Nr 6 (17)
z dnia 22 lutego 2002
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

Frunie dumna jak orlica
     
   

     Spróbuj sobie, Czytelniczko (ku), wyobrazić taką sytuację. Telewizja pokazuje konkurs skoków narciarskich. Patrzysz od niechcenia albo i z zainteresowaniem w ekran i nagle po skoku kolejnego zawodnika twój wzrok przykuwa niezwykły widok. Skoczek odpiął już narty, zdejmuje kask - i spod spodu wysypują się długie włosy... O, fan rocka, myślisz - ale nie, to dziewczyna! Jesteś zaskoczona(y)? Ja chyba już nie. Ale dla większości, nawet dla kibica skoków narciarskich, byłoby to dużym zaskoczeniem. Skocznia - ostatni męski bastion? Jeśli nawet przypisywać panom działaczom szczególny antyfeminizm (widziałabym tu raczej opieszałość), idzie on w parze ze świadomością społeczną. Chciałabym opisać tu jeden z wielu nieznanych obszarów aktywności kobiet.
     Skoki narciarskie kobiet to dyscyplina w jakiś sposób pechowa. Właściwie nie ma żadnego powodu, dla którego skoki narciarskie miałyby być dyscypliną wyłącznie męską. A jednak dopiero od kilku lat organizowane są damskie konkursy skoków. W wielu konkurencjach bariera dawno została przełamana - tutaj ciągle są problemy. Największy ze świadomością. Każda dyscyplina sportu łatwiej może się rozwijać, gdy jest popularna. Skoki kobiet nie mogą być popularne, bo nie są pokazywane w telewizji. Nie są pokazywane w telewizji, bo potencjalna publiczność nie zgłosiła takiego zapotrzebowania. Skutek jest taki, że przynajmniej w Polsce mało kto wie, że kobiety w ogóle uprawiają ten sport. Nie wiadomo nawet, jak taki dziwny skoczek się nazywa. Nie było dotąd potrzeby takiego słowa, więc nie wykształcił się polski odpowiednik słów takich, jak niemiecka Springerin czy słoweńska skakalka. Zacznę więc od samochwalstwa i wspomnę, że zapełniłam tę lukę. Nie wymyśliłam tego wyrazu sama. W Kubusiu Puchatku A. A. Milne'a w przekładzie Ireny Tuwim znajdujemy słowa (fragment jednej z piosenek Kubusia): „Powiedz, jak to się nazywa, / Sroczko-Skoczko gadatliwa”. Dlaczego nie nazwać tak również kobiety uprawiającej skoki? Mamy już słowo - teraz można szukać rzeczy.
     
     Historia nieoczywista
     Pozycja kobiet w sporcie dziś wydaje się (prawie słusznie) dobra i (niesłusznie) oczywista. Wystarczy spojrzeć na prezentowane na ekranie telewizora listy startowe i tabele wyników. „Sztafeta 4 x 400 m kobiet”, „slalom gigant kobiet” - udział pań w tych dyscyplinach jest równie oczywisty, jak panów. Ale nie zawsze było to oczywiste. Czy patrząc na reklamy rowerów z przełomu XIX i XX wieku (bardzo zresztą udane - w tym okresie wielu wybitnych artystów zarabiało malowaniem dla potrzeb reklamy) i pokazane na tych plakatach piękne panie można przypuszczać, że poważany lekarz twierdził w tym czasie, iż „rowerowa mania kobiet to zbiorowe samobójstwo”? To nie wyjątek. Kilkadziesiąt lat wcześniej sport ogólnie uchodził za „niekobiecy”. W końcu doszło do kompromisu, którego językowy efekt pokutuje nadal. Chodzi oczywiście o podział na „dyscypliny kobiece i męskie”.
     I dziś sytuacja nie jest jeszcze doskonała, a przejawów tego jest bardzo dużo. Najbardziej zauważalny z nich to nie neutralne traktowanie zawodniczek. Praca doktorska austriackiej publicystki Andrei Bachmann nosi prowokacyjny tytuł Przywiera jak kot do zawieszonej wysoko poprzeczki. Taki język oczywiście seksualizuje kobietę, choć w tej sferze aktywności seksualność nie ma nic do rzeczy. Ten sam cel mają tradycyjne spódniczki w tenisie. Choć nie ma dużych ograniczeń naturalnych w kwestii tego, w czym wygodnie jest grać w tenisa, spódniczka na pewno nie jest najwygodniejsza. Jestem przekonana, że wiele zawodniczek decyduje się na ten strój przede wszystkim dlatego, że wiedzą, czego od nich oczekują media i sponsorzy. To też nie wszystko - wielu sławnym sportsmenkom proponuje się rozbierane sesje zdjęciowe. Kobieta, by przyciągnąć męskie spojrzenie - a tu jest to konieczne dla pozyskania sponsorów - musi dostosować się do męskich kanonów.
      Istnieją jeszcze inne przejawy ukrytej nierówności płci w sporcie. „Bo ci urosną mięśnie!” - to uniwersalne straszydełko dla dziewcząt, chcących uprawiać wyczynowo sport. Działanie kobiety ma zostać podporządkowanie jej rzekomo nadrzędnemu celowi, jakim jest uroda (określana przez mężczyzn). Przytoczę jeszcze inny przykład, który podała mi moja mama, miłośniczka tenisa. W większości turniejów rozgrywane są mecze damskie i męskie. Ale bywają też turnieje jednopłciowe. Jeśli jednocześnie swoje zawody rozgrywają panie i panowie, które będą najprawdopodobniej transmitowane w telewizji?...
     
      „Babom się w głowach poprzewracało"
     Odrębny problem to dyscypliny przez długi czas oficjalnie niedostępne dla kobiet. Pionierki nasłuchają się najpewniej komentarzy w rodzaju „babom się od równouprawnienia w głowach poprzewracało”, „we wszystkim chcą na silę dorównać facetom”. Jednak mimo tego takie pionierki istnieją - bo te „niekobiece” konkurencje z reguły mają też swoją tradycję wśród pań.
     Gdy zaczęłam się interesować kobiecymi skokami narciarskimi, największym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że kobiety uprawiają ten sport od bardzo dawna. Nie da się twierdzić, że to „nowoczesna fanaberia”.
     Historia skoków narciarskich ma kilka faz. Pierwsze przekazy na temat tego sportu pochodzą z sag skandynawskich. Pierwsze udokumentowane - pojawiają się w XVIII w. W zimnym klimacie Norwegii narty miały zastosowanie militarne - w wojsku istniały patrole narciarskie. Do ćwiczeń żołnierzy należały m.in. skoki z dachu szopy. Pod koniec XVIII wieku opisał to holenderski oficer marynarki. Sprzęt został nawet zaprezentowany w Turynie, ale sport narciarski został wtedy uznany za dziwactwo. Dopiero w połowie XIX w. zaczyna się jego popularność. W tym - trwająca do dziś popularność skoków narciarskich.
     Kiedy w tej historii pojawiają się kobiety? Najczęściej wspomina się o roku 1911. Wtedy to hrabina Lamberg z Austrii skoczyła 22 m. Na owe czasy nie było to mało, rekord świata był wyższy, ale takie skoki na niewielkich zawodach były normą. Dla ciekawostki warto wspomnieć, że hrabina skakała w... spódnicy. Nie jest jednak pewne, czy Lamberg była pierwszą skoczką. Źródła norweskie mówią o kobiecie na skoczni w roku 1863. Czyżby już wtedy „feministki mąciły kobietom w głowach”?! Czy raczej kobieta zawsze wie, że ma prawo do pełnego życia?
     Kolejne kroki milowe to rekordy dwóch Norweżek -Johanne Kolstad i Anity Wold. Pierwsza z nich była sławna, zapraszano ją na wiele konkursów - publiczność miała uciechę, że kobieta, a skacze, Kolstad miała uciechę, że może skakać. W 1938 roku uzyskała odległość 71,5 m. Na kolejny rekord przyszło czekać latami - wiele dziewcząt dało sobie wyperswadować skakanie na nartach. Dopiero w 1976 roku wspomniana Anita Wold skoczyła 97,5 m (wszystko wskazuje na to, że na skoczni K-90 - a więc jest to rzeczywiście dobry wynik). Pięć lat później Finka Tiina Lehtola, dopuszczona na większą skocznię, uzyskała 110 m.
     Szybki rozwój kobiecych skoków następuje w latach 90. Zaczęło się od upartej Austriaczki Evy Ganster. Dziewczyna regularnie pojawiała się jako przedskoczek na prestiżowych imprezach: Turnieju Czterech Skoczni, Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Liliehammer - tam, mając zaledwie 16 lat, skoczyła 113,5 m, ustanawiając nowy damski rekord świata. Na tym się nie skończyło - Eva biła rekord raz jeszcze, gdy w 1997 roku jako pierwsza kobieta została dopuszczona na skocznię mamucią. Jej 167 m do dziś nie zostało poprawione. Rok później 17 dziewczyn ściągnęło do St. Moritz, gdzie odbywały się Mistrzostwa Świata Juniorów w narciarstwie klasycznym. Negocjacje powierzono równie upartym jak same zawodniczki ojcom dwóch z nich. Delegacja FIS ustąpiła i na skoczni K-95 został rozegrany pierwszy w historii oficjalny kobiecy konkurs skoków narciarskich. Oczywiście, ustępstwo nie było pełne - zwyciężczyni, Heli Pomell z Finlandii, nie otrzymała oficjalnego tytułu mistrzowskiego, dekoracja nie mogła nawet odbyć się w wiosce zawodników (żeby nie demoralizować chłopców widokiem skaczących dziewcząt?).
     W momencie, kiedy piszę ten artykuł, nie wiadomo jeszcze, czy skoki kobiet znajdą się oficjalnie w programie przyszłorocznych Mistrzostw Świata Juniorów. Szanse na to są duże. Niewielu jednak zauważyło, że tak naprawdę przełom - za który uważane są pierwsze medale - już się dokonał. W ramach Dni Olimpijskich Młodzieży Europejskiej, tegorocznych igrzysk zimowych w fińskim Vuokatti, został w pełni oficjalnie rozegrany konkurs skoków dla dziewcząt europejskich urodzonych w latach 1982-85. Oczywiście, ta olimpiada młodzieżowa, jako ograniczona do jednego kontynentu, jest imprezą trochę lokalną, obsady są na ogół słabsze niż na MŚJ. Niemniej zachowany jest pełen rytuał, jak na „prawdziwej” olimpiadzie: jest przysięga, znicz olimpijski, badania antydopingowe... Skoczki otrzymały prawdziwe medale, Danieli Iraschko zagrano hymn Austrii.
     
     Prawo do niespełnienia
     Choć interesuję się tym tematem i współprowadzę stronę poświęconą skokom narciarskim kobiet, do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego kobiety przez tyle lat mogły uprawiać ten sport tylko „sobie a Muzom”, dlaczego były zniechęcane, krytykowane. Można tylko snuć hipotezy i próbować odtworzyć argumenty.
     Trzeba tu zaznaczyć jedno: te argumenty musiały zostać wymyślone kilkadziesiąt lat temu. Potem już tylko przytaczano je siłą rozpędu. Kilkanaście lat temu nikt już się nie zastanawiał, czy kobiety mogą skakać na nartach, tradycja trwała bezrefleksyjnie. Właśnie teraz, gdy ten sport został zaakceptowany, rzeczywiście myśli się nad tym problemem.
     Najpopularniejszy argument przeciw uprawianiu przez dziewczęta skoków nie jest dla feministki zaskakujący: podobno wstrząs przy lądowaniu może być obciążeniem dla jajników, co w dalszej perspektywie miałoby powodować bezpłodność. Czy jest w tym jakaś racja? Lądowanie rzeczywiście staje się obciążające (ale raczej dla kolan) dopiero przy skokach bardzo dalekich, w pobliżu linii bezpieczeństwa. Chyba trudno traktować ten argument poważnie - a jednak bywa on przytaczany do dziś. Gdy spotkałam się z nim we wszczętej przez siebie dyskusji na forum internetowym - zdębiałam. Byłam przekonana, że to żart, parodia; niestety, dziewczyna najwyraźniej pisała na serio. Właściwie nie dziwi pojawienie się takiego właśnie argumentu. Świadczy to tylko niezbicie o tym, że ci, którzy go wymyślili, mieli bardzo tradycyjne poglądy na temat kobiet. Jeśli się nie chce, żeby kobieta coś robiła, zawsze można ją postraszyć, że potem nie będzie mogła mieć dzieci - zwłaszcza, jeśli się wierzy, że to dla niej jedyny cel w życiu.
     Bardzo często argumentem było też bezpieczeństwo. Skoki narciarskie statystycznie nie należą do szczególnie niebezpiecznych sportów, ale od czasu do czasu zdarzają się wypadki. Paul Ausserleitner, dziś patron skoczni w Bischofshofen, zmarł po odniesieniu ciężkich obrażeń, Zdzisław Hryniewiecki po wypadku do końca życia był inwalidą. Jednak samo oddanie skoku, nawet z nieszczególnie wielkiego obiektu, wymaga odwagi. Ciekawym doświadczeniem jest wejście na skocznię i spojrzenie w dół - budzi to naprawdę podziw. Jak mnóstwo potrafiących jeździć na nartach dzieci, próbowałam skakać z malutkiej muldy, gdy jednak wspięłam się na skocznię, mogłam się zachwycać panoramą, ale na samo wyobrażenie skoku żołądek podchodził mi do gardła. Odwaga wyrabia się oczywiście w miarę nabierania doświadczenia. Ale ci, którzy wierzą w szczególną strachliwość kobiet, będą próbowali wmówić im, że to przekonanie jest uzasadnione.
     Jestem przekonana, że ci, którzy nie pozwalali dziewczętom spełniać marzeń - w tym wypadku odwiecznego marzenia o lataniu - postrzegali swoje intencje jako pozytywne. Chodziło o oszczędzenie dziewczynkom niebezpieczeństwa. Tyle, że odbywało się to za cenę sztucznego wtłaczania w role. Ale narzucanie roli słabej, strachliwej kobietki, pragnącej tylko wesprzeć się na silnym męskim ramieniu to nie jedyny błąd. Ten narzucony przywilej świadczy też o niezrozumieniu sportu, niezrozumieniu tego, że oznacza on wzięcie na siebie odpowiedzialności. Każdy, kto chce wyczynowo uprawiać jakąś dyscyplinę, musi zdawać sobie sprawę z możliwości kontuzji, z obciążeń zdrowotnych, i sam zadecydować, czy jest gotów podjąć ryzyko. I właśnie tej odpowiedzialności dziewczynom odmawiano.
      „Zamienię miejsce na trybunach na belkę startową"
     Od dłuższego czasu rzuca mi się w oczy, że wśród kibiców skoków narciarskich najwyraźniej większość stanowią kobiety. Należę do redakcji serwisu www.kobiety.skokinarciarskie.com W podstawowym składzie naszej redakcji kobiety stanowią 60% (ach, gdyby taki układ w parlamencie...), na forum dyskusyjnym jeszcze więcej. Kompetencji fanek tego sportu nie pokaże się w sprawozdaniach z zawodów, bo i jak? Bardzo chętnie natomiast telewizja i gazety pokazują grupy fanek zakochanych w skoczkach. „Martin, dla ciebie zachowałyśmy dziewictwo” (chodzi o Martina Schmitta) - widniało na transparencie, o którym szczególnie chętnie wspominano.
     Ludzie nie są zwierzętami. Jako miłośniczka romantyzmu (nie zobowiązana więc do wyznawania kultu nauki) i wróg „nowoczesnej socjobiologii” nie wierzę, żeby rzeczywiście tylko popęd seksualny kierował naszym życiem. Wiadomo nie od dziś, że płeć i zachowania seksualne to
     bynajmniej nie sama natura. I dlatego w zachowaniu tłumów dziewcząt pod skoczniami nieskłonna jestem widzieć jakiś instynkt - raczej wynik wyuczenia. Pewnej tresury w podziwie dla chłopców („no pochwal kolegę, on się tak stara”), wmówienia, że oni są przeznaczeniem, że już znalezienie chłopaka oznacza sukces życiowy. Chłopca zachęca się do starań, do przełamywania słabości - dziewczynce takich wymagań się nie stawia, ona ma tylko podziwiać i nie zazdrościć. Czy panny mdlejące pod skoczniami to niedoszłe skoczki?
     Dziś kobiety w tym miejscu mogą przebywać nie tylko na trybunach. Wreszcie zostały dopuszczone do uprawiania skoków. Oczywiście, to dopiero początek pewnej drogi - nie tylko drogi do uznania, drogi na olimpiadę i Mistrzostwa Świata - ale i rozwoju samej dyscypliny. Na razie poziom osiągnięć większości skoczek rzeczywiście pozostawia dużo do życzenia. Ale to nie znaczy, że tak jest zawsze...
     We wspomnianym Vuokatti Danieli Iraschko nie udał się pierwszy skok, ale w drugiej serii uzyskała odległość 99 metrów (punkt konstrukcyjny skoczni: 90 m). Chłopcy oczywiście też startowali na igrzyskach, mieli swój konkurs indywidualny i drużynowy, ale żaden z nich nie zdołał skoczyć tak daleko.
     Piętnastoletnia Norweżka Henriette Smeby może się pochwalić znakomitym rekordem życiowym 133 metrów (na K-120 - na mamuta dopuszczani są zasadniczo tylko skoczkowie pełnoletni). Jako trzynastolatka, pełniąc podczas zawodów na K-90 w Rena funkcję przedskoczka, uzyskała niewiarygodną odległość 107 metrów, ustanawiając tym samym nowy rekord skoczni. Przedskoczkowie skaczą na ogół z wyższej belki startowej niż zawodnicy, jednak osiągnięcie Smeby jest z pewnością fenomenalne (zauważmy - taki skok jest już z pewnością niebezpieczny, świadczy więc, że sędziowie źle wyznaczyli długość rozbiegu, spodziewając się wyników dużo słabszych!).
     W większości sportów kobiety osiągają nieco słabsze wyniki niż mężczyźni. To wiadomo, mówi się trudno, i nie znaczy to przecież, że są gorsze. Jednak skoki narciarskie nie są dyscypliną, w której kobieta jest z przyczyn anatomicznych szczególnie poszkodowana. Jestem pewna, że w miarę rozwoju tej dyscypliny, gdy pojawi się na serio szeroka „baza”, więcej konkurencji i poważna selekcja, skoczki narciarskie będą osiągać coraz lepsze wyniki, nie tak wiele słabsze od wyników mężczyzn. Na początku września byłam na zawodach w niemieckim Meinerzhagen i mogę powiedzieć, że wyniki kobiet były zdecydowanie lepsze niż te z zeszłego roku.
     
     Przeciw barierom
     Czy dziewczyny, uprawiając „męski” sport, stają się babochłopami? Bynajmniej. Są takie, jak reszta kobiet. Jedna woli spodnie, druga sukienki - to, że w locie, w kolorowych kombinezonach i kaskach, z wyglądu prawie nie różnią się od mężczyzn, o niczym nie świadczy. W niemieckiej prasie widziałam zrobione w Meinerzhagen zdjęcie Amerykanki Karli Keck (najstarsza wśród skoczek - 26 lat). Kombinezon z opuszczoną górą, koszulka, uroczo kiczowate plastikowe klapki, twarzowo ostrzyżone i ufarbowane włosy... Jest ładna i kobieca, i wie o tym. Na zdjęciu razem z koleżanką, Lindą Eriksson ze Szwecji, trzyma długie narty do skoków. Teraz to już nie jest tylko męska zabawka.
     Wśród skoczek najwięcej jest bardzo młodych dziewcząt, poniżej dwudziestu lat. Jednak mimo tego większość z nich to „pionierki” - one zaczynały skakać nie wiedząc, czy kiedyś będą mogły oficjalnie ze sobą rywalizować, licząc głównie na, oprócz satysfakcji, stanowisko „etatowego przedskoczka”. Teraz ich marzenia się spełniają. Kobiety mają zimowe Ladies Grand Prix, od tego roku letnie Ladies Summer Jumping Tournee, oprócz tego pomniejsze konkursy. Na razie to niewiele, ale będzie coraz więcej.
     Czego pragną? Oczywiście, każda ma swoje osobiste marzenia. Jednak niektóre regularnie się powtarzają. Najwybitniejsze skoczki marzą o spróbowaniu swoich sił w lotach narciarskich. Wszystkie - o starcie na olimpiadzie lub Mistrzostwach Świata. Kiedy to marzenie się spełni? Być może dla części z nich już w przyszłym roku. A nadzieją na najwyższe, olimpijskie laury jest Turyn, gdzie za 5 lat ma się odbyć olimpiada.
     Zainteresowanym polecam stronę www.kobiety.skokinarciarskie.com.
     





wersja do wydrukowania