genitaliów na własnej stronie WWW. Skoro bowiem nie pokazujesz, to ewidentnie łamiesz ekshibicjonistyczną normę telewizornianego społeczeństwa.
     I pomyśleć tylko, że kiedyś publiczna prezentacja artefaktów wstydliwych czemuś istotnemu służyła. Ostatnim podrygiem kultury wstydu był streaking (od ang. ciągnąć za sobą smugę), fenomen ewidentnie społeczny, czyli nagie przebieżki przed ogromną, przypadkową publicznością, która nienawykła do dyndających swawolnie penisów i biustów. Jak pisze David Allyn, historyk rewolucji seksualnej, bieganie jak Pan Bóg stworzył przed skonsternowaną publika było w czasach kontrkultury domeną studentów wojujących o sprawy poważne, na przykład o zmianę społeczną w duchu miłości bliźniego. Bieganie z oswobodzonym przyrodzeniem straciło swą niewinność już dziesięć lat później, na początku lat osiemdziesiątych, kiedy to najsłynniejszą pracownicą masarni w Wielkiej Brytanii została niejaka Erika Roe, która wymachiwała pokaźnym, radosnym biustem podczas joggingu przez błonie w trakcie meczu krykieta. Dzisiaj, kiedy ktokolwiek pokazuje się nago w miejscu publicznym, przechodnie sądzą, że za chwilę spod ziemi wychynie ukryta kamera, a nazajutrz wszystko pokażą w telewizji.
     
     NARCYZM UMASOWIONY
     Dosyć powszechną przypadłością psychiczną w naszych uroczych czasach jest narcyzm, a konkretnie Narcystyczne Zaburzenie Osobowości (NZO). Redaktorowi „Playboya” piszącemu o amatorskich filmach pornograficznych jedna z aktorek, prywatnie hausfrau, powiedziała, że uwielbia oglądać siebie w czasie oralnego pastwienia się nad członkiem jej męża. Usta obmlaskujące inne członki już jej tak bardzo nie interesują. Mamy tu ekshibicjonizm przemieszany bezpretensjonalnie z narcyzmem. Nasza hausfrau zatem, jak wielu innych uczestników społecznych gier w dobie ponowoczesności, nosi piętno NZO w postaci przekonania o własnej wyjątkowości (ja przecież pastwię się nad członkami najładniej), oczekiwania nadmiernego podziwu (bo tak naprawdę mało jestem interesująca, szczególnie jak się pastwię) i przekonania o posiadaniu prawa do bycia podziwianą (zachwycajcie się, choć nie umiem ani pięknie śpiewać, ani pisać, ani malować, ale za to jaką mam kapitalną ostrygę!). Oto co nam się szykuje: społeczeństwo złożone z ekshibicjonistów prezentujących albo rzeczy banalne, albo obrzydliwe, albo jedno i drugie naraz. To tylko kwestia coraz łatwiejszego dostępu mas do zasobów, takich jak kamera cyfrowa czy Internet.
     Do pamiętnego września, kiedy to dwie smukłe wieże konsumeryzmu legły w gruzach pod naporem eksplodujących aeroplanów, sądziłem, że z czasów tych - ery banalnego umasowionego ekshibicjonizmu - nigdy się już nie wyzwolimy i że do końca żywota będę zmuszony przeczesywać media z pilotem w ręku, aby doszukać się choćby jednego programu pozbawionego piętna obnażalstwa. Zaraz po nowojorskiej tragedii byłem przekonany, że bigbrotherowy szał banalnych auto-prezentacji wyparuje. Chyba się pomyliłem. Nadal bowiem każdy będzie chciał zostać gwiazdą, lecz zamiast pokazywać brudne skarpety w reality-show czy różowe sekrety w sieci, porwie dowolny środek lokomocji i nam ekshibicjonistycznie przywali.
     





Tekst pochodzi z pisma „Undergrunt” nr 5 (2002).

wersja do wydrukowania