Nr 11 (22)
z dnia 12 kwietnia 2002
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

Polski erotyk
     
   

     Nasz erotyk nie doświadczył świetnej lekcji trubadurów. Obce mu było to, co zdarzyło się w kulturze prowansalskiej, toskańskiej czy sycylijskiej. Poza marginesem rodzimej adaptacji pozostał również petrarkistyczny wzorzec liryki miłosnej (petrarkizował ponoć Klemens Janicius, ale spalił juwenilia, trzeba więc czekać aż do sonetów miłosnych Mickiewicza). W Polsce ukształtował się model erotyku sarmackiego, patriarchalnego i familiarnego, który w splecionym toku retoryczności z kolokwialnością poucza przyszłą bądź aktualną wybrankę szlachcica-ziemianina, jak ma stać się cnotliwą towarzyszką jego życia, otoczoną szacunkiem „połowicą”. Poetyka sentencji, aforyzmu, a nade wszystko miłosnego votum, może niekiedy mylić: w jakiej izbie to się dzieje – domowej czy sejmowej? Natomiast nie ma pomyłki co do miejsca figlarnych uciech mężczyzny: chodzi o izbę czeladną lub karczemną i bynajmniej nie żona pełni w niej rolę partnerki.
     Co ciekawe, nie było u nas petrarkizmu, ale pojawił się antypetrarkizm. Zakwitł na podatnym gruncie mizoginicznej polityki płci i przeinaczył skądinąd wdzięczne fabuły sielanki i burleski, całkiem dobrze reprezentowanych odmian erotyku ludowego czy popularnego. One namawiały do korzystania w czas z ziemskich uciech, opowiadały się za życiowym praktycyzmem w związkach emocjonalnych, dowodziły, że ludzki seksualizm nie jest niemoralny, lecz – jak sama natura – amoralny i człowiek musi ponosić tego konsekwencje. Antypetrarkizm wniósł do owego świata rodzaj przedstawiania brutalnie naturalistycznego, zmysłowość sprowadził do wulgarnej fizjologii, bohaterką uczynił sprzedaj na i kłamliwą dziewkę, która nie dość, że brzydka, to jeszcze niewierna. Nie nadaje się więc nawet na porównanie dla sztuki przekładu.
     Formacje barokowej i oświeceniowej liryki miłosnej w Polsce nie wychodziły na ogół z cienia zagranicznych inspiracji. W pierwszym przypadku była to lira włoska – Ariosta, Guariniego, Marina i Tassa. W drugim przypadku – francuskie wzorce pastersko-rokokowe. W nadwiślańskich wersjach tych modeli doszło jednak wyraźnie do pewnych spłaszczeń. Polski barok erotyczny skoncentrował się niemal wyłącznie na przeniesieniu z Italii dorobku concettystów. Nasze oświecenie natomiast spolaryzowało możliwości rozgrywania sztafażu sielankowego w sposób zaiste biegunowy, albo zimny, wyrafinowany, satyryczny i lubieżny (Trembecki, Węgierski), albo przeciwnie – czuły, prostoduszny, sentymentalny i płaczliwy (Kniaźnin, Karpiński). W ostateczności okazało się, że i tak monomania konceptyzmu będzie dla przyszłych poetyk erotyku łatwiejsza do zaakceptowania aniżeli wybór między libertynizmem a infantylizmem.
     Jakkolwiek to brzmi, polska kultura romantyczna nie zna zbyt dobrze pojęcia miłości romantycznej. Nie zna albo z punktu nie lubi i po prostu nie chce poznać. Jak bowiem miałaby aprobować manicheizm, sakralizm i sadomasochizm niemieckiej i angielskiej erotyki tej doby, jak mogłaby się łączyć z nią w oprotestowaniu loża, ołtarza i mezaliansu? Przeciw biologii i prawu, przeciw kościołowi i państwu, przeciw rozumowi i konwencji? Taka miłość zdaje się na naszym trzeźwym (akurat w tej materii) gruncie niemożliwa do akceptacji. Niespełnialnie bezkompromisowa, niewytłumaczalnie transcendentna, niepotrzebnie melodramatyczna. Jej absolutyzm, fatalizm, negatywizm zdolne są odepchnąć doprawdy nie tylko kochanka-sarmatę. Na tę drogę wkracza bodaj jedynie wychylony ku nocy i śmierci Słowacki, próbuje go kontynuować Konopnicka, nie są to wszakże prominenci XIX-wiecznego erotyku.
     Roli erotyki i erotyków Młodej Polski nie sposób wprost pod wieloma względami przecenić: ma to ścisły związek z przełamywaniem konwencji społecznych i artystycznych, stanowi bezcenną naukę prowokacji i przekory, daje rzadką lekcję witalności, ekstatyczności i poetyckiej synergii – pomieszania religijno-erotycznego, pan-seksualizmu, perwersji. Już nie wspominając o wizualno-dźwiękowej, impresjonistycznej formie, o łączeniu klasyki i folkloru, kultury śródziemnomorskiej i orientalnej.
     Wiele z tych elementów paradoksalnie przeszło do liryki miłosnej dwudziestolecia. W erotykach zresztą pomieszały się języki głównych formacji poetyckich. Skamandryci nie byli ani nazbyt prowokacyjni i skandaliczni, ani zbytnio aktywni i witalni. Proponowali wyrazistość, potoczność i żywioł ucodziennienia; monolog wypowiedziany, chciałoby się rzec –istny skaz, osadzony w scenograficznym miejskim konkrecie. Biegun ostentacji opanowali futuryści, ich erotyki są brutalne, turpistyczne i fizjologiczne, często zresztą wynika to z idei polityczno-społecznej zemsty in effigie – w zastępstwie. Chcąc zaatakować burżuazyjną rzeczywistość, uderzają w jej świat i język miłosny (słynne Trupy z kawiorem) Najciekawsze artystycznie okazują się liryki miłosne awangardzistów. Wysublimowane i sfunkcjonalizowane, pełne pseudonimów i ekwiwalentów, skryte i śmiałe zarazem. Awangarda najbardziej serio z wymienionych ugrupowań traktuje tę odmianę wiersza, przeznaczając nie do sentymentalnego sztambucha (jak często u Tuwima, a później Gałczyńskiego) i nie na partyjny wiec (jak zwykle u Jasieńskiego) – tylko prosto do literatury.
     Okres wojny, czas tuż powojenny oraz socrealizm – to lata szczególnej opresji liryki miłosnej. Znajduje się ona pod ogromnym ciśnieniem rozmaitych powinności i niepowinności. Baczyński kreuje genezyjskie pejzaże oparte na romantycznym słowie i wyobraźni, miłość jest dla niego ekologiczną niszą, parmenidejskim światem równoległym, gdzie można odwrócić bieg rzeczy, przejść na dobrą stronę lustra, uciec przed apokalipsą historii. Różewicz nie pisze erotyków, tylko reistyczne somatyki, bezustannie mierzy się z ciałem, potęgą instynktów i piekłem inicjacji, przechodzi od sekcji do zachwytu, od dziecięctwa do starości, od jatki do egzotyki, uparcie podkreślając, iż „dusza z ciała wyleciała”. Erotykę realizmu socjalistycznego – przynajmniej tę z oficjalnych publikacji – przemilczmy. Interesująco rozwija się tam bodaj tylko liryka małżeńska, reszta bawi dziś raczej (jak amazońsko-emancypacyjna topika kobiety na traktorze) lub żenuje (jak religijno-seksualny obraz dziewczyny maszczącej dłonią tłoki lokomotywy).
     Liryka małżeńska zaiste mogłaby być specjalnością polskiego erotyku po październikowym przełomie 1956 roku. Okoliczności kulturowe (nie wyrugowany przez Stalina katolicyzm) i polityczne (nie odwołany przez Gomułkę socjalizm) niewątpliwie by jej przecież sprzyjały. Ale patron poezji małżeńskiego łoża, Konstanty Ildefons Gałczyński, „odwilży” nie dożywa, a najzdolniejszy debiutant lat powojennych, Tadeusz Różewicz, publikuje w tym czasie – pomieszczony w tomie Zielona róża (1961) – wiersz pt. Erotyk znad Gobi:
     
     pani w szarym kapelusiku
     z wilgotnym okiem sarny (oswojonej)
     poprawia sobie
     wargi i włosy
     koloru cynamonu
     wiezie swoje młode ciało
     do swego
     męża który buduje od roku
     wśród gadów płazów tygrysów
     motyli kolibrów i słoni
     fabrykę syntentycznego makaronu
     z sztucznego włókna
     I czeka
     na jej wdzięki
     które z szybkością dźwięku
     lecą do niego
     Lecą usta i oczy
     ślad pomadki na filiżance
     włosy
     w których brzęczy samolot
     jak pszczoła w słoneczniku
     z czarnym środkiem
     
     żona wiezie swą piękną skórę
     
     to wszystko
     jest teraz zmęczone w szarym
     kostiumie
     Gobi
     jest w dole
     dziesięć tysięcy metrów
     pod małą nóżką
     
     Różewiczowska ocena polskiej erotyki współczesnej jest negatywna. Ironiczne zestawienia (motyle, kolibry i słonie) i definicje (syntetyczny makaron ze sztucznego włókna), gry słów (wdzięki z szybkością dźwięku) i sensów (wieźć ciało na pustynię, cynamon do Azji). Problem nie jest jednak błahy, i nie dotyczy tylko jakości polskiej erotyki okresów wielkich budów zagranicznych, lecz także języka jej opisu.
     Poezja polska od połowy lat pięćdziesiątych próbuje wynaleźć nowy język dla miłosnej odmiany wiersza, świadoma swojego stylowo-kompozycyjnego anachronizmu w tej materii. Ale wynaleźć jej się nie udaje, co najwyżej odnajduje w przeszłości języki erotyku, które można zaktualizować w eklektycznym wariancie. Dla pokolenia „Współczesności” linię odniesienia tworzy przede wszystkim ciąg średniowiecze – barok – modernizm, a więc gotycka groteska, manierystyczna wyrazistość, ekspresyjny sensualizm i pierwociny oniryki. Epigoni z generacji „Hybryd” zatrą i rozmyją ten wzorzec, operując głównie na poziomie abstrakcyjnej formuły. Nowa Fala odwoła się w początkowym okresie do poetyki Awangardy Krakowskiej, rozbuduje lingwistyczne zaplecze, by w momencie przesilenia swojej etyki niemal w ogóle zrezygnować z uprawiania liryki miłosnej. To kolejny polski paradoks, ale ta ucieczka od erotyku rozgrywa się niemal dokładnie w okresie rewolucji obyczajowej w Ameryce i w Europie.
     Najbliżej wypracowania oryginalnego modelu tej odmiany poezji znajdzie się niewątpliwie pokolenie następne, debiutujące w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Pośród jego nazw, zwykle złośliwie dobieranych przez cenzurowanych już wtedy starszych kolegów („pokolenie na wysoki połysk”, „drewnopodobni”, ba, nawet Nowe Roczniki – wszak to tylko nowe roczniki Nowej Fali), pojawia się stosunkowo trafna: Nowa Prywatność. Ta formacja bowiem przywróciła wagę prywatnych, również miłosnych czy erotycznych, idiomów poezji (Bursa, Poświatowska, Stachura, Wojaczek – ograniczmy się tylko do tych nazwisk). Otworzyła szeroko oczy i uszy na estetykę popkultury i to wcale nie tej najniższej (wymieńmy zwłaszcza rock, kino i telewizję brytyjską). Zaczerpnęła inspiracje pospołu z dzieł północnoamerykańskich beatników (Ginsberg, Kerouac), latynoskich realistów magicznych (Cortazar, Marquez) i rodzimych protagonistów psychiatrii (Dąbrowski, Kępiński). To nie jest mało, jak na kilka lat doświadczeń, nieomal unieważnionych w 1980 i 1981 roku.
     W drugiej połowie dziewiątej dekady przyszli nowi poeci. Ci ludzie byli, rzecz jasna, jakimś rozwiązaniem. Także dla interesującej mnie poezji, dla historii i teorii erotyku. Wypatrywałem ich liryki miłosnej z ogromnym oczekiwaniem, jako specjalizujący się w tej dziedzinie literaturoznawca i jako rówieśnik pokolenia, o którego nazwę nie zamierzam się tu spierać. Pisałem o erotykach generacji „bruLionu”, „pomarańczowej alternatywy” lub – jak lubię myśleć jako spóźnione dziecko muzycznej telewizji – „zimnej fali”. Nie chcę tu powtarzać moich tez o samoświadomości, poetyce, czy raczej poetykach współczesnego erotyku. Jedno wiem na pewno i to w sensie wartościującym. Tadeusza Różewicza Szkic do erotyku współczesnego pasuje doń jak pięść do oka:
     
     Brak głód
     nieobecność
     ciała
     jest opisem miłości
     jest erotykiem współczesnym.
     

Piotr Łuszczykiewicz




Artykuł pochodzi z miesięcznika „Arkusz” nr 4/2002

wersja do wydrukowania